Выбрать главу

Kiedy piłyśmy kawę, otworzyłam torbę i położyłam na stole kilka gazet. Ujrzałam grymas bólu na twarzy pani Hilmer, gdy spojrzała na pierwszą z nich. „Piętnastolatka zakatowana na śmierć”. Pod spodem było zdjęcie Andrei. Miała na sobie strój, w którym kibicowała swojej drużynie: czerwoną kurtkę z mosiężnymi guzikami i krótką spódniczkę. Włosy opadały jej na ramiona, uśmiechała się. Wyglądała na szczęśliwą, pełną życia, młodą dziewczynę.

To zdjęcie zostało zrobione podczas pierwszego meczu w sezonie pod koniec września. Kilka tygodni później Rob Westerfield spotkał ją po raz pierwszy, kiedy grała w kręgle z przyjaciółkami w centrum sportowym w mieście. W następnym tygodniu wybrała się z nim na przejażdżkę samochodem, a Rob został zatrzymany przez policjanta za przekroczenie prędkości.

– Pani Hilmer, uprzedzam panią – powiedziałam. – Nie jest łatwo przeglądać ten materiał, więc jeśli uważa pani, że proszę o zbyt wiele…

Przerwała mi.

– Nie, Ellie, chcę to zrobić.

– W porządku. – Zostawiłam jej resztę gazet. Stenogramy z procesu nadal spoczywały w torbie. Teraz je wyjęłam. – To niezbyt przyjemna lektura.

– Zostaw mi to – powiedziała stanowczo.

Pani Hilmer uparła się, że pożyczy mi małą latarkę na drogę powrotną do apartamentu, i muszę przyznać, że byłam z tego zadowolona. Chmury rozproszyły się i teraz wyglądał spoza nich srebrny księżyc. Wiem, że to zabrzmi śmiesznie, lecz mogłam myśleć tylko o tych zaduszkowych wizerunkach czarnych kotów, siedzących na sierpie księżyca i uśmiechających się, jakby posiadły jakąś tajemną wiedzę.

Zostawiłam tylko włączoną małą lampę na klatce schodowej – znów przez wzgląd na moją gospodynię, aby nie nabijać jej rachunków za elektryczność. Kiedy wchodziłam po schodach, nabrałam nagle wątpliwości, czy owa oszczędność była dobrym pomysłem. Klatka schodowa tonęła w mroku, a stopnie skrzypiały pod moimi krokami. Nagle uświadomiłam sobie z bolesną wyrazistością, że Andrea została zamordowana w garażu bardzo podobnym do tego. Oba były zaadaptowanymi stodołami. Tutaj stary strych na siano został zaadaptowany na apartament, ale cała konstrukcja zachowała swój dawny charakter.

Nim dotarłam do szczytu schodów, trzymałam już w ręku klucz. Przekręciłam go szybkim ruchem, weszłam do środka i zaryglowałam drzwi. Natychmiast przestałam się martwić o rachunki i zaczęłam zapalać wszystkie światła, jakie zdołałam znaleźć: lampki po obu stronach tapczanu, żyrandol nad stołem jadalnym, światło w korytarzu, światło w łazience. Wreszcie wydałam westchnienie ulgi i spróbowałam otrząsnąć się z poczucia zagrożenia, które mnie ogarnęło.

Stół z laptopem i drukarką wyglądał dziwnie schludnie, moje pióro i notatnik leżały po jednej stronie, a waza z owocami i świeczniki stały pośrodku. Nagle uświadomiłam sobie, że coś się zmieniło. Zostawiłam pióro na prawo od notatnika, obok klawiatury. Teraz znajdowało się z lewej strony notatnika, dalej od komputera. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ktoś tu był i musiał je przesunąć. Tylko po co? Aby przejrzeć notes i sprawdzić rozkład moich zajęć – to jedyne wytłumaczenie. Gdzie jeszcze grzebał?

Włączyłam komputer i zaczęłam przeglądać plik, w którym prowadziłam swoje notatki na temat Roba Westerfielda. Dziś po południu wstukałam tam krótki opis mężczyzny, który zaczepił mnie na parkingu przy stacji kolejowej. Notatka nadal tam była, pojawiło się jednak nowe zdanie. Napisałam, że był średniego wzrostu, chudy, ze złośliwymi świdrującymi oczami i wąskimi wargami. Nowe zdanie brzmiało: „Uchodzi za niebezpiecznego, należy więc zachować szczególną ostrożność”.

Kolana się pode mną ugięły. Było wystarczająco niepokojące, że ktoś tu wszedł, kiedy składałam wizytę pani Hilmer, ale to, że zamanifestował swoją obecność, przeraziło mnie. Miałam absolutną pewność, że wychodząc, zamknęłam drzwi, lecz zamek był prosty i niedrogi, nie stanowił więc przeszkody dla zawodowego włamywacza. Czy nic nie zginęło? Pobiegłam do sypialni i zobaczyłam, że drzwi szafy, które zostawiłam zamknięte, są lekko uchylone. Moje ubrania i buty wydawały się jednak nietknięte. W górnej szufladzie bieliźniarki trzymałam skórzaną kasetkę z biżuterią. Kolczyki, złoty łańcuszek i prosty, długi sznur pereł to wszystko, na czym mi zależy, lecz w kasetce znajdowały się również pierścionek zaręczynowy i obrączka ślubna mojej matki, a także brylantowe kolczyki, które mój ojciec podarował jej na piętnastą rocznicę ślubu, rok przed śmiercią Andrei.

Biżuteria też była na miejscu, stało się zatem jasne, że ktokolwiek tu wszedł, nie był zwyczajnym złodziejem. Szukał informacji, a ja uświadomiłam sobie, jakie to szczęście, że zabrałam ze sobą stenogramy z procesu i wszystkie stare gazety. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że zostałyby zniszczone. Mogłabym zdobyć stenogramy, zajęłoby to jednak mnóstwo czasu, natomiast gazety były nie do odzyskania. Nie chodziło tylko o zawarte w nich fakty, lecz także o wywiady i relacje, które przepadłyby bezpowrotnie, gdyby papiery zniknęły.

Postanowiłam nie dzwonić na razie do pani Hilmer. Byłam pewna, że nie zmrużyłaby oka przez całą noc, gdyby się dowiedziała, że do apartamentu ktoś się włamał. Podjęłam decyzję, że rankiem zabiorę gazety i stenogramy i zrobię kopie. Będzie to żmudna praca, ale warta zachodu. Po prostu nie mogłam ryzykować, że je stracę.

Jeszcze raz sprawdziłam drzwi. Były zaryglowane, więc jeszcze podstawiłam pod nie ciężkie krzesło. Potem zamknęłam wszystkie okna, z wyjątkiem jednego w sypialni, które trzymałam otwarte dla świeżego powietrza. Uwielbiam zimne sypialnie i nie chciałam, aby nieznany intruz pozbawił mnie tej przyjemności. Poza tym apartament mieścił się na piętrze i byłoby niemożliwością, by ktokolwiek zdołał wejść przez okno bez użycia drabiny. Jeśli ktoś chciałby mnie skrzywdzić, z pewnością znalazłby łatwiejszy sposób niż taszczenie drabiny, co mogłabym usłyszeć. Mimo to, kiedy wreszcie zapadłam w sen, kilka razy budziłam się raptownie, uważnie nasłuchując. Jedyne dźwięki, które słyszałam, powodował wiatr strącający resztki liści z drzew za garażem.

Dopiero o świcie, obudziwszy się po raz czwarty lub piąty, uświadomiłam sobie to, co powinno dotrzeć do mnie natychmiast: ktokolwiek przejrzał mój terminarz, wiedział, że rankiem mam spotkanie w Arbinger i kolejne w Akademii Carrington w poniedziałek.

Zamierzałam wyruszyć do Arbinger o siódmej. Wiedziałam, że pani Hilmer jest rannym ptaszkiem, toteż dziesięć po szóstej zadzwoniłam do niej i spytałam, czy mogę wstąpić na chwilę. Przy filiżance wyśmienitej kawy opowiedziałam jej o intruzie i oznajmiłam, że zabieram stenogramy i gazety, aby zrobić kopie.

– Nie, ja to zrobię – zaproponowała. – Nie mam nic innego do roboty. Pracuję jako wolontariuszka w bibliotece i stale korzystam z tamtejszych urządzeń. Użyję kopiarki w biurze. W ten sposób nikt nie będzie wiedział, co kseruję. Z wyjątkiem Rudy’ego Schella, oczywiście. Jest tam od zawsze i wiem, że można mu zaufać. Nie piśnie nikomu słowa. – Zawahała się na moment, a potem poprosiła: – Ellie, wolałabym, żebyś przeprowadziła się do mnie. Nie chcę, żebyś była sama w apartamencie. Ktokolwiek tam wszedł ostatniej nocy, może wrócić, a tak czy inaczej uważam, że powinnyśmy zawiadomić policję.

– Nie przeprowadzę się do pani – oświadczyłam. – Jeżeli już, to opuszczę apartament. – Zaczęła kręcić głową, więc dodałam: – Ale nie zrobię tego. Jest mi zbyt dobrze w pani sąsiedztwie. Myślałam też o zawiadomieniu policji i uznałam, że to zły pomysł. Nie ma śladu włamania ani kradzieży. Moja biżuteria nadal jest na miejscu. Jeżeli powiem glinom, że intruz przesunął jedynie pióro i dodał kilka słów do pliku komputerowego, myśli pani, że uwierzą? – Nie czekałam na odpowiedź. – Westerfieldowie już układają wersję, że byłam skłonnym do nadmiernego fantazjowania i pobudliwym dzieckiem i że moje zeznanie na procesie nie jest wiarygodne. Czy może pani sobie wyobrazić, jaki użytek zrobią z takiej historii? Wyjdę na jedną z owych osób, które same do siebie wysyłają listy z pogróżkami, aby przyciągnąć uwagę otoczenia. – Przełknęłam resztkę kawy. – Jest jednak coś, co może pani zrobić, jeśli pani zechce. Proszę zadzwonić do Joan Lashiey i spytać, czy mogę przyjechać i spotkać się z nią jutro.