Podziałało. Tan-ghil dostał straszliwych boleści i wszystko wskazywało na to, że życie wkrótce z niego ujdzie. Przeklinał mnie, jak tylko umiał, ale to nie pomagało. Przyglądałem mu się chłodno i czekałem, aż wybije jego ostatnia godzina.
Wtedy przydarzyło się coś, czego nie brałem w rachubę, a co stało się przyczyną naszego największego nieszczęścia. Gdy konający Tan-ghil wił się w bólach, przyszedł do niego Shama!
– Ach, więc to tak – jęknęła Shira. – To ty byłeś przyczyną pojawienia się Shamy!
– Tak. Moja duma przemieniła się w katastrofę. Shama zabrał Tan-ghila do tej pustej przestrzeni, którą ty, Shiro, również poznałaś. To czas pomiędzy jednym a drugim okamgnieniem. Panuje tam straszna cisza. I dokładnie tak samo jak ty, Tan-ghil zaczął się z Shamą układać. Zaczął mu stawiać warunki. Wyrażać życzenia.
– Więc i ty także byłeś z nimi w tej ciszy? – zapytał Henning.
– Byłem. I wydaje mi się, że Tan-ghil nie zdawał sobie z tego sprawy. Był jak zaczarowany przez Shamę, urzeczony jego widokiem.
– O czym rozmawiali?
– Najpierw Tan-ghil gwałtownie protestował, szamotał się, po prostu nie chciał umierać. Jak wszyscy ludzie, którzy siebie samych zawsze traktują z niezwykłą powagą, bał się śmierci. Panicznie się bał. On, który tak często i tak chętnie pozbawiał życia innych. Zaczął się teraz z Shamą targować. Duch kamienia i śmierci bawił się, słuchając jego gadania. Najpierw przyglądał mu się z tym swoim niechętnym uśmieszkiem, który ty, Shiro, pewnie dobrze znasz. Później zaczął okazywać coraz większe zainteresowanie…
Tan-ghil proponował, że zostanie jego sługą. W zamian za własną duszę da mu tysiące innych dusz. No i wtedy Shama nastawił uszu. Pamiętam ten jego milutki, przypochlebny głos: „Tysiące dusz? A co mi z tego, prędzej czy później i tak je dostanę. Nie, ale gdybyś tak mógł…” Shama zamyślił się. „No, no, gdybym mógł co?” – dopytywał się Tan-ghil. „Jaki ty właściwie jesteś silny, ty mała ludzka gadzino?” – zapytał Shama. Tan-ghil zapewniał go, jak umiał, że w jego naturze nie ma najmniejszej słabości. Bardziej pozbawiony uczuć człowiek nigdy się nie narodził.
I wtedy Shama opowiedział o źródłach. O Źródle Zła, do którego nikt jeszcze nie dotarł. „Nikt nigdy, choć próbowało wielu, bo daje ono wieczne życie i władzę nad światem, a dla takiej gadziny jak ty dostać się tam to by była zwyczajna zabawa”. Oczy Tan-ghila robiły się coraz większe, udawał, że nie słyszy obraźliwych słów, tym razem nie chciał ich słyszeć. Bo gdyby go tak jakiś człowiek nazwał gadziną, to by biedak nie przeżył następnych pięciu minut. Tan-ghil dosłownie pełzał przed Shamą, gdy słyszał, jakie to niezwykłe korzyści może mu dać pakt zawarty z takim władcą. Robiło mi się niedobrze, kiedy go słuchałem. „Bo widzisz – mówił Shama. – Jeśli uda ci się dotrzeć do źródła, to będziesz mógł zostać moim pomocnikiem. Będziesz mógł mi dostarczać wielu, bardzo wielu umarłych, pięknych kwiatów do mojego ogrodu. Ty i twoje potomstwo będziecie sprowadzać na ludzi złą, nagłą śmierć, bo tylko tacy trafiają do mego ogrodu”.
Tan-ghil obiecywał wszystko. Gotów był przyjąć każde żądanie, byleby tylko Shama pokazał mu drogę do źródła. Wtedy jednak Shama roześmiał się ironicznie. „Ja mogę ci co najwyżej pokazać, gdzie się ta droga znajduje i gdzie jest brama do groty mieszczącej źródło. Ale przebyć ją będziesz musiał sam!”
Shama zmrużył chytre oczka. „Pokażę ci drogę. Ale nie bierz ze sobą tego, co tam u ciebie wisi na ścianie! Jeśli to weźmiesz, nigdy w życiu do źródła nie dojdziesz”. Mówiąc „to”, miał na myśli mnie. Tan-ghil prychnął. „A na co mi to przy źródle? Nigdy nie miałem z tego wielkiego pożytku”. „To prawda – odparł Shama krótko. – I wiesz co, mój przebiegły przyjacielu? Ja naprawdę szczerze sobie życzę, byś dotarł do źródła zła. Wierzę poza tym, że masz po temu możliwości! Naprawdę! Szansa, że tam dojdziesz, wcale nie jest taka mała! Czekać cię będą po drodze straszne zmagania. Jeśli masz w duszy jakąś choćby najmniejszą słabość, jeśli okażesz choćby cień człowieczeństwa, umrzesz momentalnie. A… przecież musisz coś takiego w sobie mieć. Więc… mógłbym dać ci niewielką pomoc”. Tan-ghila ogarnął taki zapał, że oczy lśniły mu z pragnienia władzy. „Tak! tak!” – dyszał. Shama wyjął mały flecik. „Jeśli zorientujesz się, że przegrywasz walkę o dojście do źródeł, jeśli twoje życie znajdzie się w niebezpieczeństwie… Tak, to wtedy spróbuj zagrać na tym instrumencie. To jest flet, który budzi. Przywraca do życia tych, którzy pogrążyli się we śnie, a także tych, którzy konają”.
– Ach, tak! – wykrzyknęła Tula. – Więc to stąd pochodzi flet!
– Tak jest – potwierdził Rune. – Tam dostał ten flet. Od Shamy.
– I użył go? – zapytała Shira. – To znaczy, czy skorzystał z niego w grotach?
– Owszem, skorzystał. Bo droga do Źródła Zła jest chyba jeszcze bardziej nieludzka niż ta, którą ty musiałaś przebyć, Shiro. Nie wiem jednak wszystkiego o jego wędrówce przez groty zła, bo mnie tam nie było. W tym czasie starałem się skoncentrować całą swoją wolę na człowieku, którego uważałem za swego pana tak, aby się domyślił, gdzie jestem. I gdy Tan-ghil był na Górze Czterech Wiatrów, mój pan zakradł się do jego okropnego legowiska. Jurta pełna była magicznych przedmiotów o tak diabelskim charakterze, że nikt nie miał odwagi wejść do środka. Mój pan musiał być niezwykle odważny, skoro się na to zdecydował. Wyniósł mnie stamtąd z mieszanymi uczuciami. Z ulgą, że mnie odnalazł, ale i ogarnięty śmiertelnym strachem przed zemstą Tan-ghila. Choć tego akurat nie musiał się obawiać, bo ja nad nim czuwałem.
W tym momencie wstał Inu, najstarszy z Taran-gaiczyków.
– Czy szanowne zgromadzenie pozwoli, że pokorny sługa, Inu, zabierze głos?
Zgromadzenie pozwoliło, z radością i zaciekawieniem, o czym małego Taran-gaiczyka poinformowano.
Inu pokłonił się Runemu głęboko.
– Czcigodny Mistrzu, wiele słyszałem o Was w czasie, gdy ja żyłem w Taran-gai. Wy, Panie, byliście już wtedy legendą i wszyscy bardzo żałowaliśmy, że opuściliście nasz kraj wraz z tymi, którzy udali się na zachód.
– Dziękuję ci za te słowa, Inu – powiedział Rune swoim charakterystycznym głosem. – Wy jednak znaliście mnie tylko jako korzeń o magicznych właściwościach, nic więcej.
– Prawdę mówisz, Panie. Ale i to nam wystarczało. Słyszeliśmy także o Waszym panu, o tym, do którego należeliście. To był dobry człowiek i pozostawił po sobie piękne wspomnienia. Ale ja chciałbym tu rzec kilka słów o innej sprawie…
– Bardzo proszę, Inu. Słuchamy cię wszyscy uważnie.
– W Waszej pięknej opowieści, Panie, byliście łaskawi wspomnieć o czymś, co mnie szczególnie zainteresowało. Shama – oby przypadkiem nie usłyszał, że ja tu wymieniam jego imię – powiedział Tan-ghilowi, że on i jego potomstwo będą zadawać ludziom nagłą, złą śmierć. I tak też potem było, Wasza Wysokość. My, krewni Tan-ghila, zostaliśmy wyznaczeni na pomocników Shamy, mających dostarczać czarnych kwiatów do jego ogrodu.
– No więc sami widzicie – wtrąciła Shira. – Nie wolno nam lekceważyć wpływu Shamy.
– Masz rację, trzeba o tym pamiętać – powiedział Heike. – No i postępowaliście tak, Inu? Zadawaliście swoim bliźnim nagłą śmierć?
– My, których oszczędzono, którzy nie nosiliśmy zła w sercach, nie. Ale syn Tan-ghila, i jego wnuk, i syn wnuka, Zimowy Smutek, i Kat, i Kat-ghil, oni robili co mogli, by wypełnić obietnicę. Oni byli źli! Potwornie źli! Myślę jednak, że te okropne zwyczaje wymarły wraz z nimi.