– Harry?
Bosch mało nie podskoczył. Obrócił się i popatrzył na Edgara.
– Nie rób mi tego, człowieku. Co jest?
– Zostawił trzystronicowy list na stoliku do kawy – powiedział Edgar, nie odrywając wzroku do ciała.
Bosch wyszedł spod prysznica i przepchnął się obok Edgara. Ruszył do salonu, wyjmując z kieszeni lateksowe rękawiczki. Dmuchnął w nie, by się rozkleiły.
– Przeczytałeś cały?
– Owszem. Pisze, że nie zabił tego dzieciaka. Napisał, że zabija się, bo policja i dziennikarze zrujnowali jego życie i dłużej nie wytrzyma. Coś w tym sensie. Trochę w tym popierniczonego szajsu.
– Tak leżały?
– Tak. Nie dotykałem ich.
Bosch zaczął czytać kartki. W ostatnich – według wszelkiego prawdopodobieństwa – słowach Trent nieskładnie zaprzeczał, jakoby to on zabił chłopca, i dawał upust gniewowi i rozżaleniu.
Teraz WSZYSCY się dowiedzą! Zrujnowaliście mnie, ZABILIŚCIE mnie! Krew na was spadnie, nie na mnie! Nie zrobiłem tego, nie zrobiłem, nie, nie, NIE! Nikogo nie skrzywdziłem. Nigdy, nigdy, nigdy. Ani żywej duszy. Kocham dzieci. KOCHAM!!! Nie, to wy mnie skrzywdziliście. Wy. Ale ja nie mogę życz bólem, którego mi przysporzyliście. Nie mogę.
Trent powtarzał się, zupełnie jakby spisał to wszystko bez przygotowania, a nie usiadł z długopisem i papierem, by przelać nań swoje myśli. W połowie drugiej kartki w ramce wymieniał osoby pod nagłówkiem: „Uznani za odpowiedzialnych”. Lista zaczynała się od Judy Surtain; znajdował się na niej również spiker wieczornego dziennika na Kanale 4, Bosch, Edgar i trzech nieznanych Harry'emu ludzi: Calvin Stumbo, Max Rebner i Alicia Felzer.
– Stumbo w latach sześćdziesiątych prowadził jego sprawę, a Rebner był prokuratorem – wyjaśnił Edgar.
Bosch pokiwał głową.
– A Felzer?
– Nie mam pojęcia.
Długopis, którym najprawdopodobniej napisano list, leżał obok ostatniej strony. Bosch go nie dotykał, bo zamierzał sprawdzić, czy są na nim odciski palców Trenta.
Czytając dalej, zauważył, że każda strona została na dole podpisana przez dekoratora. Pod koniec ostatniej strony Trent zawarł dziwny apel, którego Bosch początkowo nie zrozumiał.
Żałuję jedynie dzieci. Kto zatroszczy się o moje dzieci? Potrzebują jedzenia i ubrania. Mam trochę pieniędzy. Zapisuję je im. Wszystko, co mam. To moja ostatnia wola i testament, podpisane przeze mnie. Dajcie pieniądze dzieciom. Niech Morton je przekaże i nie obciążajcie mnie żadnym podatkiem. Zróbcie to dla dzieci.
– Jego dzieci? – powiedział pytającym tonem Harry.
– Tak, wiem – odparł Edgar. – Niesamowite.
– Co tu robicie? Gdzie Nicholas?
Obejrzeli się w stronę drzwi prowadzących z kuchni do salonu. Stał w nich niski mężczyzna w garniturze. Bosch domyślił się, że to Morton. Wstał.
– Nie żyje. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo.
– Gdzie?
– W głównej łazience, ale nie… – Morton już zniknął na korytarzu, zmierzał w stronę toalety. – Niech pan niczego nie dotyka! – zawołał za nim Bosch.
Skinął głową Edgarowi, by poszedł za adwokatem i tego dopilnował. Usiadł z powrotem i raz jeszcze popatrzył na kartki. Zastanawiał się, ile czasu zabrało Trentowi dojście do wniosku, że zostało mu tylko odebranie sobie życia, a potem spisanie trzech stron. Był to najdłuższy list pożegnalny, z jakim się zetknął.
Morton wrócił do salonu, Edgar szedł tuż za nim. Twarz prawnika przybrała szary odcień; nie odrywał wzroku od podłogi.
– Próbowałem pana ostrzec, żeby pan tam nie szedł – rzekł Bosch.
Adwokat uniósł wzrok i popatrzył Harry'emu prosto w oczy. Był wściekły, wskutek czego jego twarz częściowo się zaczerwieniła.
– Jesteście teraz zadowoleni? Zrujnowaliście go doszczętnie. Dać sępom tajemnicę człowieka, to puszczą ją na antenie i takie są rezultaty. – Zrobił gest w stronę łazienki.
– Myli się pan co do faktów, ale w zasadzie ma pan rację. Całkowicie się z panem zgadzam.
– Bardzo łatwo powiedzieć, skoro nie żyje. Zostawił list? Znaleźliście list?
Harry wstał i dał Mortonowi znak, że może go przeczytać.
– Proszę tylko nic nie dotykać.
Adwokat usiadł, nałożył okulary i zaczął czytać. Bosch podszedł do Edgara.
– Podzwonię z telefonu w kuchni – powiedział cicho.
Edgar kiwnął głową.
– Lepiej daj znać wydziałowi kontaktów z mediami. Będzie niezła awantura.
– Racja.
Bosch zdjął aparat ze ściany w kuchni i zobaczył, że ma klawisz powtórnego wybierania. Nacisnął go. Gdy nastąpiło połączenie, zorientował się, że słyszy głos Mortona – nagrany na automatycznej sekretarce. Morton powiedział, że nie ma go w domu i żeby zostawić wiadomość.
Bosch zadzwonił pod bezpośredni numer Grace Billets. Odebrała od razu, a Harry zorientował się, że jadła.
– Hm, przepraszam, że odrywam panią od posiłku, ale jesteśmy u Trenta. Wygląda na to, że odebrał sobie życie.
Przez długą chwilę panowało milczenie. Potem pani porucznik zapytała Boscha, czy jest pewny.
– Na pewno nie żyje i jestem całkiem pewny, że sam odebrał sobie życie. Powiesił się pod prysznicem na parze wieszaków. Zostawił trzystronicowy list. Zaprzecza, że miał cokolwiek wspólnego z kośćmi. Za swoją śmierć obwinia przede wszystkim Kanał 4 i policję – konkretnie mnie i Edgara. Najpierw dzwonię do pani.
– Cóż, wszyscy wiemy, że to nie ty…
– W porządku, pani porucznik. Nie potrzebuję rozgrzeszenia. Co pani chce, żebym tu zrobił?
– Zajmij się rutynowymi telefonami. Zadzwonię do komendanta Irvinga i powiem mu, co się wydarzyło. Będzie gorąco.
– Tak. A co z wydziałem kontaktów z mediami? Na ulicy już stoi banda reporterów.
– Zadzwonię do nich.
– Zrobiła pani już coś w sprawie Thorntona?
– Sprawa już się toczy. Zajmuje się nią ta Bradley z wydziału spraw wewnętrznych. Po tym, co się teraz stało, założę się, że Thornton nie tylko wyleci z pracy, ale być może zostaną mu postawione zarzuty.
Bosch pokiwał głową. Thornton na to zasłużył. Bosch nadal był zadowolony ze swojego fortelu.
– No dobrze. Będziemy tutaj. Przynajmniej na razie.
– Daj mi znać, jeśli znajdziecie cokolwiek, co wiązałoby Trenta z kośćmi.
Bosch pomyślał o zabłoconych butach i deskorolce.
– Załatwione.
Rozłączył się, po czym natychmiast zadzwonił do biura koro-nera i wydziału kryminalistycznego. W salonie Morton kończył czytać list.