– Dobrze.
– Hm, czy po odejściu matki ojciec ożenił się po raz drugi?
– Nie, nigdy. Teraz mieszka sam.
– Czy miał kiedyś przyjaciółkę, kogoś, kto zostawał w domu?
Oczy Sheili były pozbawione wyrazu.
– Nie – odparła. – Nigdy.
Postanowił zmienić temat na mniej bolesny.
– Do której szkoły chodził pani brat?
– W końcu trafił do The Brethren. – Bosch nie odpowiedział. Zapisał nazwę szkoły w notesie, a pod nią wielki inicjał B. Zakreślił literę, rozmyślając o plecaku. Sheila kontynuowała z własnej inicjatywy: – To prywatna szkoła dla chłopców sprawiających kłopoty. Ojciec zapłacił, żeby go tam skierowano. Mieści się w Crescent Heights niedaleko bulwaru Pico. Wciąż tam jest.
– Dlaczego tam poszedł? Dlaczego uważano, że sprawia kłopoty?
– Bo wyrzucano go z innych szkół, przede wszystkim za bójki.
– Za bójki? – spytał Edgar.
– Zgadza się.
Edgar podniósł fotografię ze stosiku i przyjrzał się jej przez chwilę.
– Chłopiec wygląda na lekkiego jak piórko. On wszczynał te bójki?
– Wielokrotnie. Miał trudności z dogadywaniem się z innymi. Interesowało go wyłącznie jeżdżenie na deskorolce. Myślę, że dzisiaj postawiono by diagnozę, że miał zespół deficytu uwagi lub coś podobnego. Po prostu chciał być stale sam.
– Odnosił obrażenia w tych bójkach? – spytał Bosch.
– Czasami. Przeważnie tylko siniaki.
– Złamania?
– Nie przypominam sobie. To były zwykłe bijatyki na boisku.
Harry czuł podekscytowanie. Informacje mogły nadać śledztwu wiele różnych kierunków. Wierzył, że teraz pojawi się wyraźny trop.
– Powiedziała pani, że ojciec przeszukał szuflady w pokoju brata i stwierdził brak ubrań.
– Zgadza się. Niewielu rzeczy, w tym paru zmian bielizny.
– Pamięta pani, czego konkretnie brakowało?
– Nie przypominam sobie. – Pokręciła głową.
– W czym zabrał ubranie? W walizce czy czymś takim?
– Myślę, że w torbie na książki. Wyjął książki i zapakował w ich miejsce ubranie.
– Przypomina pani sobie, jak ona wyglądała?
– To był zwykły plecak. Wszyscy musieli nosić takie same w The Brethren. Wciąż widzę chłopców na bulwarze Pico z plecakami z literą B z tyłu.
Bosch obejrzał się na Edgara i skierował wzrok na Sheilę.
– Wróćmy do deskorolki. Jest pani pewna, że zabrał ją ze sobą?
Zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym pokiwała głową.
– Tak, jestem zupełnie pewna, że zabrał ją ze sobą.
Postanowił skrócić rozmowę i skoncentrować się na identyfikacji. Mogli wrócić do Sheili po uzyskaniu potwierdzenia, że mieli do czynienia ze szczątkami Arthura Delacroix.
Pomyślał o wnioskach Gollihera, dotyczących obrażeń kości – iż powstały na skutek przewlekłego maltretowania. Czy mogły być wynikiem wyłącznie szkolnych bójek i upadków z deskorolki? Wiedział, że musi poruszyć temat znęcania się nad dziećmi, ale czuł, że to nieodpowiednia pora. Nie chciał również wychylić się z tym przed siostrą Arthura, by przypadkiem nie zmieniła nastawienia i nie zawiadomiła ojca. Bosch wolał wycofać się i wrócić później, gdy opracuje solidny plan dochodzenia.
– No dobrze, zaraz kończymy, Sheilo. Jeszcze tylko kilka pytań. Czy Arthur miał przyjaciół? Może najlepszego przyjaciela, któremu mógł się zwierzać?
– Właściwie nie. – Potrząsnęła przecząco głową. – Przeważnie trzymał się na uboczu. – Pokiwał głową i miał już zamknąć notes, gdy Sheila zaczęła mówić dalej: – Był jeden chłopiec, z którym mieszkał w bursie. Nazywał się Johnny Stokes. Mieszkał wcześniej gdzieś niedaleko Pico.
Był większy i trochę starszy od Arthura, ale w The Brethren chodzili do jednej klasy. Mój ojciec był przekonany, że Johnny palił trawkę, dlatego nie chcieliśmy, żeby przyjaźnił się z Arthurem.
– „My” to znaczy pani i ojciec?
– Tak, mój ojciec. Denerwowało go to.
– Czy któreś z was rozmawiało z Johnnym Stokesem po zaginięciu Arthura?
– Tak, tej nocy, kiedy nie wrócił do domu, ojciec zadzwonił do niego, ale Johnny powiedział, że nie widział Artiego. Kiedy następnego dnia ojciec pojechał do szkoły, żeby o niego popytać, rozmawiał po raz drugi z Johnnym o Artiem.
– I co mu powiedział?
– Że go nie widział.
Harry zapisał jego nazwisko w notesie i podkreślił.
– Przypomina pani sobie jakichś innych przyjaciół?
– Nie, właściwie nie.
– Jak się nazywa pani ojciec?
– Samuel. Zamierzacie z nim rozmawiać?
– Najprawdopodobniej. – Sheila opuściła wzrok na ściśnięte na kolanach dłonie. – Czy to jakiś problem?
– Właściwie nie. Po prostu nie miewa się dobrze. Jeśli okaże się, że to kości Arthura… Myślałam, że lepiej będzie, jeśli się nigdy nie dowie.
– Będziemy o tym pamiętać podczas rozmowy z pani ojcem. Zrobimy to jednak dopiero wtedy, kiedy identyfikacja będzie pewna.
– Jeśli z nim jednak porozmawiacie, to się dowie.
– To może być nieuniknione, Sheilo.
Edgar podał Boschowi kolejne zdjęcie. Przedstawiało Arthura obok wysokiego, jasnowłosego mężczyzny, podobnego nieco do Boscha. Pokazał fotografię Sheili.
– To pani ojciec?
– Tak.
– Wygląda znajomo. Był kiedyś…
– To aktor. Właściwie dawniej nim był. Wystąpił w kilku serialach w latach sześćdziesiątych i paru innych filmach.
– Nie starczyło na utrzymanie?
– Nie, zawsze musiał mieć inną pracę, żebyśmy mogli wyżyć.
Bosch pokiwał głową i wyciągnął zdjęcie w stronę Edgara,
Sheila je jednak przechwyciła.
– Proszę, nie chcę się z nim rozstawać. Niewiele mam zdjęć ojca.
– Dobrze – odparł Bosch. – Może pani teraz poszukać świadectwa urodzenia?
– Pójdę zobaczyć. Proszę zaczekać.
Wstała i znów wyszła. Edgar skorzystał z okazji, by pokazać Boschowi kilka innych zdjęć, które zamierzał zabrać na czas śledztwa.
– To on, Harry – szepnął. – Nie mam wątpliwości.
Pokazał mu fotografię Arthura Delacroix, najwidoczniej zrobioną w szkole. Chłopiec miał równo przyczesane włosy, niebieski blezer i krawat. Bosch przyjrzał się oczom chłopca. Przypominał sobie zdjęcie chłopca z Kosowa, które znalazł w domu Nicholasa Trenta. Tamten też spoglądał w przestrzeń.