Każda z kości była oznakowana – większe naklejkami, mniejsze etykietami na sznureczkach. Harry wiedział, że odnotowano na nich kod miejsca, w którym znaleziono kość, według diagramu wykreślonego przez Kathy Kohl pierwszego dnia wykopalisk.
– Kości mogą nam wiele powiedzieć o tym, jak dana osoba żyła i umarła – rzekł z powagą Golliher. – W wypadkach okrucieństwa wobec dzieci kości nie kłamią. Stanowią nasz ostateczny dowód.
Bosch spojrzał na patologa i zorientował się, że w rzeczywistości nie ma on ciemnych oczu. Były niebieskie, lecz głęboko osadzone, wskutek czego ich właściciel wyglądał, jakby dręczyły go upiory. Antropolog patrzył obok Boscha na kości leżące na stole. Po chwili otrząsnął się z zadumy i spojrzał na Harry'ego.
– Bardzo dużo dowiedzieliśmy się na podstawie znalezisk – powiedział antropolog. – Muszę wam powiedzieć, że byłem konsultantem w wielu sprawach, ale ta mnie zupełnie wytrąciła z równowagi. Oglądałem te kości, robiłem notatki, aż wreszcie popatrzyłem na kartkę i zobaczyłem, że atrament się rozmazał. Po prostu się rozbeczałem. Płakałem i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. – Popatrzył na rozłożone kości z czułością i litością. Bosch czuł, że antropolog ma przed oczyma dziecko, do którego kiedyś należały. – Paskudna sprawa, mówię wam. Naprawdę paskudna.
– W takim razie powiedz nam, co wiesz, to zabierzemy się do swojej roboty – powiedział Bosch głosem brzmiącym jak nabożny szept.
Golliher pokiwał głową i sięgnął po kołonotatnik.
– W porządku – odparł. – Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Co nieco pewnie już słyszeliście, ale jeśli pozwolicie, przedstawię wam wszystkie swoje wnioski.
– Nie ma sprawy – powiedział Bosch.
– Dobrze. No to zaczynamy. Macie przed sobą szczątki młodego przedstawiciela rasy białej. Porównanie ze standardami rozwojowymi Maresha wskazuje, że miał około dziesięciu lat. Nad dzieckiem długo i brutalnie znęcano się fizycznie. Pod względem histologicznym ofiary przewlekłego maltretowania często cierpią na coś, co określa się jako zahamowanie wzrostu. Spowodowane tym spowolnienie rozwoju wywołuje trudności w ocenie wieku ofiary na podstawie kośćca. Często szkielet wygląda jak młodszego dziecka, a ofiara w rzeczywistości była starsza. Wprawdzie ten szkielet sugeruje, że chłopiec miał dziesięć lat, ale przypuszczalnie był to dwunasto-, trzynastolatek.
Bosch obejrzał się na Edgara. Jego partner stał z ciasno splecionymi na piersiach rękami, jakby zbierał siły do zniesienia tego, czego się spodziewał. Bosch wyjął notes z kieszeni marynarki i zaczął spisywać notatki.
– Czas śmierci – kontynuował Golliher. – Trudna sprawa. Badania radiologiczne są pod tym względem dalekie od dokładności. Mamy monetę, która pozwala ustalić wcześniejszą granicę na tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty rok. To nam pomaga. W mojej ocenie dziecko leżało w ziemi od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Jestem o tym przekonany, a potwierdzają to pewne ślady chirurgiczne, o których będziemy mogli podyskutować za kilka minut.
– Mamy więc dziesięcio-, trzynastoletniego chłopca, zabitego od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat temu – podsumował Edgar z nutą przygnębienia w głosie.
– Wiem, że daję wam bardzo ogólne parametry, detektywie – powiedział Golliher. – Aktualnie jednak nauka tylko tyle może zrobić.
– Nie pańska wina, doktorze.
Bosch zanotował wszystko. Mimo szerokiego przedziału czasowego wyznaczenie jego ram i tak miało kluczowe znaczenie dla śledztwa. Według szacunku Gollihera chłopiec został zabity Pod koniec lat siedemdziesiątych lub na początku osiemdziesiątych. Boschowi przemknęło przez głowę, jak wyglądał w tamtym okresie Laurel Canyon. Była to rustykalna, modna enklawa, po części dla bohemy, po części dla zamożnych. Prawie wszystkie ulice zamieszkiwali handlarze kokainy i ci, którzy ją brali, twórcy pornografii i wypaleni rockandrollowi hedoniści. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na tajemniczą śmierć dziecka?
– Przyczyna zgonu – ciągnął Golliher. – Coś wam powiem; zajmijmy się tym na końcu. Chcę zacząć od kończyn i tułowia, żebyście mieli pojęcie, co ten chłopak zniósł w swoim krótkim życiu.
Przez chwilę popatrzył Boschowi w oczy, a następnie ponownie spojrzał na kości. Harry wciągnął głęboko powietrze, co wywołało ból w nadwerężonych żebrach. Czuł, że obawa, która dręczyła go od chwili znalezienia drobnych kości na wzgórzu, zaraz się potwierdzi. Instynktownie przez cały czas zdawał sobie sprawę, że do tego dojdzie. Wzruszona ziemia ujawni historię koszmaru.
Zaczął zapisywać w notesie słowa Gollihera, mocno przyciskając długopis.
– Po pierwsze, znaleziono jedynie około sześćdziesięciu procent szkieletu – powiedział antropolog. – Mimo to mamy niezaprzeczalne dowody wielokrotnych urazów kośćca i przewlekłego maltretowania. Nie wiem, jak dobrze znacie się na antropologii, ale zakładam, że wiele z tego, co wam powiem, będzie dla was nowością. Zacznę od podstaw. Kości goją się same. Właśnie dzięki badaniom nad regeneracją kości możemy ustalić historię maltretowania. Na tych kościach znajdują się ślady licznych urazów w różnych stadiach wygojenia. Są złamania stare i świeże. Mamy tylko dwie z czterech kończyn, ale obydwie noszą ślady wielokrotnych urazów. Krótko mówiąc, ten chłopiec przez większość życia odnosił obrażenia, które następnie się goiły.
Bosch popatrzył na swój notes i zaciśnięty w dłoni długopis. Zauważył, że zbielały mu kłykcie.
– Do poniedziałku dostaniecie ode mnie pisemną opinię, ale jeśli chcecie liczb już teraz, to powiem wam, że znalazłem czterdzieści cztery miejsca wskazujące na odrębne urazy w różnym stadium gojenia. A chodzi tu tylko o kości, panowie. Pomijamy uszkodzenia doznane przez narządy wewnętrzne i tkanki miękkie. Bez wątpienia jednak ten chłopiec dzień po dniu cierpiał.
Bosch zapisał cyfry w notesie. Wydało mu się to bezsensownym gestem.
– Skatalogowane przeze mnie obrażenia można wykryć przede wszystkim dzięki zmianom podokostnowym – powiedział Golliher. – Chodzi o cienkie warstwy nowej kości, narastające pod powierzchnią strefy urazu lub krwawienia.
– „Podoko…”. Jak to się pisze? – spytał Bosch.
– Czy to ważne? Będzie w opinii. Bosch pokiwał głową.
– Przyjrzyjcie się – powiedział Golliher.
Podszedł do przeglądarki radiogramów na ścianie i włączył światło. Wisiało już na niej zdjęcie przedstawiające długą, cienką kość. Przesunął palcem wzdłuż jej trzonu, docierając do poła o nieznacznie zmienionej barwie.
– To jedyna odnaleziona kość udowa – powiedział. – Ta linia o nieco innej barwie reprezentuje jedno z obrażeń. To znaczy, iż w to miejsce – na udzie – padł silny cios na kilka tygodni przed śmiercią. Miażdżące uderzenie. Nie złamało kości, ale ją uszkodziło. Tego rodzaju obrażenie na pewno spowodowało powierzchniowe sińce i moim zdaniem odbiło się na chodzie chłopca. Nie mogło pozostać niezauważone.
Bosch podszedł bliżej i przyjrzał się zdjęciu. Edgar został z tyłu. Gdy Bosch skończył oględziny, Golliher zdjął je z przeglądarki i zawiesił trzy kolejne, zakrywając ją w całości.