Andrzej Sapkowski
Coś Się Kończy, Coś Się Zaczyna
Wszystkim nowożeńcom, a szczególnie dwojgu z nich.
I
Słońce przecisnęło swe ogniste macki przez szpary w okiennicach, przeszyło komnatę skośnymi, pulsującymi od wirującego kurzu smugami światła, rozlało jasne plamy na posadzce i pokrywających ją skórach niedźwiedzich, oślepiającym refleksem rozbłysło na klamrze paska Yennefer. Pasek Yennefer leżał na wysokim trzewiczku. Wysoki trzewiczek leżał na białej koszuli z koronkami, a biała koszula leżała na czarnej spódnicy. Jedna czarna pończocha wisiała na poręczy krzesła, wyżłobionej w kształt głowy chimery. Drugiej pończochy i drugiego trzewiczka nigdzie nie było widać. Geralt westchnął. Yennefer lubiła rozbierać się szybko i z rozmachem. Musiał zacząć się do tego przyzwyczajać. Nie miał innego wyjścia.
Wstał, otworzył okiennice, wyjrzał. Z jeziora, gładkiego jak tafla zwierciadła, wstawał opar, liście nadbrzeżnych brzóz i olch połyskiwały od rosy, odległe łąki kryła niska, gęsta mgła, wisząca niby pajęczyna tuż ponad wierzchołkami traw.
Yennefer poruszyła się pod pierzyną, zamruczała niewyraźnie. Geralt westchnął.
– Piękny dzień, Yen.
– Eee? Co?
– Piękny dzień. Wyjątkowo piękny dzień.
Zaskoczyła go. Zamiast zakląć i nakryć głowę poduszką, czarodziejka usiadła, przeczesała włosy palcami
i zaczęła szukać wśród pościeli nocnej koszuli. Geralt wiedział, że nocna koszula leży za wezgłowiem łóżka, tam,
gdzie Yennefer cisnęła ją wczoraj w nocy. Ale nie odezwał się. Yennefer nie znosiła takich uwag.
Czarodziejka zaklęła z cicha, kopnęła pierzynę,
uniosła dłoń i strzeliła palcami. Nocna koszula wyfrunęła zza wezgłowia, powiewając falbankami niby pokutujący duch, spłynęła wprost do oczekującej dłoni. Geralt westchnął.
Yennefer wstała, podeszła do niego, objęła i ugryzła w ramię. Geralt westchnął.Lista rzeczy, do których musiał się przyzwyczaić, wydawała się nie mieć końca.
– Chciałeś coś powiedzieć? – spytała czarodziejka, mrużąc oczy.
– Nie.
– Dobrze. Wiesz co? Dzień rzeczywiście jest piękny. Dobra robota.
– Robota? Co masz na myśli?
Zanim Yennefer zdążyła odpowiedzieć, usłyszeli z dołu wysoki, przeciągły krzyk i gwizd. Brzegiem jeziora, rozpryskując wodę, galopowała Ciri na karej klaczy. Klacz była rasowa i wyjątkowo piękna. Geralt wiedział, że należała niegdyś do pewnego półelfa, który ocenił szarowłosą wiedźminkę na podstawie pozorów i okropnie się pomylił. Ciri nadała zdobycznej klaczy imię Kelpie, co w języku wyspiarzy że Skellige oznaczało groźnego i złośliwego ducha morza, niekiedy przybierającego postać konia. Imię pasowało do klaczy idealnie. Nie tak dawno temu pewien hobbit, który zapragnął Kelpie ukraść, przekonał się o tym bardzo boleśnie. Hobbit nazywał się Sandy Frogmorton, ale od tamtego wypadku wszyscy mówili na niego "Kalafior".
– Skręci kiedyś kark – mruknęła Yennefer, patrząc na Ciri, galopującą wśród bryzgów wody, schyloną, uniesioną w strzemionach. – Skręci kiedyś kark ta wariatka, twoja córka.
Geralt odwrócił głowę, nie mówiąc ani słowa spojrzał wprost we fiołkowe oczy czarodziejki.
– No, dobrze – uśmiechnęła się Yennefer, nie spuszczając wzroku. – Przepraszam. Nasza córka.
Objęła go ponownie, przytulając się mocno, powtórnie pocałowała i znowu ugryzła. Geralt dotknął ustami jej włosów i ostrożnie zsunął koszulę z ramion czarodziejki.
A potem znaleźli się ponownie w łóżku, w rozburzonej pościeli, jeszcze ciepłej i pachnącej snem. I zaczęli się nawzajem poszukiwać, i poszukiwali się długo i bardzo cierpliwie, a pewność, że przecież się odnajdą, napełniała ich radością i szczęściem, i radość i szczęście były we wszystkim, co robili. I chociaż tak bardzo się różnili, rozumieli, jak zawsze, że nie są to różnice z tych, które dzielą, ale z tych, które łączą i wiążą, wiążą twardo i mocno, jak wysieczony siekierą zacios krokwi i kalenicy, zacios, z którego rodzi się dom. I było tak, jak za pierwszym razem, gdy jego zachwyciła jej olśniewająca nagość i gwałtowne pożądanie, a ją zachwyciła jego delikatność i czułość. I tak, jak za pierwszym razem, ona chciała mu o tym powiedzieć, ale on przerwał jej pocałunkiem i pieszczotami, i odebrał jej słowom wszelki sens. A później, gdy on chciał jej o tym powiedzieć, nie mógł wydobyć głosu, a później szczęście i rozkosz spadły na nich z siłą walącej się skały i było coś, co było bezgłośnym krzykiem, i świat przestał istnieć, coś się skończyło i coś się zaczęło, i coś trwało, i była cisza, cisza i spokój.
I zachwycenie.
Świat powolutku wracał do siebie i znowu była pościel pachnąca snem i zalana słońcem komnata i dzień. Dzień…
– Yen?
– Mhm?
– Gdy mówiłaś, że dzień jest piękny, dodałaś "dobra robota". Czy to miało oznaczać…
– Miało – potwierdziła i przeciągnęła się, wyprężając ramiona i łapiąc za rogi poduszki, a jej piersi nabrały wówczas kształtu, który odezwał się wiedźminowi dreszczem w dole pleców. – Widzisz, Geralt, myśmy tę pogodę zrobili. Wczoraj wieczorem. Ja, Nenneke, Triss i Dorregaray. Nie mogłam przecież ryzykować, ten dzień musiał być piękny…
Urwała, trąciła go kolanem w biodro.
– Bo to przecież najważniejszy dzień w twoim życiu, głupku.
II
Stojący na śródjeziornym cyplu zamek Rozrog prosił się o generalny remont, z zewnątrz i wewnątrz, i to nie od wczoraj. Mówiąc oględnie, Rozrog był ruiną, bezkształtnym zlepkiem kamieni, porośniętych gęsto bluszczem, powojem i tradescantią, ruiną, stojącą wśród jezior, błot i bagien rojących się od żab, zaskrońców i żółwi. Był ruiną już wówczas gdy podarowano go królowi Herwigowi. Zamek Rozrog i otaczające go tereny były bowiem czymś w rodzaju dożywotniego nadania, pożegnalnego prezentu dla
Herwiga, który dwanaście lat temu abdykował na rzecz swojego siostrzeńca Brennana, od niedawna zwanego Dobrym.
Geralt poznał eks-króla przez Jaskra, bo trubadur bywał w Rozrogu często, jako że Herwig był przemiłym i radym
gościom gospodarzem. O Herwigu i jego zamczysku przypomniał właśnie Jaskier, wtedy, gdy wszystkie miejscowości z opracowanej przez wiedźmina listy zostały odrzucone przez Yennefer jako nie nadające się. O dziwo, na Rozrog czarodziejka zgodziła się natychmiast i bez kręcenia nosem.
I tym sposobem ślub Geralta i Yennefer miał odbyć się na zamku Rozrog.
III
Początkowo ślub miał być cichy i nieformalny, ale z biegiem czasu okazało się to – z różnych względów – niemożliwe. Potrzebny był więc ktoś o talentach organizacyjnych. Yennefer, rzecz jasna, odmówiła, nie wypadało jej organizować własnego ślubu. Geralt i Ciri, nie wspominając o Jaskrze, żadnych talentów w tym kierunku nie mieli. Sprawę powierzono więc Nenneke, kapłance bogini Melitele z Ellander. Nenneke przybyła natychmiast, a wraz z nią dwie młodsze kapłanki, Iola i Eurneid.
I zaczęły się kłopoty.
IV
– Nie, Geralt – Nenneke nadęła się i tupnęła nogą. – Nie biorę żadnej odpowiedzialności ani za ceremonię, ani za ucztę. Ta rudera, którą jakiś idiota nazwał zamkiem, nie nadaje się do niczego. Kuchnia jest zrujnowana, sala balowa nadaje się wyłącznie na stajnię, a kaplica… To w ogóle nie