Выбрать главу

– Nie byłem w stanie temu zaradzić – westchnął Rune po chwili zamyślenia.

Wszyscy patrzyli na jego osobliwe oblicze i dziwili się, jak bardzo w rzeczywistości przypomina ono alraunę Ludzi Lodu, jak poprzez rodowy amulet dobrze je znali od niepamiętnych czasów. Alrauna nigdy nie cieszyła się opinią piękności, przeciwnie, wszyscy uważali, że ta głowa, ta straszna twarz są wyjątkowo brzydkie. Rune nie był, niestety, ani odrobinę ładniejszy.

– Nie należałem już teraz do rodu Tan-ghila – mówił dalej z wysiłkiem tym swoim dziwnym skrzypiącym głosem. – Właściwie musiałem bezradnie patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie, jak szerzy się duchowa zgnilizna.

Tymczasem pogłoski o złym plemieniu koczowniczym na stepach dotarły do osiadłej ludności i do władz owych terenów, jeśli w ogóle można mówić o władzach w odniesieniu do bezludnych, niemal nieograniczonych przestrzeni. Został wysłany oddział konnych wojowników z rozkazem zaprowadzenia porządku tak, by przestały się szerzyć wiadomości o szamanach, wiedźmach oraz czarnoksiężnikach najgorszego gatunku. Prawdę mówiąc, nie tylko wiadomości mieli uciszyć; otrzymali rozkaz wycięcia w pień całego plemienia.

Ja jednak, dzięki swojej sile, przeczułem, że ma się stać coś bardzo złego. Wpoiłem tedy memu właścicielowi myśl, że wszyscy powinni uciekać. Stało się to dosłownie w ostatnim momencie. Wódz plemienia zdążył zebrać swoich ludzi i pospiesznie wyruszyliśmy w drogę ku północnemu zachodowi.

To była wyjątkowo trudna wędrówka, nawet nie chcę o tym myśleć. Tyle cierpień! Tyle nieustannego przerażenia! A w dodatku wszyscy lękali się tego, który był wśród nas, Tan-ghila. Jego nie potrafiliśmy się pozbyć. Stał się już teraz młodzieńcem, chytrym, przesyconym nienawiścią, ale kogoś piękniejszego nigdy przedtem nie widziałem. I chociaż nie odnosił się do innych choćby obojętnie, dominował nad otoczeniem bez reszty.

Z czasem zorientował się, że mój właściciel ma ze mnie pożytek, i wtedy zapragnął zdobyć amulet. Mnie jednak można było tylko kupić, a mój pan sprzedać nie chciał. Wszyscy z jego rodziny przeżyli tę bardzo uciążliwą wędrówkę, nikt nie chorował ani nie cierpiał niedostatku. Tan-ghil wiele razy próbował wodza zamordować, żeby mnie zdobyć, zawsze jednak broniłem swego pana. A poza tym, gdybym został ukradziony, pozbawiłoby mnie to wartości. W końcu Tan-ghil zaniechał dalszych prób i postanowił czekać, aż mój pan będzie mnie musiał sprzedać przed własną śmiercią.

Przedtem jednak Tan-ghila czekały niewiarygodne przeżycia.

– Aha – rzekł Nataniel. – Źródła.

– Tak – potwierdził Rune, patrząc na niego. – Teraz dochodzimy do źródeł.

ROZDZIAŁ II

– Jedynie resztki niewielkiego plemienia dotarły dci miejsca Zwanego Krainą Czerwonych Śniegów, czyli Taran-gai – opowiadał Rune, a wszyscy słuchali wstrzymując oddech. – Ta górska kraina była jak stworzona dla plemienia ze wschodu. Z zewnątrz dzika i niegościnna, w głębi pokryta jednak sosnowymi lasami, które dawały osłonę przed wichrem.

– Bardzo dobrze pamiętam ten las – wtrącił Vendel Grip. – Był niezwykle piękny.

– Owszem – poparł go Daniel. – Ale kiedyście tam przyszli, w lasach żył już jakiś lud, prawda?

– Tak. I myślę, że powinniśmy teraz poprosić Shirę, by nam o nim opowiedziała – uśmiechnął się Rune.

Shira wstała.

– Chętnie przekażę wam to, co mi wyjaśnił AginaharijaR, kiedy doszłam do ostatniej bramy, wiodącej do źródła jasnej wody. On wraz z załogą przypłynął z zachodu. Przez wiele lat cierpieli straszną nędzę, bo w górach nie było drzew ani żadnej roślinności. W końcu jednak przybyło jakieś koczownicze plemię od wschodu, ale to nie był twój lud, Rune, tamci dotarli znacznie wcześniej. Otóż naród ten przyniósł swoją wiarę, a siedmioro ich bogów osiedliło się na Górze Czterech Wiatrów, na skalistej wyspie w morzu. By ulżyć ludziom, bóstwa stworzyły grotę życia. Na tej samej wyspie jednak miał swoją siedzibę również Shama, duch kamienia, i to on zmusił bóstwa, by stworzyły, że tak powiem, drugi biegun, przeciwwagę dla źródła jasnej wody. To AginaharijaR zdołał się dostać do źródła dobroci i za pomocą zaczerpniętej stamtąd wody stworzył las, a także tchnął życie w surową naturę. On i Teczin Chan opowiedzieli mi również o nielicznej gromadce z twojego ludu, Rune. W tamtych czasach z dawnego plemienia zostało w Taran-gai jedynie kilkoro starców. Ale ci nowi, ci, którzy później stali się Ludźmi Lodu, przyjęli wiarę, która panowała w tym kraju. W siedmioro bogów i w duchy żywiołów oraz w Shamę, ducha kamienia.

– Tak – potwierdził Rune. – I dziękuję ci za wyjaśnienia, Shiro! Ludzie Lodu, bo tak ich od tej chwili będziemy nazywać, żyli w tej krainie przez kilkadziesiąt lat. Tan-ghil, mając lat zaledwie czternaście, spłodził swoje pierwsze dziecko. Później miało ich być więcej. Ale, jak wiecie, one nie należą do naszego rodu, przyszły bowiem na świat, zanim ich ojciec odbył wyprawę do źródeł.

Kiedy Tan-ghil stał się dorosłym człowiekiem, miał wówczas zdaje się trzydzieści pięć lat, wydarzyło się coś, o czym nigdy nie słyszeliście. Coś, z czego na początku byłem bardzo dumny, ale co potem zmieniło się w rozpacz, i dla mnie, i dla Ludzi Lodu, i dla całego świata.

Rune zastanawiał się przez chwilę, nim zaczął mówić dalej.

– Podobnie jak ty, Targenorze, również mój właściciel popełnił straszliwy błąd. Pewnego letniego dnia chciał się wykąpać w leśnym jeziorku i wraz z ubraniem zdjął z szyi alraunę, tak jak to ty później zrobiłeś, Targenorze.

– To był największy błąd w moim życiu – westchnął Targenor.

– Owszem – potwierdził Rune. – I największy błąd mego pana również. Bo pech chciał, że Tan-ghil polował właśnie w pięknym sosnowym lesie w górach. Skradając się pomiędzy drzewami, podszedł do brzegu jeziorka, a kiedy zobaczył, że mój pan chlapie się w wodzie, natychmiast zrozumiał, jaką los podsuwa mu szansę. Tan-ghil przeszukał ubranie i ukradł talizman, czyli mnie.

Jego triumf był ogromny, jak szalony pognał do swojego samotnego domostwa. Mieszkał na uboczu i rzadko spotykał innych ludzi.

Tan-ghil nauczył się wiele od swojej matki, szamanki. Jeśli chodzi o zło, to sam nauczył się jeszcze więcej. Wiedział, jak bardzo jestem wartościowy, ile może zdziałać maleńki okruch amuletu. Nie wiem, co on sobie wtedy myślał, co zamierzał osiągnąć z moją pomocą, w każdym razie odciął kawałeczek od tej części, która była jakby moją stopą, z odrostkami korzeniowymi, ze wszystkim. Odrostki odpowiadały w moim przypadku palcom.

Rune zdjął but z jednej nogi i pokazał okaleczoną stopę.

– Hej, kamracie! – zawołał Ulvhedin. – Teraz widzę, że jesteśmy do siebie podobni!

– Wiem o tym – odparł Rune przyjaźnie. – Zawsze rozumiałem cię bardzo dobrze.

– Och, jak strasznie mi przykro! zawołała Ingrid. – Ja i wielu mnie podobnych miało straszliwy obyczaj odkrawania po kawałeczku twoich członków, kiedy potrzebowaliśmy pomocy.

– Owszem – uśmiechnął się Rune boleśnie i podniósł w górę ręce, żeby pokazać okaleczone palce. – Ale najgorsze rzeczy spotkały mnie przed wami. I tak jestem wdzięczny, że udało mi się zachować ręce i nogi.

No cóż, Tan-ghil sporządził wywar, w którym znalazł się kawałeczek mnie, ale też wiele innych rzeczy. Ja jednak jestem silniejszy, niż on się spodziewał. W tej cząstce mnie, którą się posłużył, zawarłem przekleństwo… Chciałem, by napój, który wypił, był śmiertelny…