Harry popatrzył na kopertę w ręce i z powrotem na Sheilę.
– Muszą trafić do akt. Nikt ich nie zobaczy.
– Chcę je spalić.
– Niech pani spali wspomnienia.
Pokiwała głową. Harry odwracał się do wyjścia, gdy usłyszał jej śmiech i obejrzał się w jej stronę. Potrząsała głową.
– O co chodzi?
– O nic. Tyle tylko, że muszę tu siedzieć cały dzień i słuchać ludzi starających się mówić jak pan. Żadnemu z nich to tak naprawdę nie wychodzi. Nikt nie zdoła zrobić tego tak, jak należy.
– Taki jest show-biznes – odparł Bosch.
Przechodząc korytarzem w stronę schodów, znowu minęli aktorów. Na schodach ten, na którego Sheila wołała Frank, recytował na głos swoje kwestie. Uśmiechnął się do prawdziwych detektywów, gdy go mijali.
– Ej, wy jesteście prawdziwi, tak? Jak myślicie, jak mi wyszło?
Bosch nie odpowiedział.
– Byłeś świetny, Frank – rzekł Edgar. – Zamykacz z ciebie, człowieku. Gra skończona.
Rozdział 46
O drugiej po południu w piątek Bosch i Edgar wrócili do pokoju detektywów. Drogę z Westside do Hollywood pokonali w całkowitym milczeniu. Był dziesiąty dzień dochodzenia. Policjanci nie byli ani trochę bliżej znalezienia zabójcy Arthura Delacroix. Dziesięć dni ich wysiłków ukoronowały jak na razie jedynie śmierć policjantki i samobójstwo przypuszczalnie zreformowanego pedofila.
Jak zwykle na Boscha czekał stos różowych kartek z informacjami telefonicznymi. Na jego biurku leżała też koperta z pocztą międzywydziałową. Wziął ją pierwszą, domyślając się, co jest w środku.
– Najwyższy czas – powiedział.
Otworzył kopertę i wyjął z niej swój magnetofon na mikrokasety. Nacisnął klawisz odtwarzania, żeby sprawdzić baterie. Natychmiast usłyszał własny głos. Ściszył dźwięk i wyłączył urządzenie. Wsunął magnetofon do kieszeni i wyrzucił kopertę do kosza na śmieci przy biurku.
Przewertował wiadomości telefoniczne. Prawie wszystkie były od dziennikarzy. Żyj z mediami i z nimi umieraj, pomyślał. Zamierzał zostawić wydziałowi kontaktów z mediami tłumaczenie światu, dlaczego człowiek, który przyznał się do morderstwa i miał być o nie oskarżony, następnego dnia został oczyszczony z zarzutów i wypuszczony.
– Wiesz, w Kanadzie policjanci nie muszą mówić dziennikarzom ani słowa o sprawie, dopóki się nie zakończy – powiedział do Edgara. – Każde śledztwo jest objęte całkowitą tajemnicą.
– Na dodatek mają tam okrągły boczek – odparł Edgar. – Co my tutaj robimy, Harry?
Pośród wiadomości była informacja od doradcy rodzinnego z biura patologa, iż szczątki Arthura Delacroix przekazano jego rodzinie w celu pochówku, który odbędzie się w niedzielę. Harry odłożył ją na bok, by zapoznać się ze szczegółami pogrzebu oraz dowiedzieć się, kto z rodziny zgłosił się po szczątki.
Wrócił do reszty wiadomości i natychmiast jedna przyciągnęła jego uwagę. Odchylił się w fotelu i przeczytał ją dokładnie. Poczuł mrowienie, przechodzące z głowy na kark. Wiadomość nadeszła o dziesiątej trzydzieści pięć i pochodziła od porucznika Bollenbacha z wydziału operacyjnego – zwanego popularnie 0-3. Wydział zajmował się wszystkimi przenosinami i oddelegowania-mi funkcjonariuszy. Gdy przed dziesięcioma laty Bosch został przeniesiony do wydziału Hollywood, nastąpiło to w trybie natychmiastowym na podstawie pisma z wydziału operacyjnego. Tak samo było rok temu z przeniesieniem Kiz Rider do wydziału zabójstw i rabunków.
Harry pomyślał o tym, co trzy dni wcześniej powiedział mu Irving w pokoju przesłuchań. Domyślał się, że wydział operacyjny postara się teraz zrealizować wolę zastępcy komendanta, by przeszedł na emeryturę. Potraktował wiadomość jako zapowiedź przeniesienia z wydziału Hollywood – pewnie na terapię autostradowa, czyli stanowisko wymagające czasochłonnych dojazdów. Była to często stosowana metoda przekonywania policjantów przez kierownictwo, iż lepiej oddać odznakę i zająć się czymś innym.
Obejrzał się na Edgara. Jego partner przeglądał własny zbiór telefonicznych wiadomości; bodajże żadna z nich nie zaprzątnęła dłużej jego uwagi. Harry postanowił na razie nie dzwonić do wydziału operacyjnego ani nie mówić o wezwaniu Edgarowi. Złożył kartkę i wsunął ją do kieszeni. Rozejrzał się po krzątających się po sali detektywach. Żałowałby, gdyby przydzielono mu miejsce bez takich przypływów i odpływów adrenaliny. Nie przejmował się terapią autostradowa. Mógł znieść bez narzekania wszystkie administracyjne szykany. Obchodziła go jedynie praca – jego misja. Wiedział, że bez niej byłby stracony.
Wrócił do przeglądania wiadomości. Ostatnia ze stosu – czyli pierwsza nadesłana – pochodziła od Antoine'a Jespera z laboratorium kryminalistycznego, który zadzwonił o dziesiątej rano.
– Cholera – zaklął Harry.
– Co się stało? – spytał Edgar.
– Muszę jechać do centrum. Nie oddałem jeszcze manekina, którego wypożyczyłem wczoraj wieczorem. Mam go w bagażniku. Pewnie Jesper go potrzebuje.
Podniósł słuchawkę i już miał zadzwonić do laboratorium, kiedy usłyszał, że ktoś z przeciwnego końca sali woła po nazwisku jego i Edgara. Była to porucznik Billets. Dała znak, żeby przeszli do jej gabinetu.
– Zaczyna się – powiedział Edgar, wstając. – Możesz pełnić honory. Powiedz jej, na czym stoimy. A raczej nie stoimy.
Harry tak zrobił. W ciągu pięciu minut zreferował pani porucznik wszystkie najnowsze wydarzenia w śledztwie, łącznie z ostatnią zasadniczą zmianą jego toku i brakiem dalszych postępów.
– I co dalej? – zapytała Grace Billets, gdy skończył.
– Zaczynamy od początku, przyglądamy się wszystkiemu, co mamy, i sprawdzamy, co przegapiliśmy. Pojedziemy do szkoły chłopaka, przejrzymy tam dokumentację, zajrzymy do roczników szkolnych, postaramy się skontaktować z kolegami z klasy. I tak dalej.
Porucznik Billets pokiwała głową. Jeśli nawet wiedziała o telefonie z wydziału operacyjnego, nie dała tego po sobie poznać.
– Myślę, że najważniejsze jest to miejsce na wzgórzu – dodał Harry.
– Dlaczego?
– Myślę, że chłopak jeszcze żył, kiedy na nie trafił. Tam właśnie został zamordowany. Musimy ustalić, co go tam zaciągnęło albo kto go tam zabrał. Trzeba będzie sprawdzić, kto mieszkał wtedy przy całej ulicy. Skontrolować wszystkich ówczesnych sąsiadów. Zabierze to trochę czasu.
– Cóż, nie ma możliwości, żebyście pracowali wyłącznie nad tą sprawą – powiedziała Grace Billets, kręcąc głową. – Przez dziesięć dni nie braliście spraw z kolejki. To nie wydział zabójstw i rabunków. I tak jeszcze nigdy nie udało mi się utrzymać równie długo zespołu bez przydzielania mu nowych zadań.
– Wracamy w kolejkę?
Przytaknęła.