– Nigdy tego nie robimy. Taka była umowa.
– Chyba tak. Ellie, gazeta została sprzedana. To już nieodwołalne. Ogłoszenie ukaże się w poniedziałek. Cały personel zostanie zweryfikowany.
– Co z tobą?
– Nowi właściciele zaproponowali mi pracę. Odmówiłem.
– Wspominałeś, że masz zamiar to zrobić.
– Pytałem o ciebie, ale powiedzieli mi w zaufaniu, że nie przewidują rubryki kryminalnej.
Oczekiwałam tej wiadomości, lecz nagle uświadomiłam sobie, jakim uczuciem pustki mnie napełniła.
– Czy już zdecydowałeś, dokąd pojedziesz, Pete?
– Jeszcze nie jestem pewien, pogadam chyba z kilkoma osobami w Nowym Jorku, zanim podejmę decyzję. A potem może wynajmę samochód i przyjadę zobaczyć się z tobą lub ty spotkasz się ze mną na mieście.
– Z przyjemnością. Spodziewałam się raczej, że dostanę pocztówkę z Houston lub Los Angeles.
– Nigdy nie wysyłam pocztówek. Ellie, przeglądałem twoją stronę internetową.
– Wiele tam jeszcze nie ma. To raczej coś w rodzaju ogłoszenia, tak jak na sklepie, który wynająłeś i zamierzasz poprowadzić. Wiesz, co mam na myśli: „Poczekaj na wielkie otwarcie”. Znalazłam jednak sporo ciekawych informacji na temat Westerfielda. Jeśli Jake Bern przedstawi go jako wzór amerykańskiego nastolatka, jego książka będzie musiała zostać opublikowana jako beletrystyka.
– Ellie, nie leży w mojej naturze…
Przerwałam mu.
– Och, daj spokój, Pete. Zamierzasz mnie ostrzec, abym uważała, prawda? Ostrzegli mnie już moja sąsiadka, psycholog i gliniarz. I to tylko dzisiaj.
– Zatem pozwól mi dołączyć do chóru.
– Zmieńmy temat. Straciłeś już te zbędne pięć kilogramów?
– Zrobiłem coś lepszego. Uznałem, że teraz wyglądam dobrze. Dobra, zadzwonię do ciebie, jak już będę wiedział, kiedy przyjeżdżam. Albo ty możesz w każdej chwili zadzwonić do mnie. Nocą połączenia międzymiastowe są bardzo tanie.
Rozłączył się, zanim zdążyłam się pożegnać.
Nacisnęłam guzik „nie” na moim telefonie komórkowym i położyłam aparat obok komputera. Kiedy robiłam sałatkę, zaczęłam sobie uświadamiać konsekwencje utraty pracy. Zaliczka za książkę pozwoli mi przeżyć jakiś czas, lecz co będę robić, gdy ją skończę i obalę nowy wizerunek Roba Westerfielda?
Wrócę do Atlanty? Wtedy moi przyjaciele z redakcji będą rozproszeni. Kolejny problem do rozważenia: ostatnio nie jest łatwo dostać pracę w gazecie. Zbyt wiele czasopism zostało wchłoniętych lub zlikwidowanych. A kiedy skończę książkę i to wszystko będzie już poza mną, gdzie chciałabym zamieszkać? Zastanawiałam się nad tą kwestią podczas kolacji, nawet gdy próbowałam skupić się na tygodniku informacyjnym, który kupiłam w supermarkecie.
Telefon komórkowy zadzwonił ponownie, gdy sprzątałam ze stołu.
– Czy to pani stała wczoraj z transparentem przed więzieniem? – spytał ochrypły męski głos.
– Tak, to ja. – Skrzyżowałam w myślach palce. Numer rozmówcy wyświetlił się jako „niedostępny”.
– Mogę pani coś powiedzieć na temat Westerfielda. Ile pani chce zapłacić?
– Przypuszczam, że to będzie zależało od informacji.
– Najpierw pani płaci, a potem się dowie.
– Ile?
– Pięć tysięcy dolarów.
– Nie mam aż tyle pieniędzy.
– Więc proszę o tym zapomnieć. Ale to, co mogę powiedzieć, wystarczy, by postać Westerfielda do Sing Sing na resztę życia.
Bluffował? Nie byłam tego pewna, nie chciałam jednak ryzykować, że stracę okazję. Pomyślałam o zaliczce.
– Spodziewam się jakichś pieniędzy za tydzień lub dwa. Tylko proszę mi chociaż powiedzieć, za co mam płacić.
– Kiedy Westerfield odpłynął po kokainie w zeszłym roku, powiedział mi, że zabił jakiegoś faceta, mając osiemnaście lat. Co pani na to? Czy nazwisko tego faceta jest warte pięć tysięcy dolarów? Niech się pani zastanowi. Zadzwonię w przyszłym tygodniu.
Połączenie zostało przerwane.
Margaret Fisher powiedziała mi dziś po południu, że według niej jako psychologa Rob Westerfield popełnił inne przestępstwa, zanim zamordował Andreę. Pomyślałam o incydentach, o których słyszałam wcześniej, jak ten w szkole i w restauracji. Lecz jeśli naprawdę kogoś zabił…
Nagle wszystko nabrało nowego wymiaru. Jeżeli facet, który właśnie do mnie zadzwonił, mówił prawdę i mógł podać nazwisko ofiary morderstwa, które zdołam zweryfikować, to wystarczy, by ustalić okoliczności sprawy. Oczywiście mogło być też tak, że jakiś cwaniak próbował zarobić w łatwy sposób pięć tysięcy dolarów. Uznałam jednak, iż warto podjąć to ryzyko.
Stałam przy komputerze, patrząc na otwarty plik. Gdy czytałam opis Andrei w tych ostatnich chwilach, które z nią spędziłam, wiedziałam, że posłanie Roba Westerfielda z powrotem do więzienia jest warte wszystkich pieniędzy, jakie w życiu zarobię.
Obok komputera stała szklanka wody. Podniosłam ją, jakbym wznosiła toast za moją siostrę i za perspektywę posłania Westerfielda z powrotem za kratki.
Posprzątałam w kuchni i włączyłam telewizor, by obejrzeć lokalne wiadomości. Komentator sportowy pokazywał urywki meczu koszykówki. Decydującego kosza zdobył Teddy Cavanaugh i kiedy spojrzałam w ekran, zobaczyłam twarz przyrodniego brata, którego nigdy nie poznałam.
Wyglądał prawie jak moje lustrzane odbicie. Był oczywiście młodszy, miał chłopięce rysy, ale nasze oczy, nosy i usta wydawały się takie same. Patrzył prosto w kamerę i czułam się tak, jakbyśmy się sobie przyglądali.
Potem, zanim zdążyłam zmienić kanał, jakby na ironię, kibice zaczęli skandować jego nazwisko.
22
Pani Hilmer powiedziała mi, że Joan Lashiey St. Martin mieszka kawałek drogi za Graymoor, klasztorem i szpitalem franciszkanów. Kiedy mijałam przepiękną posiadłość, przypomniałam sobie mgliście, jak przyjeżdżałam tu wraz z rodzicami i Andreą, by uczestniczyć w mszy w głównej kaplicy, do której prowadził kręty podjazd.
Matka wspominała czasami, jak przyjechaliśmy tam ostatni raz, na krótko przed śmiercią Andrei. Moja siostra była tego dnia w niesfornym nastroju i szeptała mi dowcipy do ucha; podczas kazania roześmiałam się nawet głośno. Matka natychmiast nas rozsadziła, a po mszy powiedziała ojcu, że powinniśmy jechać prosto do domu i zapomnieć o lunchu w gospodzie Górski Niedźwiedź, na który wszyscy czekaliśmy.
– Nawet Andrea nie była w stanie przekonać ojca tego dnia – wspominała matka. – Po tym wszystkim, co stało się kilka tygodni później, żałowałam, że nie spędziliśmy razem ostatnich miłych chwil, jedząc lunch.
Tego dnia… ostatnie miłe chwile… Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uwolnię się od takich wspomnień. Z pewnością nie dzisiaj, pomyślałam i zwolniłam, by jeszcze raz sprawdzić adres Joan.
Mieszkała w drewnianym dwupiętrowym domu w pięknej, zalesionej okolicy. Białe deski oszalowania lśniły w słońcu, a całości dopełniały zielone okiennice. Zaparkowałam na półkolistym podjeździe, weszłam po stopniach ganku i zadzwoniłam.
Drzwi otworzyła Joan. Zawsze wydawała mi się wysoka, lecz natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie urosła nawet o centymetr w ciągu tych dwudziestu dwóch lat. Długie brązowe włosy sięgały jej teraz do ramion, a szczupła sylwetka się zaokrągliła. Zapamiętałam Joan jako bardzo atrakcyjną dziewczynę. To określenie nadal do niej pasowało – należy do tych osób, których uśmiech jest tak żywy i ciepły, iż sprawia, że cała twarz wydaje się piękna. Kiedy przyglądałyśmy się sobie, zielone oczy Joan zwilgotniały na chwilę, a potem chwyciła moje ręce.
– Mała Ellie – powiedziała. – Dobry Boże, myślałam, że będziesz niższa ode mnie. Byłaś takim drobnym dzieckiem.
Roześmiałam się serdecznie.
– Wiem. Słyszę to od wszystkich, którzy mnie kiedyś znali.
Ujęła mnie pod ramię.
– Chodź, zaparzyłam kawę i wstawiłam ciasteczka do piekarnika. Nie obiecuję, że będą dobre. Czasami są świetne, kiedy indziej jednak smakują jak przypalona guma.
Przeszłyśmy przez salon, który prowadził od drzwi frontowych na tył domu. Był to pokój z rodzaju tych, które uwielbiam – głębokie sofy, klubowe fotele, ściana zastawiona książkami, kominek, szerokie okna wychodzące na okoliczne wzgórza.