Выбрать главу

— Co takiego? — Collins przeciągał sylaby.

— Kategoria kredytowa — Flign zerknął na zegarek. — Czasu mamy niewiele, więc będę się streszczał. Żyjemy w epoce decentralizacji, panie Collins. Nasze przedsiębiorstwa, instytucje i usługi rozsiane są na znacznych obszarach przestrzeni i czasu. Korporacja utylizacyjna jest ogniwem niezbędnym. Zapewnia transfer dóbr i usług z jednego punktu czasoprzestrzeni do drugiego. Czy pan mnie rozumie?

Collins pokiwał głową.

— Kredyt jest, rzecz jasna, przywilejem automatycznym. Jednak w końcu za wszystko trzeba płacić.

Collinsowi nie spodobało się to ostatnie zdanie. Jak to — zapłacić? A więc nie był to świat aż tak cywilizowany, jak mu się zdawało. Nikt wcześniej nie wspominał o płaceniu. Dlaczego wyskakują z tym dopiero teraz?

— Dlaczego ktoś mnie nie powstrzymał? — zapytał zrozpaczony Collins. — Przecież musieli wiedzieć, że nie mam odpowiedniej kategorii.

Flign pokręcił głową.

— Kategorie kredytowe mają charakter sugestii, nie przepisów. W cywilizowanym świecie jednostka ma prawo do decydowania o sobie. Bardzo mi przykro, sir — znów zerknął na zegarek i wręczył Collinsowi papier, który uprzednio studiował. — Zechce pan rzucić okiem na ten rachunek i powiedzieć mi, czy wszystko się zgadza?

Collins wziął od niego kartkę i przeczytał:

Jeden pałac z wyposażeniem: 45 000 000

Usługi Przenosicielskie, Maxima Olph: 111 000

122 tancerki: 122 000 000

Doskonały stan zdrowia: 888 234 031

Szybko przeleciał wzrokiem resztę listy. Suma opiewała na nieco ponad osiemnaście miliardów kredytów.

— Jedną chwileczkę! — zaprotestował Collins. — Nie mogę za to wszystko odpowiadać! Ten cały Utylizator wpadł mi do pokoju przypadkiem!

— Jest to fakt, na który zamierzam zwrócić ich uwagę — odparł Flign. — Kto wie, może okażą zdrowy rozsądek. Nigdy nie zaszkodzi spróbować.

Collins poczuł, że pokój się kołysze. Twarz Fligna rozpływa się przed jego oczami.

— Czas minął — powiedział Flign. — Powodzenia.

Collins zamknął oczy.

Kiedy je znów otworzył, stał na ponurej równinie, a przed nim wznosił się łańcuch kołkowatych gór. Zimny wicher smagał po twarzy, niebo miało barwę stali.

Koło niego stał jakiś obdartus.

— Trzymaj — powiedział i wręczył Collinsowi kilof.

— Co to jest?

— To jest kilof — wyjaśnił cierpliwie obdartus. — A tam — o tam, są kamieniołomy, z których ty, i ja, i inni też, będziemy wydobywać marmur.

— Marmur?

— A jak! Zawsze się znajdzie jakiś drań, któremu się zamarzy marmurowy pałac. — Obdartus uśmiechnął się kwaśno. — Możesz mi mówić Jang. Spędzimy razem kawał czasu.

Collins, ogłupiały, zamrugał oczami.

— Ile?

— Sam sobie oblicz — powiedział Jang. — Stawka jest piętnaście kredytów za miesiąc, do chwili całkowitego spłacenia długu.

Kilof wypadł z ręki Collinsa. Nie mogli mu zrobić czegoś takiego! Korporacja Utylizacyjna na pewno już dostrzegła swoją omyłkę?! To oni się pomylili, przez nich maszyna omsknęła się w przeszłość! Czyż tego nie rozumieją?

— To pomyłka! — powiedział Collins.

— Nie ma żadnej pomyłki — powiedział Jang. — Oni tu stale cierpią na brak rąk do pracy. Prowadzą rekrutację gdzie się da. Nie przejmuj się. Najgorsze pierwsze tysiąc lat, potem się przyzwyczaisz.

Collins ruszył za Jangiem w stronę kamieniołomów. Nagle zatrzymał się.

— Pierwsze tysiąc lat? Przecież człowiek tyle nie żyje!

— Niektórzy żyją — uspokoił go Jang. — Nie prosiłeś przypadkiem o nieśmiertelność?

Istotnie, prosił. Zażądał nieśmiertelności tuż przed tym jak cofnęli mu maszynę. A może cofnęli mu maszynę tuż po tym jak zażądał nieśmiertelności?

Collins coś sobie przypomniał. Dziwne, ale na rachunku, który przedstawił mu Flign, nieśmiertelność nie figurowała.

— Nie wiesz czasem, ile biorą za nieśmiertelność? — zapytał.

Jang popatrzył na niego i parsknął śmiechem.

— Nie bądź naiwny, synku. Powinieneś się już dawno połapać.

Podprowadził Collinsa pod kamieniołomy.

— Nieśmiertelność dostajesz za frajer, to chyba jasne.