– Właśnie na was wypadła. Następna sprawa jest wasza.
Harry domyślał się, że to ich czeka. W ciągu dziesięciu dni śledztwa obydwa zespoły detektywów z wydziału Hollywood, zajmujące się morderstwami, dostały następne sprawy. Znów była ich kolej. I tak mieli szczęście, że udało im się zajmować tak długo sprawą bez przerwy. Był to wręcz luksus. Szkoda, że mimo to nie rozwiązaliśmy sprawy, pomyślał Harry.
Wiedział również, że włączenie ich z powrotem do kolejki stanowi ze strony pani porucznik ciche przyznanie, że nie spodziewa się zakończenia sprawy. Z każdym dniem dochodzenia szanse na jego pomyślny rezultat znacznie spadały. Był to pewnik w śledztwach w sprawach o morderstwo, odnoszący się do wszystkich detektywów. Zamykacze po prostu nie istnieli.
– No dobrze – powiedziała Grace Billets. – Ktoś ma coś jeszcze?
Popatrzyła na Boscha z uniesioną brwią. Nagle pomyślał, że może pani porucznik wie coś o telefonie z wydziału operacyjnego. Zawahał się, po czym potrząsnął głową równocześnie z Edgarem.
– W porządku. No to dzięki.
Wrócili do swoich biurek. Harry zadzwonił do Jespera.
– Manekinowi nic się nie stało – powiedział, gdy kryminolog odebrał. – Przywiozę go dzisiaj, ale później.
– Klawo, człowieku, ale nie dlatego dzwoniłem. Chciałem ci przekazać, że mamy jedno uściślenie w raporcie dotyczącym tej deskorolki. To znaczy, jeśli to jeszcze istotne.
Harry zawahał się przez chwilę.
– Właściwie nie, ale mów, Antoine?
Otworzył przed sobą książkę dochodzenia i wertował ją, aż dotarł do raportu z laboratorium. Przyglądał się mu, słuchając Jespera.
– Hm, napisałem, że możemy określić datę wyprodukowania deskorolki na luty siedemdziesiątego ósmego do czerwca osiemdziesiątego szóstego roku, pamiętasz?
– Zgadza się. Mam raport przed sobą.
– No dobrze. Udało mi się zawęzić ten okres o ponad połowę. Ta konkretna deskorolka została wyprodukowana między siedemdziesiątym ósmym i osiemdziesiątym rokiem. W ciągu tych dwóch lat. Nie wiem, czy ma to dla śledztwa jakieś znaczenie.
Harry przejrzał raport. Poprawka Jespera wydała się nieistotna, skoro
Trent przestał być podejrzanym, a deskorolki nie udało się powiązać z Arthurem Delacroix. Harry był jednak mimo wszystko zaciekawiony.
– Jak ci się to udało? Tu jest napisane, że ten model produkowano do osiemdziesiątego szóstego.
– Owszem, ale na tej desce jest data. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt.
– Zaczekaj chwilę. – Harry był zdziwiony. – Gdzie? Nie widziałem nigdzie…
– Zdjąłem rolki – no, kółka. Miałem trochę wolnego czasu i chciałem sprawdzić, czy są znaki produkcyjne na elementach. No, wiesz, kody patentowe czy symbole firmowe. Nie było, ale w drewnie na dolnej stronie jest wydrapana data. Wygląda na to, że zdjęto rolki, żeby to zrobić.
– To znaczy przy produkcji?
– Nie. Nie sądzę. To niefachowa robota. Prawdę mówiąc, trudno to w ogóle odczytać. Musiałem przyjrzeć się temu pod lupą i przy bocznym świetle. Myślę, że po prostu pierwotny właściciel oznakował w ukryty sposób deskę na wypadek, gdyby musiał dowieść, że jest jego własnością. Na przykład, gdyby mu ją ukradziono. Przez jakiś czas deskorolki Boney stanowiły szczyt mody. Trudno było je dostać – pewnie nawet łatwiej było ją ukraść, niż kupić w sklepie. Chłopak, który ją miał, zdjął rolki – oryginalne, nie obecne – i wydrapał datę. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt A. D.
Harry obejrzał się na Edgara. Jego partner rozmawiał przez telefon, otuliwszy słuchawkę ręką – widocznie prowadził prywatną rozmowę.
– Powiedziałeś: A. D.?
– No, wiesz, Anno Domini czy jak tam to idzie po łacinie. Rok pański. Musiałem to sprawdzić.
– Nie. To znaczy Arthur Delacroix.
– Tak? A kto to taki?
– Ofiara, Antoine. Arthur Delacroix. Czyli A. D.
– Do diabła! Nie miałem nazwiska ofiary, Bosch. Przekazałeś te dowody, kiedy był jeszcze NN i nigdy tego nie skorygowałeś. Nawet nie wiedziałem, że udało się wam zidentyfikować chłopaka.
Harry go nie słuchał. Poczuł przyspieszający puls i dostał zastrzyk adrenaliny.
– Nie ruszaj się nigdzie, Antoine. Jadę do ciebie.
– Będę tu.
Rozdział 47
Na autostradzie roiło się od ludzi wyjeżdżających wcześniej na weekend. Bosch cały czas przyspieszał po drodze do śródmieścia. Czuł palącą potrzebę szybkiej jazdy. Wiedział, że wynika to z odkrycia Jespera i wiadomości z wydziału operacyjnego.
Przekręcił nadgarstek, nie zdejmując ręki z kierownicy. Sprawdził datę – wiedział, że przeniesienia zwykle następują wraz z końcem okresu płacy. Wypłata była dwa razy w miesiącu – pierwszego i piętnastego. Jeśli przeniesienie Boscha było natychmiastowe, zostawały mu jedynie trzy lub cztery dni na dokończenie śledztwa. Nie chciał, by mu je odebrano i powierzono Edgarowi czy komukolwiek innemu. Pragnął sam je dokończyć.
Sięgnął do kieszeni po kartkę z wiadomością. Rozłożył ją, trzymając grzbiety dłoni na kierownicy. Przez chwilę się jej przyglądał, po czym wyjął telefon. Wybrał podany w wiadomości numer i zaczekał na połączenie.
– Wydział operacyjny, przy telefonie porucznik Bollenbach.
Bosch się rozłączył. Poczuł gorąco na twarzy. Zastanawiał się, czy Bollenbach ma w swoim aparacie identyfikator numeru, z którego dzwoniono. Wiedział, że zwlekanie z telefonem to idiotyzm, bo już się stało, co miało się stać, bez względu na to, kiedy zdecyduje się wreszcie przyjąć to do wiadomości.
Schował telefon i kartkę do kieszeni. Spróbował skupić się na sprawie, zwłaszcza na ostatniej wiadomości, przekazanej przez Antoine'a
Jespera i dotyczącej znalezionej w domu Nicholasa Trenta deskorolki. Uświadomił sobie, że po dziesięciu dniach zupełnie stracił kontrolę nad śledztwem. Człowiek, o którego oczyszczenie z podejrzeń walczył z przełożonymi wydziału, stał się znowu jedynym podejrzanym: dowody rzeczowe zdawały się świadczyć o jego powiązaniu z ofiarą. Przez tę świadomość natychmiast przebiła się myśl, że może Irving miał mimo wszystko rację. Nadszedł czas, by Bosch odszedł.
Zaświergotał telefon. Natychmiast przyszło mu do głowy, że dzwoni Bollenbach. Nie chciał odbierać, ale w końcu uznał, że jego los jest nieunikniony. Rozłożył telefon. Dzwonił jednak Edgar.
– Co robisz, Harry?
– Mówiłem ci, musiałem pojechać do laboratorium.
Nie chciał mówić mu o najnowszym odkryciu Jespera, dopóki sam go nie zobaczy.
– Mogłem pojechać z tobą.
– Straciłbyś tylko czas.