Выбрать главу

– Usiądź – powiedziała. – Mam otwartą butelkę wina. Napijesz się?

Zastanawiał się, czy zmieszanie wina z wypitym godzinę wcześniej piwem nie skończy się bólem głowy następnego ranka. Wiedział, że potrzebny mu będzie jasny umysł.

– Czerwone.

– Dobrze, odrobinę.

– Musisz być jutro w formie, prawda?

– Chyba tak.

Przeszła do kuchni. Usiadł na sofie i rozejrzał się. Zobaczył wypchaną rybę z długim, ostrym ogonem, wiszącą nad kominkiem z białej cegły. Ryba miała lśniąco niebieski odcień, przechodzący w czerń, oraz białożółte podbrzusze. Nie wzbudzała w nim takich emocji, jak wypchany łeb z porożem, ale mimo to nie miałby ochoty, by stale wpatrywały się w niego rybie oczy.

– Sama ją złapałaś? – zawołał.

– Tak. Niedaleko Cabo. Wyciągnięcie jej zajęło mi trzy i pół godziny.

Pojawiła się z dwoma lampkami wina.

– Na lince przetestowanej do dwudziestu pięciu kilogramów – dodała. – Musiałam się sporo namęczyć.

– Jak się nazywa?

– Marlin czarny.

Uniosła kieliszek w stronę ryby, a następnie – Boscha.

– Nie popuszczaj. – Bosch popatrzył na nią. – To mój nowy toast – wyjaśniła. – Nie popuszczaj. Chyba obejmuje wszystkie ewentualności.

Usiadła na fotelu najbliższym Boscha. Za plecami miała deskę surfingową – krótką, białą, z tęczową obwódką.

– Surfujesz też na ostrych falach.

Obejrzała się na deskę, po czym popatrzyła z uśmiechem na Boscha.

– Staram się. Nauczyłam się tego na Hawajach.

– Znasz Johna Burrowsa?

Pokręciła głową.

– Na Hawajach jest mnóstwo surferów. Na jakiej plaży pływa?

– Nie, tutaj. Jest u nas policjantem. Prowadzi sprawy zabójstw w wydziale Pacific. Mieszka na zamkniętej dla ruchu uliczce przy plaży. Niedaleko stąd. Surfuje. Na desce ma napis: „To Protect and Surf”.

– Klawo. – Roześmiała się. – Podoba mi się. Będę musiała to nadrukować na swojej. – Bosch kiwnął głową. – John Burrows, tak? Muszę go poznać.

Powiedziała to odrobinę flirtującym tonem.

– Może lepiej nie – odparł z uśmiechem Bosch.

Spodobał mu się jej żart. Wszystko mu się tu podobało, dlatego czuł się tym gorzej, że przyjechał nie bez powodu. Popatrzył w swoją lampkę z winem.

– Przez cały dzień łowiłem, ale niczego nie złapałem – powiedział. – Polowałem głównie na mikrofilmy.

– Widziałam cię dzisiaj w dzienniku – odparła. – Starasz się przycisnąć tego gościa, który molestował dzieci?

Bosch upił łyk wina, żeby dać sobie czas do namysłu. Uchyliła drzwi, które musiał bardzo ostrożnie przekroczyć.

– To znaczy? – spytał.

– No, skoro powiedziałeś dziennikarce o jego kryminalnej przeszłości, to domyślam się, że masz w tym swój cel. No wiesz, chcesz wywrzeć na niego presję. Żeby się wygadał lub coś w tym rodzaju. Wydaje się to dość ryzykowne.

– Dlaczego?

– No, po pierwsze, ufanie dziennikarzom zawsze jest ryzykowne. Wiem to z czasów, kiedy byłam prawniczką i się na tym sparzyłam. Po drugie… po drugie, nigdy nie wiadomo, jak człowiek zareaguje, kiedy wyjdzie na jaw jego sekret.

Bosch przyjrzał się jej uważnie przez chwilę i potrząsnął głową.

– Nic jej nie powiedziałem – rzekł. – Zrobił to ktoś inny. – Popatrzył jej w oczy, szukając śladów, że wyczuwa jego podejrzenia. Nic takiego nie ujrzał. – Będą z tego kłopoty – dodał.

Uniosła brwi. Nadal niczym się nie zdradziła.

– Dlaczego? Skoro nie przekazałeś jej żadnych informacji, dlaczego miałyby…

Urwała, a on zorientował się, że dopiero teraz zrozumiała podtekst sytuacji. Dojrzał rozczarowanie w jej oczach.

– Och, Harry…

Spróbował cofnąć się za te drzwi.

– Słucham? O mnie się nie martw. Dam sobie radę.

– To nie ja, Harry. Dlatego tu przyjechałeś? Sprawdzić, czy to ja byłam źródłem przecieku, czy jak to nazywacie?

Nagle odstawiła lampkę z winem na stolik do kawy. Czerwone wino wylało się na blat. Nie zrobiła nic, by je wytrzeć. Bosch zrozumiał, że konfrontacja jest nieunikniona. Spieprzył sprawę.

– Posłuchaj, tylko cztery osoby wiedziały…

– A ja byłam jedną z nich. Pomyślałeś więc, że przyjedziesz tutaj i nieoficjalnie wyciągniesz ze mnie, czy to ja? – Czekała na odpowiedź. Bosch zdołał się wreszcie zmusić do kiwnięcia głową.

– Nie, to nie ja. I chyba powinieneś już pójść.

Bosch skinął głową i odstawił kieliszek. Wstał.

– Słuchaj, przepraszam. Spieprzyłem. Myślałem, że najlepszym sposobem, żeby niczego nie spaprać między nami, będzie…

– Zrobił bezradny gest rękami, idąc w stronę drzwi. – Będzie przyjechanie tu nieoficjalnie – dokończył. – Po prostu nie chciałem niczego zepsuć. Musiałem jednak wiedzieć. Myślę, że gdybyś była na moim miejscu, zachowałabyś się tak samo. – Otworzył drzwi i obejrzał się. – Przepraszam, Julio. Dziękuję za wino.

Odwrócił się, żeby odejść.

– Harry.

Obrócił się z powrotem. Podeszła do niego i ujęła go za klapy marynarki. Powoli przyciągnęła go do siebie i odepchnęła, jakby w zwolnionym tempie pokazywała podejrzanemu, czym jest brutalne traktowanie. Opuściła wzrok na pierś Harry'ego i po chwili najwyraźniej podjęła decyzję.

Przestała nim potrząsać, ale nie wypuszczała z rąk jego marynarki.

– Pogodzę się z tym – powiedziała. – Chyba.

Popatrzyła mu w oczy i przyciągnęła go do siebie. Pocałowała go mocno, przeciągle w usta, a potem odepchnęła.

– Mam nadzieję. Zadzwoń jutro.

Bosch kiwnął głową i wyszedł za drzwi. Zamknęła je za nim.

Zszedł na chodnik obok kanału. Zapatrzył się w odbicia domów w wodzie. Dwadzieścia metrów dalej kanał spinał łuk mostu, oświetlonego wyłącznie przez księżyc i idealnie odbijającego się w wodzie. Bosch zawrócił na ganek. Znów zawahał się pod drzwiami, aż Julia otworzyła.

– Ganek skrzypi, pamiętasz?

Kiwnął głową. Czekała. Nie był pewien, co chce powiedzieć.

– Kiedyś byłem w jednym z tych tuneli, o których wczoraj rozmawialiśmy – zaczął wreszcie. – Wpadłem na człowieka z Wietkongu. Czarny strój, usmarowana twarz. Przez ułamek sekundy wpatrywaliśmy się w siebie. Potem pewnie górę wzięły instynkty. Obydwaj unieśliśmy broń i wystrzeliliśmy. Równocześnie. A później zaczęliśmy spieprzać w przeciwne strony. Robiliśmy w portki ze strachu i darliśmy się jak głupi w ciemnościach. – Urwał, zastanawiając się nad tym wydarzeniem; w zasadzie wciąż miał je przed oczami. – Tak czy inaczej, myślałem, że na pewno mnie trafił. Strzelał prawie z przyłożenia, był za blisko, żeby spudłować. Odniosłem wrażenie, że mój pistolet się zaciął, nabój był ślepy czy coś w tym rodzaju. Odrzut nie był taki, jak powinien. Kiedy wyszedłem na powierzchnię, od razu obejrzałem się od stóp do głów. Nie czułem bólu, nie było krwi. Nic. Spudłował. Strzelał prawie z przyłożenia, ale mimo to spudłował.