– Zrozumiałem. Dzięki.
Dwie minuty później Bosch zajechał na parking kościoła. Stało tam pięć radiowozów, samochód bez oznakowań, lecz w policyjnych barwach oraz wóz ludzi z wydziału narkotyków. Były zaparkowane tak blisko kościoła, że zasłaniał je przed hotelem, widocznym z obu stron świątyni.
W jednym z radiowozów siedziało dwóch funkcjonariuszy. Bosch wysiadł i podszedł do radiowozu od strony kierowcy. Samochód miał włączony silnik. Bosch wiedział, że tym samochodem miał zostać odtransportowany aresztant; policjanci podjadą wcześniej pod hotel po wezwaniu przez krótkofalówkę.
– Gdzie są?
– Na jedenastym piętrze – odpowiedział kierowca. – Na razie nic.
– Pożycz mi krótkofalówkę.
Policjant podał ją Boschowi przez okno. Bosch wywołał Edgara na kanale drugim.
– Jesteś tam, Harry?
– Tak, wchodzę na górę.
– Już prawie skończyliśmy.
– Mimo to wchodzę.
Oddał krótkofalówkę kierowcy i opuścił parking. Dotarł do ogrodzenia wokół hotelu i przeszedł na jego północną stronę. Wiedział, że jest tam dziura, przez którą dostają się do środka dzicy lokatorzy. Szparę zakrywała częściowo tablica reklamująca bliską dostępność luksusowych apartamentów. Bosch uchylił obluzowaną deskę i prześlizgnął się na drugą stronę.
Dwie główne klatki schodowe znajdowały się po bokach budynku. Harry domyślił się, że u podnóża obydwóch stoi para funkcjonariuszy na wypadek, gdyby Stokesowi w jakiś sposób udało się wymknąć. Bosch wyjął odznakę i wystawił ją przed siebie, otwierając zewnętrzne drzwi na klatkę schodową.
Wszedł do wewnątrz. Było tu dwóch funkcjonariuszy, trzymali przy boku wyjętą broń. Bosch przywitał ich skinieniem głowy, odpowiedzieli tym samym. Ruszył po schodach.
Starał się utrzymać równe tempo. Schody biegły zygzakiem, między kolejnymi poziomami znajdowały się półpiętra. Harry miał do pokonania dwadzieścia cztery odcinki. Smród z przepełnionych toalet był obrzydliwy; przypomniały mu się słowa Edgara, że każdy zapach ma cząsteczkową naturę. Czasami wiedza była czymś strasznym.
Pozdejmowano drzwi prowadzące na korytarz oraz oznaczenia pięter. Chociaż ktoś podjął się wymalowania numerów na dolnych piętrach, nie wystarczyło mu energii do zakończenia pracy. Gdy oznakowania się skończyły, Bosch stracił rachubę i wkrótce nie miał pewności, na którym jest piętrze.
Na ósmym lub dziewiątym zrobił sobie odpoczynek. Usiadł na względnie czystym schodku i czekał, aż wyrówna mu się oddech. Na tej wysokości powietrze było czystsze – niewielu dzikich lokatorów korzystało z pokoi na tych poziomach, nie lubili się wspinać.
Harry wytężył słuch, nie dobiegły go jednak żadne ludzkie odgłosy. Wiedział, że ekipy policyjne są już na ostatnim piętrze. Zastanowił się, czy wiadomość o miejscu pobytu Stokesa nie jest błędna lub czy podejrzany się nie wymknął.
Wreszcie wstał i ruszył w dalszą drogę. Minutę później zorientował się, że pomylił się w rachubie – ale na swoją korzyść. Wszedł na ostatni pomost przed otworem drzwiowym apartamentu na najwyższym poziomie. Był na dwunastym piętrze.
Wypuścił powietrze z płuc i prawie uśmiechnął się na myśl, że nie będzie musiał się wspinać jeszcze piętro wyżej. W tym samym momencie usłyszał wołania na korytarzu:
– Tam! O, tam!
– Stokes, nie! Policja! Odsuń się…
Od ścian korytarza odbiły się echem dwa brutalnie głośne wystrzały, jeden po drugim. Bosch wyciągnął broń i szybko podszedł do drzwi. Gdy wychylał się za futrynę, usłyszał jeszcze dwa strzały i cofnął się.
Echo uniemożliwiało mu zorientowanie się, skąd padały strzały. Znów wychylił się za skraj framugi i zajrzał na korytarz. Było ciemno; wpadały tu jedynie smugi blasku z pokojów po zachodniej stronie. Bosch zobaczył Edgara w pozycji strzeleckiej, za dwoma umundurowanymi policjantami, zwróconymi do niego plecami. Byli niecałe dwadzieścia metrów od Boscha i wszyscy mierzyli w jeden z otworów drzwiowych.
– W porządku! – krzyknął ktoś. – Już w porządku!
Mężczyźni na korytarzu unieśli równocześnie pistolety i podeszli do drzwi.
– Policja z tyłu! – zawołał Harry i wyszedł na korytarz.
Edgar obejrzał się na niego i wszedł za dwoma funkcjonariuszami do pokoju.
Harry przeszedł szybko korytarzem i musiał na moment przystanąć, żeby wypuścić umundurowanego policjanta, mówiącego do krótkofalówki:
– Centrala, potrzebna karetka na Highland czterdzieści jeden, dwunaste piętro. Podejrzany ma rany postrzałowe.
Wchodząc, Bosch się obejrzał. Policjantem z krótkofalówką był Edgewood. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, po czym Edgewood zniknął w cieniu na korytarzu. Bosch odwrócił się do wnętrza pokoju.
Stokes siedział w szafie bez drzwi, oparty o ściankę w jej głębi. Ręce miał na kolanach. W jednej trzymał mały pistolet kalibru 0.25. Miał na sobie czarne dżinsy i pochlapany krwią podkoszulek. Dwie rany wlotowe znajdowały się na jego piersi, jedna pod lewym okiem. Miał otwarte oczy, ale bez wątpienia nie żył.
Przed ciałem przykucnął Edgar. Nie dotykał go. Nie miało sensu sprawdzać pulsu i wszyscy o tym wiedzieli. Zapach spalonego kordytu podrażnił nozdrza Boscha; przynosił ulgę po smrodzie panującym na zewnątrz pokoju.
Harry obrócił się i rozejrzał po wnętrzu. Zbyt wielu ludzi było w niewielkiej przestrzeni: trzech funkcjonariuszy, Edgar i człowiek w cywilnym ubraniu – zapewne z wydziału narkotyków. Dwaj funkcjonariusze stali blisko siebie pod przeciwną ścianą i wpatrywali się w dwie dziury po kulach w tynku. Jeden z nich chciał wetknąć palec w otwór.
– Nie rusz! – warknął Harry. – Niczego nie dotykajcie. Wszyscy mają stąd wyjść i czekać na zespół do spraw użycia broni. Kto strzelał?
– Edge – powiedział policjant z wydziału narkotyków. – Facet zaczaił się na nas w szafie i…
– Przepraszam, jak się nazywasz?
– Phillips.
– Dobra, Phillips, nie chcę słuchać twojej historii. Zachowaj ją dla zespołu. Idź po Edgewooda i zaczekaj z nim na dole. Kiedy przyjadą sanitariusze, powiedz, żeby się nie fatygowali. Mogą oszczędzić sobie wycieczki po schodach.
Policjanci niechętnie wyszli z pokoju, zostawiając w nim tylko Boscha i Edgara. Edgar wyprostował się i podszedł do okna. Harry przeszedł w róg naprzeciw szafy i przyjrzał się ciału. Następnie podszedł do zwłok i przykucnął w tym samym miejscu co Edgar.
Przypatrzył się uważnie broni w ręce Stokesa. Domyślał się, że gdy zespół do spraw użycia broni wyjmie pistolet z ręki denata, stwierdzi, że numer seryjny został wytrawiony kwasem.
Pomyślał o dwóch strzałach, które usłyszał na podeście schodów. Dwóch, a następnie jeszcze dwóch. Trudno było dokonać oceny z pamięci, szczególnie biorąc pod uwagę to, gdzie się wówczas znajdował. Miał jednak wrażenie, że dwa pierwsze strzały były donośniejsze niż następne – pochodziły z broni większego kalibru. Jeśli tak, znaczyłoby to, że Stokes strzelał ze swojej pukawki po tym, gdy Edgewood użył broni służbowej. Oznaczałoby też, że Stokes zdołał oddać dwa strzały po trafieniu w twarz i pierś – a obydwie rany wyglądały Boschowi na powodujące natychmiastową śmierć.