Выбрать главу

– Przepraszam – powiedział. – Wczoraj wieczorem powinienem to lepiej obmyślić.

– Naprawdę wszystko mi jedno, Harry. Do zobaczenia wieczorem.

– Słuchaj, nie powinno być ci wszystko jedno. Gliniarze potrafią być okrutni.

– Och, osławiona brutalność policji. – Julia się skrzywiła. – Słyszałam o niej.

– Mówię poważnie. Poza tym to również sprzeczne z przepisami. Z mojej strony. Jestem detektywem trzeciego stopnia. To kierownicze stanowisko.

Przyjrzała mu się przez chwilę.

– No cóż, w takim razie decyzja należy do ciebie. Zobaczymy się wieczorem… mam nadzieję.

Wysiadła i zamknęła drzwi. Bosch podjechał do swojego miejsca i wszedł do biura detektywów, starając się nie myśleć o kłopotach, których sam sobie mógł narobić.

Pokój detektywów był pusty, co go ucieszyło. Pragnął popracować nad sprawą w samotności. Czekało go jeszcze mnóstwo papierkowej roboty, ale chciał również zastanowić się nad dowodami i wszystkimi zdobytymi do tej pory informacjami.

Przede wszystkim musiał sporządzić listę rzeczy do zrobienia. Trzeba było uzupełnić niebieski kołonotatnik, zawierający wszystkie pisemne raporty dotyczące sprawy – nazywany w policyjnej gwarze księgą morderstwa. Bosch musiał też sporządzić wnioski o wydanie dokumentacji medycznej zabiegów neurochirurgicznych z okolicznych szpitali. Musiał przeprowadzić rutynową kontrolę wszystkich mieszkańców Wonderland Avenue, żyjących w pobliżu miejsca przestępstwa. A także przejrzeć wszystkie zgłoszenia telefoniczne, będące skutkiem nagłośnienia przez media sprawy znalezienia kości. Czekało go też zebranie raportów o zaginionych i zbiegłych z domu osobach, odpowiadających płcią i wiekiem ofierze.

Wiedział, że jeśli będzie pracował sam, nie upora się z tym w ciągu jednego dnia, ale postanowił nie zmieniać decyzji, iż Edgar będzie miał wolne. Jego partnera, ojca trzynastoletniego chłopca, bardzo wytrąciły z równowagi przekazane poprzedniego dnia przez Gollihera informacje, dlatego Bosch postanowił pozwolić mu odetchnąć. Kolejne dni zapowiadały się na pracowite i wyczerpujące emocjonalnie.

Po sporządzeniu listy przez media wyjął kubek z szuflady i ruszył do dyżurki po kawę. Pięciodolarówka była najmniejszym banknotem, jaki miał przy sobie, ale włożył ją do koszyka, do którego zbierano pieniądze na kawę, nie biorąc żadnej reszty. Doszedł do wniosku, że podczas całodziennej pracy i tak wypije więcej, niż wynosił jego wkład.

– Wiesz, co powiadają? – usłyszał głos za plecami, gdy napełniał kubek.

Odwrócił się. Był to Mankiewicz, pełniący dyżur sierżant.

– O czym?

– O łowieniu z pomostu firmy.

– Nie wiem. Co takiego?

– Ja też nie wiem. Dlatego pytam ciebie.

Mankiewicz uśmiechnął się i podszedł do ekspresu, żeby podgrzać swój kubek.

Plotka zaczęła już krążyć, pomyślał Bosch. Pogłoski i aluzje – zwłaszcza dotyczące czegokolwiek, co miało seksualny podtekst – szerzyły się po komendzie jak sierpniowe pożary na wzgórzach.

– No to daj mi znać, kiedy się dowiesz – powiedział Bosch po drodze do wyjścia.

– Da się zrobić. Och, jeszcze jedno, Harry.

Bosch odwrócił się, czekając na kolejny przytyk Mankiewicza.

– Co?

– Przestań się wydurniać i zamknij sprawę. Mam dosyć tego, że moi chłopcy muszą odbierać masę telefonów.

W jego głosie brzmiała żartobliwa nuta. Za sarkastycznym humorem krył się usprawiedliwiony żal, że jego funkcjonariusze są zawaleni telefonami, dotyczącymi sprawy znalezionych kości.

– Tak, wiem. Były dzisiaj jakieś godne uwagi telefony?

– Trudno powiedzieć. Musisz przekopać się przez raporty i posłużyć swoim detektywistycznym czujem, żeby to ocenić.

– Czujem?

– Tak, czujem. Och, na dodatek CNN pewnie uznała, że nie ma na rano żadnego tematu, więc podebrała tę sprawę – dobre nagranie wideo, na którym zarejestrowano mnóstwo dzielnych chłopaków, łażących po schodach na wzgórzu i trzymających skrzynki z kośćmi. Dostajemy więc na dodatek telefony zamiejscowe. Dziś rano dzwoniono z Topeki i Providence. Nie skończy się to, dopóki nie rozwiążesz sprawy, Harry. Wszyscy na ciebie liczymy.

Znów błysnął uśmiech – i przesłanie, które się za nim kryło.

– Dobrze, posłużę się swoim czujem. Przyrzekam, Mank.

– Na to właśnie liczymy.

Wróciwszy do biurka, Bosch rozmyślał o szczegółach sprawy, popijając kawę. Były w niej anomalie i sprzeczności. Istniała niezgodność między wyborem miejsca i metodą pogrzebu, spostrzeżona przez Kathy Kohl. Wnioski Gollihera wydłużyły jeszcze listę pytań. Golliher uważał, że to przypadek maltretowania dziecka. Pełen ubrań plecak sugerował jednak, że chłopiec, nim zginął, uciekł z domu.

Bosch rozmawiał o tym z Edgarem tego samego dnia, zanim wrócili na komendę z laboratorium kryminalistycznego. Jego partner nie był przekonany, czy to rzeczywiście sprzeczność. Wysunął natomiast hipotezę, że chłopiec był maltretowany zarówno przez swoich rodziców, jak i niemającego z nimi związku mordercę. Słusznie wskazał, że wiele ofiar przemocy ucieka tylko po to, by dać się wciągnąć w związek oparty na maltretowaniu w innej postaci. Harry wiedział, że to słuszna teoria, ale nie dopuszczał jej do siebie, bo wiedział, iż jest jeszcze bardziej zniechęcająca niż scenariusz przedstawiony przez Gollihera.

Zadzwonił telefon na bezpośredniej linii Boscha. Podniósł słuchawkę, spodziewając się, że telefonuje Edgar lub porucznik Billets, by sprawdzić, co się dzieje. Był to jednak Josh Meyer, dziennikarz z „Los Angeles Times”. Bosch ledwie go znał i był pewny, że nie dawał mu bezpośredniego numeru. Nie okazał jednak po sobie irytacji. Chociaż kusiło go, by powiedzieć reporterowi, że policja bada tropy nawet w Topece i Providence, rzekł jedynie, że od piątkowej konferencji, urządzonej przez wydział kontaktów z mediami, nie ma żadnych nowych informacji w sprawie śledztwa.

Odłożył słuchawkę, dopił pierwszy kubek kawy i zabrał się z powrotem do roboty. Najbardziej ze wszystkiego nie znosił pracy przy komputerze. Kiedy tylko to było możliwe, wyznaczał do niej podwładnych. Postanowił więc przesunąć na koniec sprawdzenie mieszkańców Wonderland Avenue i zacząć od szybkiego przejrzenia zebranych przez dyżurnych informacji, przekazanych przez okolicznych mieszkańców.

Raportów było prawie o czterdzieści więcej niż wtedy, kiedy ostatni raz rzucił na nie okiem w piątek. W żadnym nie znalazł informacji przydatnych ani choćby wartych dokładniejszego wyjaśnienia w tej chwili. Każda z wiadomości pochodziła od rodzica, rodzeństwa czy przyjaciela jakiejś zaginionej osoby. Wszystkie cechowała skrajna rozpacz i pragnienie uzyskania informacji, która rozwiałaby tajemnicę dręczącą dzwoniących.