Bosch pokiwał głową i przyjrzał się czaszce. Golliher obrócił ją tak, że puste oczodoły wpatrywały się wprost w Harry'ego.
– Były i inne obrażenia głowy, ale nie groziły śmiercią. Kości nosa i wyrostek jarzmowy wykazują ślady tworzenia nowej kości w następstwie urazu. – Golliher wrócił do stołu sekcyjnego i delikatnie odłożył czaszkę. – Myślę, że nie muszę podsumowywać, panowie. Krótko mówiąc, ktoś regularnie katował chłopaka. W końcu posunął się za daleko. Wszystko znajdzie się w mojej opinii. – Odwrócił się od stołu sekcyjnego i popatrzył na policjantów. – Na szczęście pewien ślad może wam pomóc w poszukiwaniach.
– Operacja – powiedział Bosch.
– Właśnie. Otwarcie czaszki to bardzo poważna operacja. Gdzieś znajduje się jej dokumentacja. Musiały być wizyty kontrolne. Po zabiegu krążek kostny mocowany jest metalowymi kleszczykami. Nie znaleziono ich z czaszką. Domyślam się, że zdjęto je podczas powtórnego zabiegu. To również będzie udokumentowane. Blizna chirurgiczna pomaga nam również datować wiek kości. Otwory po trepanie są za duże według dzisiejszych standardów. Od połowy lat osiemdziesiątych narzędzia stały się bardziej wyrafinowane. Cieńsze. Zostawiają mniejsze otwory. Mam nadzieję, że wszystko to wam pomoże. Bosch skinął głową.
– Co z zębami? – spytał. – Znalazłeś coś przydatnego?
– Brakuje żuchwy – powiedział Golliher. – Mimo oznak rozkładu przedśmiertnego w ocalałych zębach szczęki nie widać śladów działalności stomatologa. Samo w sobie stanowi to poszlakę. Myślę, że dzięki temu można uznać, iż chłopiec pochodził z niższych warstw społecznych. Nie chodził do dentysty.
Edgar ściągnął maseczkę na szyję. Miał zbolały wyraz twarzy.
– Dlaczego ten dzieciak nie opowiedział lekarzom, co się z nim dzieje, kiedy trafił do szpitala z krwiakiem? A co z jego nauczycielami, przyjaciółmi?
– Zna pan równie dobrze jak ja odpowiedzi na te pytania, detektywie – odrzekł Golliher. – Dzieci są zależne od swoich rodziców. Boją się ich i kochają zarazem, nie chcą ich stracić. Czasami nie ma wytłumaczenia, dlaczego nie wołają o pomoc.
– A co z tymi złamaniami i tak dalej? Dlaczego lekarze ich nie zauważyli i czegoś nie zrobili?
– Na tym polega ironia mojego fachu. Widzę wyraźnie historię i tragedię. Może to jednak nie być oczywiste w przypadku żywego pacjenta. Jeśli rodzice podali wiarygodne wyjaśnienie, obrażeń głowy chłopca, jaki lekarz miałby powód, by zlecać prześwietlenie ręki, nogi czy żeber? Żadnego. Dlatego koszmar przechodzi niezauważony.
Nieusatysfakcjonowany Edgar potrząsnął głową i przeszedł w przeciwległy kąt sali.
– Coś jeszcze, doktorze? – spytał Bosch.
Golliher zajrzał do swoich notatek i skrzyżował ręce na piersiach.
– Na płaszczyźnie naukowej to tyle, dostaniecie opinię. Od siebie mogę dodać, że mam nadzieję, że znajdziecie człowieka, który to zrobił. Zasługuje na to, co go czeka, a nawet jeszcze więcej.
Bosch pokiwał głową.
– Znajdziemy go – powiedział Edgar. – Proszę być spokojnym.
Wyszli z budynku i wsiedli do samochodu Boscha. Harry siedział przez chwilę w bezruchu. Wreszcie rąbnął silnie nasadą dłoni w kierownicę, aż ból przeszył mu poturbowany bok.
– Wiesz co, wcale mnie to nie przekonuje do istnienia Boga, tak jak jego – powiedział Edgar. – Od tego wierzę raczej w obcych, w małych zielonych ludzików z kosmosu.
Bosch spojrzał na niego. Edgar opierał się skronią o boczną szybę i wpatrywał w podłogę samochodu.
– Jak to?
– Bo człowiek nie mógłby zrobić czegoś takiego swojemu dziecku. Musiał wylądować statek z kosmitami, porwali dzieciaka i to wszystko mu zrobili. Jedyne wyjaśnienie.
– Chciałbym, żeby w grę wchodziła taka możliwość, Jerry. Wtedy wszyscy moglibyśmy spokojnie pójść do domu. – Włączył silnik i wrzucił bieg. – Muszę się napić.
Podjechał do bramy parkingu.
– Nie ze mną, człowieku – powiedział Edgar. – Mam ochotę tylko na jedno: wrócić do swojego dzieciaka i przytulać go, aż zrobi mi się lepiej.
Po drodze do Parker Center nie zamienili ani słowa.
Rozdział 8
Bosch i Edgar wjechali windą na czwarte piętro do laboratorium kryminalistycznego, gdzie mieli umówione spotkanie z Antoine'em Jesperem, szefem ekipy przydzielonej do badań kości. Jesper przywitał ich przy bramce kontrolnej i zaprowadził do środka. Był to młody Murzyn z szarymi oczyma i gładką skórą. Miał na sobie biały fartuch laboratoryjny, który łopotał, gdy jego właściciel stawiał długie kroki, czemu towarzyszyły energiczne wymachy rąk.
– Tędy, ludziska – powiedział. – Niewiele mam, ale wszystko należy do was.
Przeprowadził ich przez główne laboratorium, gdzie pracowała tylko garstka innych techników kryminalistycznych, do wielkiego pomieszczenia, w którym utrzymywano stałą wilgotność i temperaturę. Ubrania i inne dowody rzeczowe z różnych spraw rozkładano tu na stołach ze stali nierdzewnej, wyposażonych w dreny, i poddawano badaniom. Pod względem odoru z salą tą mogły rywalizować jedynie pomieszczenia biura patologa.
Jesper zaprowadził policjantów do dwóch stołów, na których leżał otwarty plecak i kilka poczerniałych od ziemi i pleśni kawałków ubrania. Stało tu też plastikowe pudełko na kanapki, pełne niedającej się zidentyfikować czarnej, rozkładającej się masy.
– Do plecaka dostały się woda i błoto – powiedział Jesper. – Domyślam się, że przesączyły się z czasem. – Wyjął z kieszeni fartucha długopis, po rozciągnięciu tworzący teleskopowy wskaźnik. Posługując się nim, ilustrował swoje komentarze. – Mamy tutaj najzwyczajniejszy plecak z trzema kompletami ubrania i kanapką lub jakimś innym pożywieniem. Mówiąc konkretnie: znaleźliśmy w nim trzy koszulki, trzy pary slipów i trzy pary skarpet. I jedzenie. Była również koperta, a raczej jej resztki. Zabrała ją sekcja dokumentów. Nie róbcie sobie tylko wielkich nadziei. Była w jeszcze gorszym stanie niż kanapka, jeśli to była kanapka.
Bosch pokiwał głową. Zapisał w notesie listę rzeczy z plecaka.
– Coś umożliwiającego identyfikację?
Jesper pokręcił głową.
– Żadnych przedmiotów ze znakami osobistymi ani wśród ubrania, ani w plecaku – odparł. – Warto jednak odnotować dwie rzeczy. Po pierwsze, na tej koszulce znajduje się znak markowy: „Solid Surf”. Tu, na piersi. Teraz jest niewidoczny, ale widać go w ultrafiolecie. Może to pomoże, może nie. Jeśli nie znacie tego terminu, to informuję was, że odnosi się do jazdy na deskorolce.
– Zapamiętam – odparł Bosch.
– Następna sprawa to zewnętrzna klapa plecaka. – Jesper podważył ją wskaźnikiem. – Oczyściłem ją trochę i znalazłem to.
Bosch pochylił się nad stołem, by przyjrzeć się dokładniej. Plecak uszyto z niebieskiego płótna. Na środku klapy znajdowało się wyraźnie odgraniczone odbarwienie w kształcie litery B.