Pokój dzienny był pusty. Wszedł do środka i omiótł przyczepę wzrokiem. Nikogo. Zamknął bezgłośnie drzwi za sobą.
Zajrzał do kuchni, a potem przez korytarzyk do sypialni. Jej drzwi były wpół zamknięte i nikogo nie dojrzał w środku, lecz usłyszał łoskot, jakby ktoś gwałtownie zamykał szuflady. Przeszedł przez kuchnię. Czuć było obrzydliwy odór kociego moczu. Zauważył, że tacka pod stołem została wylizana do czysta, a miska z wodą też była prawie opróżniona. Wyszedł na korytarzyk. Gdy był półtora metra od drzwi sypialni, nagle otworzyły się na całą szerokość i pojawiła się w nich pochylona postać.
Sheila Delacroix krzyknęła, gdy podniosła głowę i zobaczyła Boscha. Detektyw uniósł pistolet i opuścił go natychmiast, gdy ją rozpoznał. Sheila uniosła ręce do piersi, jej oczy rozszerzyły się z lęku.
– Co pan tu robi? – zapytała.
Schował pistolet do kabury.
– Zamierzałem zapytać panią o to samo.
– To dom mojego ojca. Mam klucz.
– I?
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami.
– Byłam… Martwiłam się o kota. Szukałam go. Co pan sobie zrobił w twarz?
Minął ją w ciasnym przejściu i wszedł do sypialni.
– Miałem wypadek.
Rozejrzał się po pokoju. Nie zobaczył ani kota, ani nic innego, co zwróciłoby jego uwagę.
– Chyba jest pod łóżkiem. – Bosch obejrzał się na nią. – Kot. Nie mogłam go wydostać.
Bosch zawrócił do drzwi i dotknął ramienia Sheili, kierując ją do pokoju dziennego.
– Usiądźmy.
W pokoju dziennym Sheila usiadła na kanapie, Harry natomiast stał.
– Czego pani szukała?
– Już mówiłam: kota.
– Słyszałem, jak otwierała pani i zamykała szuflady. Kot się w nich chowa?
Sheila potrząsnęła głową, jakby zawracał jej głowę drobiazgami.
– Byłam po prostu ciekawa, jak żył mój ojciec. Rozejrzałam się, skoro już tu przyjechałam, to wszystko.
– A gdzie pani samochód?
– Zostawiłam przy administracji. Nie wiedziałam, czy będę mogła tu zaparkować, dlatego tam się zatrzymałam i przyszłam na piechotę.
– I zamierzała pani wyprowadzić kota na smyczy, tak?
– Nie, zanieść go. Dlaczego mnie pan tak wypytuje?
Przyjrzał się jej uważnie. Widział, że kłamie, ale nie miał pewności, co mógł czy powinien wobec tego zrobić. Postanowił ją zaskoczyć.
– Niech pani posłucha, Sheilo. Jeśli uczestniczyła pani w jakikolwiek sposób w tym, co stało się z bratem, nadeszła pora powiedzieć o tym. Może zawrzemy jakąś umowę.
– O czym pan mówi?
– Pomogła pani ojcu tamtej nocy? Pomogła mu pani wnieść brata na wzgórze i zakopać?
Podniosła ręce do twarzy tak szybko, jakby prysnął jej w oczy kwasem.
– Och, Boże! – zawołała. – Och, mój Boże, nie mogę w to uwierzyć! Co pan chce… – Równie nagle oderwała ręce od twarzy i popatrzyła na Boscha zdezorientowanym wzrokiem. – Myśli pan, że miałam z tym coś wspólnego? Jak pan może?!
Zaczekał chwilę, aż się uspokoi.
– Myślę, że nie mówi mi pani prawdy, co się tu dzieje – odpowiedział. – Dlatego robię się podejrzliwy i muszę zastanowić się nad wszystkimi możliwościami.
Sheila nagle wstała.
– Jestem aresztowana?
– Nie, nie jest pani. – Pokręcił głową. – Byłbym jednak wdzięczny, gdyby powiedziała mi pani…
– W takim razie wychodzę.
Obeszła stolik do kawy i ruszyła pewnym krokiem do drzwi.
– A co z kotem? – zapytał.
Nie zatrzymała się. Znikła za drzwiami. Zza drzwi rozległa się jej odpowiedź:
– Niech pan się nim zajmie.
Podszedł do drzwi i patrzył, jak Sheila idzie osiedlową alejką w stronę budynku administracji, pod którym stał jej samochód.
– Pewnie – powiedział sam do siebie.
Oparł się o futrynę i odetchnął czystym powietrzem. Zastanawiał się, co Sheila tu robiła. Po chwili popatrzył na zegarek i obejrzał się na wnętrze przyczepy. Była jedenasta piętnaście. Czuł zmęczenie, postanowił jednak zostać i rozejrzeć się za tym, czego szukała Sheila.
Poczuł, że coś ociera mu się o nogę. Opuścił wzrok i zobaczył czarnego kota. Ostrożnie odepchnął go stopą. Niezbyt lubił koty.
Zwierzę wróciło i z uporem ponownie otarło się łbem o jego nogę. Harry wrócił do przyczepy. Kot ostrożnie cofnął się kilka kroków.
– Zaczekaj tutaj – powiedział Harry. – Mam trochę jedzenia w samochodzie.
Rozdział 43
W sądzie w śródmieściu, w którym przedstawiano podejrzanym zarzuty, zawsze było rojno jak w ulu. Gdy Bosch wszedł na salę za dziesięć dziewiąta w piątek rano, sędziego jeszcze nie było, ale pod drzwiami uwijał się już tłum prawników, zupełnie jakby ktoś wetknął kij w mrowisko. Tylko zahartowany weteran mógł zrozumieć, co się tu w danej chwili działo.
W pierwszych rzędach dla publiczności poszukał wzrokiem Sheili Delacroix, ale jej nie zobaczył. Następnie rozejrzał się za swoim partnerem i prokuratorem Portugalem, lecz ich też nie było na sali. Zauważył jednak dwóch kamerzystów, rozstawiających sprzęt obok biurka woźnego sądowego – w miejscu, skąd był dobry widok na szklaną klatkę dla więźniów.
Bosch minął bramkę i wszedł na część sali dla urzędników wymiaru sprawiedliwości. Wyjął odznakę i pokazał ją woźnemu, który przeglądał komputerowy wydruk wokandy na ten dzień.
– Ma pan tam Samuela Delacroix? – zapytał.
– Aresztowany w środę czy czwartek?
– W czwartek. Wczoraj.
Woźny przewrócił pierwszą kartkę i przesunął palcem po liście. Zatrzymał go na nazwisku Delacroix.
– Mam.
– O której rozprawa?
– Najpierw trzeba dokończyć kilka środowych spraw. Kiedy dojdziemy do czwartku, to będzie jeszcze zależało, kto jest jego adwokatem. Wynajęty czy z urzędu?
– Chyba z urzędu.
– Mają kolejkę do brania spraw. Potrwa to co najmniej godzinę, jeżeli sędzia zacznie o dziewiątej. Słyszałem, że jeszcze nie dotarł.
– Dzięki.
Harry podszedł do stołu oskarżycieli. Musiał po drodze wyminąć grupki adwokatów, opowiadających sobie historie z sali rozpraw w oczekiwaniu na pojawienie się sędziego. Główne miejsce za stołem zajmowała nieznana Harry'emu kobieta. Zapewne była to pani prokurator, wyznaczona do kolejnych spraw. Owi „dyżurni” oskarżyciele przedstawiali zwykle zarzuty w osiemdziesięciu procentach spraw, ponieważ w większości były błahe i nie wyznaczono jeszcze prowadzących ich prokuratorów. Kobieta miała przed sobą stertę teczek – sprawy na ten dzień. Harry i jej pokazał odznakę.