– Prawda.
– To znaczy, takie sprawy… Będziemy mieli szczęście, jeśli w ogóle zidentyfikujemy ciało.
– Zgadza się.
Bosch się nie zatrzymywał. Gdy dotarł do ulicy, zobaczył, że pojawiła się porucznik Billets oraz jej przełożona, pani kapitan LeValley.
– Może przygotujesz kadetów, Jerry? – powiedział Bosch. – Wyłóż im podstawy postępowania na miejscu przestępstwa. Dołączę do ciebie za chwilę.
Bosch podszedł do Grace Billets i kapitan LeValley. Poinformował je, co się dzieje, zrelacjonował poranne wydarzenia, nie zapominając o skargach sąsiadów na hałas młotków, pił i helikopterów.
– Musimy wykonać ukłon w stronę środków masowego przekazu – rzekła LeValley. – Wydział kontaktów z mediami chce wiedzieć, czy ma się tym zająć centrala, czy sam pan to zrobi.
– Nie mam na to ochoty. Co wydział kontaktów wie o sprawie?
– Prawie nic, musi pan tam do nich zadzwonić i pomóc przygotować oświadczenie dla prasy.
– Pani kapitan, mam tu trochę roboty. Nie mógłbym…
– Niech pan znajdzie czas, detektywie, to pismacy nie będą nam włazili na plecy.
Kiedy Bosch popatrzył na zebranych za kordonem policyjnym reporterów, zobaczył, jak Julia Brasher pokazuje odznakę funkcjonariuszowi i zostaje przepuszczona na drugą stronę. Była po cywilnemu.
– No dobrze. Zadzwonię.
Ruszył ulicą w stronę domu doktora Guyota. Skręcił w stronę Julii, która uśmiechnęła się na jego widok.
– Mam pani latarkę. Jest w moim samochodzie. I tak muszę pójść do domu doktora Guyota.
– Och, niech pan się tym nie przejmuje. Nie dlatego tu przyjechałam.
Zawróciła i dołączyła do Boscha. Miała na sobie spłowiałe niebieskie dżinsy i koszulkę z godłem biegu charytatywnego 5K.
– Nie jest pani na służbie?
– Nie, mam zmianę od trzeciej do jedenastej. Po prostu pomyślałam, że może przyda się wam ochotniczka. Słyszałam, że wezwano kadetów.
– Ma pani ochotę wejść na górę i poszukać kości?
– Chcę się czegoś nauczyć.
Pokiwał głową. Podeszli do drzwi domu Guyota. Otworzyły się, nim do nich dotarli. Lekarz zaprosił ich do środka. Bosch zapytał, czy mógłby raz jeszcze skorzystać z telefonu w jego gabinecie. Guyot pokazał mu drogę, chociaż gość ją znał. Bosch usiadł za biurkiem.
– Jak żebra? – spytał lekarz.
– W porządku. – Julia Brasher uniosła brwi, Bosch więc dodał: -Wczoraj wieczorem miałem na górze mały wypadek.
– Co się stało?
– Och, w pewnej chwili pień drzewa zaatakował mnie bez żadnego powodu.
Julia skrzywiła się, ale zdołała się równocześnie uśmiechnąć.
Bosch wykręcił numer wydziału kontaktów z mediami. Opowiedział bardzo ogólnikowo oficerowi wydziału, czego dotyczy sprawa. W pewnej chwili zakrył dłonią słuchawkę i spytał lekarza, czy życzy sobie, by w oświadczeniu dla prasy znalazło się jego nazwisko. Guyot zaprzeczył. Po kilku minutach Bosch skończył i odłożył słuchawkę. Popatrzył na lekarza.
– Za parę dni skończymy badać miejsce przestępstwa, ale reporterzy na pewno się tu jeszcze pokręcą. Domyślam się, że będą rozglądali się za psem, który znalazł kość. Jeżeli więc nie chce pan być w to zamieszany, niech pan nie wypuszcza Calamity na ulicę, bo skojarzą ją ze sprawą.
– Słuszna rada – powiedział Guyot.
– Powinien pan też zadzwonić do sąsiada, pana Ulricha, i powiedzieć mu, żeby i on o niczym nie mówił dziennikarzom.
Wychodząc z domu, Bosch zapytał Julię, czy chce swoją latarkę. Odparła, że nie ma ochoty nosić jej podczas przeczesywania stoku.
– Zwróci mi ją pan przy innej okazji.
Harry'emu spodobała się odpowiedź. Znaczyła, że czeka ich co najmniej jeszcze jedno spotkanie.
Na rondzie zastał Edgara, który instruował kadetów.
– Złota zasada postępowania na miejscu przestępstwa polega na tym, by niczego nie dotykać, dopóki nie zostało zbadane, sfotografowane i naniesione na szkic.
Bosch wszedł na rondo.
– No dobrze, gotowi?
– Gotowi – odparł Edgar. Kiwnął głową w stronę dwóch kadetów z wykrywaczami metalu. – Pożyczyłem je z wydziału kryminalistycznego.
Bosch kiwnął głową i wygłosił kadetom i Julii Brasher tę samą mówkę na temat bezpieczeństwa co ekipie kryminalistycznej. Następnie ruszyli na miejsce przestępstwa. Harry przedstawił Julię swojemu partnerowi i pozwolił mu przejść pierwszemu przez punkt kontrolny. Sam pokonał go ostatni, za Julią.
– Zobaczymy, czy pod koniec dnia nadal będzie miała pani ochotę na pracę w wydziale zabójstw – powiedział.
– Wszystko jest lepsze od ganiania na każde wezwanie przez radio i zmywania rzygowin pod koniec zmiany.
– Pamiętam te czasy.
Harry i Edgar rozstawili dwunastkę kadetów oraz Julię na terenie przylegającym do kępy akacji i kazali im prowadzić przeszukiwanie równoległymi pasami. Harry zszedł potem na dół. Zabrał na górę dwa zespoły K-9 z psami jako uzupełnienie grupy kadetów.
Po zorganizowaniu przeszukania Bosch zostawił Edgara z kadetami i wrócił w gąszcz akacji sprawdzić, co udało się zrobić do tej pory. Zastał Kathy Kohl, która siedziała na skrzyni z wyposażeniem i nadzorowała wbijanie w ziemię drewnianych palików; podzielą teren na kwadraty i rozciągnie się między nimi linkę.
Bosch pracował już przy jednej sprawie z Kathy Kohl i wiedział, że jest bardzo dokładna – prawdziwy fachowiec. Miała niecałe czterdzieści lat; była zbudowana i opalona jak tenisistka. Bosch natknął się na nią kiedyś w parku miejskim, gdzie grała w tenisa ze swoją siostrą bliźniaczką. Ich mecz przyciągnął tłum widzów. Wyglądało to tak, jakby gracz odbijał piłkę od zwierciadła.
Proste, jasne włosy Kathy spadały jej na czoło i zakrywały oczy. Wpatrywała się w wielką podkładkę na dokumenty spoczywającą na kolanach i robiła notatki na arkuszu papieru z naniesioną już na nim siatką. Bosch zajrzał jej przez ramię. W miarę wbijania w ziemię palików Kathy znakowała poszczególne części pola literami alfabetu. U góry arkusza napisała: „Cmentarzysko”.
Bosch wyciągnął rękę i stuknął palcem w to słowo.
– Dlaczego tak to pani nazwała?
Wzruszyła ramionami.
– Bo wyznaczamy alejki i kwartały w terenie, który jest dla nas cmentarzem – odparła, przesuwając palcami po kilku liniach diagramu. – To nasze małe cmentarzysko.
Bosch pokiwał głową.
– W każdej zbrodni kryje się historia miasta – rzekł.
Kathy Kohl podniosła wzrok.