Выбрать главу

Starannie przeczytałam opis ubrania, które miała na sobie Andrea, kiedy znaleziono jej ciało. Nie było żadnej wzmianki o biżuterii.

Opuściłam dom Joan kilka minut później z solenną obietnicą, że wkrótce zadzwonię. Nie powiedziałam jej, że mimo woli zweryfikowała moje wspomnienie Andrei zapinającej łańcuszek.

Rob Westerfield wrócił po niego rankiem, po tym, jak ją zabił. Teraz miałam już całkowitą pewność, że łańcuszek był zbyt ważny, by ryzykować pozostawienie go przy zwłokach. Jutro opiszę go na stronie internetowej, tak jak opisałam go Marcusowi Longo dwadzieścia dwa lata temu.

Trzeba dodać jeszcze jedno zdanie, pomyślałam, przejeżdżając obok klasztoru Graymoor. Jeśli Rob Westerfield był wystarczająco zaniepokojony, by wrócić po łańcuszek, ktoś może być zainteresowany otrzymaniem nagrody za informację, dlaczego był dla niego tak ważny.

Dzwony kaplicy Graymoor zaczęły bić. Było południe.

Szkoła podstawowa. Anioł Pański w południe. Anioł Pański zwiastował Marii… I odpowiedź Marii dla Elżbiety. Moja dusza wysławia Pana… A mój duch się raduje…

Może któregoś dnia mój duch znów się uraduje, pomyślałam, włączając radio.

Ale jeszcze nie teraz.

23

Z recepcji w gospodzie Parkinsona mogłam zajrzeć do restauracji i zobaczyłam, że wypełnia ją zwykły podczas weekendów tłum. Dzisiaj goście wydawali się szczególnie rozbawieni. Zastanawiałam się, czy to słoneczne jesienne popołudnie wywiera taki wpływ po kilku posępnych dniach na początku tygodnia.

– Niestety, wszystkie pokoje zostały zarezerwowane na ten weekend, panno Cavanaugh – poinformował mnie recepcjonista. – Jest tak co tydzień tej jesieni i będzie aż do Bożego Narodzenia.

To wyjaśniało wszystko. Nie było sensu zatrzymywać się tu, a potem wyprowadzać na weekend. Musiałam znaleźć inne lokum. Perspektywa jeżdżenia od gospody do motelu w poszukiwaniu noclegu była jednak mało pociągająca. Zdecydowałam, że lepiej będzie wrócić do apartamentu, wziąć książkę telefoniczną i zacząć sprawdzać, gdzie mogłabym zamieszkać przez następne kilka miesięcy. Miałam nadzieję, że uda mi się znaleźć coś niedrogiego.

Kukurydziana bułeczka, którą zjadłam rano, była moim jedynym posiłkiem tego dnia. Dochodziła pierwsza, a ja nie miałam szczególnej ochoty na kanapkę z serem, pomidorem i sałatą, gdyż tylko to, o ile pamiętałam, mogłabym zjeść w apartamencie.

Weszłam do restauracji i znalazłam stolik. Teoretycznie był to stolik dwuosobowy, lecz każdy, kto chciałby usiąść na drugim krześle, musiałby być chudy jak szkielet. Krzesło to stało wciśnięte w kąt wnęki, w której usiadłam, i nie było do niego dostępu. Obok mnie znajdował się stół sześcioosobowy z kartonikiem informującym o rezerwacji opartym o koszyczek z przyprawami.

W swoich samotnych wędrówkach byłam w Bostonie tylko raz, kiedy szukałam materiałów do pisanego wówczas artykułu. Ta krótka wizyta zaszczepiła we mnie nieprzemijającą miłość do nowoangielskiej zupy z małży, która według karty była potrawą dnia.

Zamówiłam ją wraz z zieloną sałatą i butelką perriera.

– Lubię, jeśli zupa jest naprawdę gorąca – powiedziałam kelnerce. Czekając, aż zostanę obsłużona, pogryzałam chrupiący chleb i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego czuję się zaniepokojona, a nawet przygnębiona.

Nietrudno dociec przyczyny, uznałam. Kilka tygodni temu, kiedy tu przyjechałam, czułam się niemal jak żeński Don Kichot walczący z wiatrakami. Ale gorzka prawda przedstawiała się tak, że nawet ludzie, którzy powinni być przekonani o winie Roba Westerfielda, nie stawali po mojej stronie.

Znali go. Wiedzieli, kim jest, a mimo to uważali, iż jest zupełnie możliwe, że spędził ponad dwadzieścia lat w więzieniu jako niewinny człowiek, jeszcze jedna ofiara tej zbrodni. Choć odnosili się do mnie ze współczuciem, w ich oczach byłam owładniętą manią prześladowczą siostrą zabitej dziewczyny, zaślepioną i myślącą nieracjonalnie w najlepszym razie, opętaną i niezrównoważoną w najgorszym.

Wiem, iż pod niektórymi względami bywam arogancka. Kiedy uważam, że mam słuszność, żadne moce niebieskie i piekielne nie skłonią mnie do ustępstw. Może właśnie dlatego jestem dobrą reporterką w dziale kryminalnym. Cieszę się reputacją osoby, która potrafi przedrzeć się przez mgłę pozorów, dotrzeć do tego, co jest prawdą, i dowieść swoich racji. Teraz, w tej samej restauracji, gdzie dawno temu siedziałam jako najmłodszy członek szczęśliwej rodziny, próbowałam być wobec siebie szczera. Czy istnieje możliwość, choćby najbardziej nieprawdopodobna, że ten sam zapał, który czynił ze mnie dobrą dziennikarkę, zadziałał teraz przeciwko mnie? Czy wyrządzałam krzywdę nie tylko życzliwym ludziom, takim jak pani Hilmer i Joan Lashiey, lecz także mężczyźnie, którym pogardzałam, Robowi Westerfieldowi?

Byłam tak pochłonięta własnymi myślami, że zdumiałam się, gdy w polu mojego widzenia znalazła się czyjaś ręka. To kelnerka postawiła przede mną zupę z małży. Tak jak prosiłam, nad talerzem unosiła się para.

– Proszę uważać – ostrzegła mnie. – Jest naprawdę gorąca.

Matka zawsze powtarzała nam, że nie jest przyjęte dziękować kelnerowi lub kelnerce za obsługę, lecz nigdy nie przyswoiłam sobie tej lekcji. Powiedzieć „dziękuję”, kiedy dostaje się to, co się chciało, nigdy nie wydawało mi się niestosowne i nadal tak jest.

Nabrałam pierwszą łyżkę, lecz zanim zdołałam podnieść ją do ust, przy sąsiednim zarezerwowanym stoliku zjawiła się grupa ludzi. Spojrzałam w górę i zaschło mi w gardle – obok mojego krzesła stał Rob Westerfield.

Opuściłam łyżkę. Wyciągnął rękę, lecz ją zignorowałam. Wydawał mi się uderzająco przystojny, teraz nawet bardziej niż w telewizji. Emanowały z niego jakiś zwierzęcy magnetyzm, poczucie siły i pewności siebie, będące cechą szczególną wielu wpływowych ludzi, z którymi robiłam wywiady.

Jego oczy byty kobaltowoniebieskie, ciemne włosy lekko przyprószone na skroniach siwizną, twarz zaskakująco opalona. Widywałam już więzienną bladość na twarzach innych ludzi i pomyślałam, że od chwili zwolnienia musiał spędzać sporo czasu pod kwarcówką.

– Właścicielka pokazała mi cię, Ellie – powiedział głosem tak ciepłym, jakbyśmy byli znajomymi, którzy często się spotykają.

– Doprawdy?

– Zdała sobie sprawę, kim jesteś, i bardzo się zaniepokoiła. Nie miała innego stolika dla sześciu osób i sądziła, że mogę nie chcieć usiąść obok ciebie.

Kątem oka widziałam, jak jego towarzysze zajmują miejsca. Dwóch z nich rozpoznałam z wywiadu telewizyjnego – jego ojca, Vincenta Westerfielda, i prawnika, Williama Hamiltona. Patrzyli na mnie z wyrazem wrogości w oczach.

– A nie przyszło jej do głowy, że to ja mogę nie chcieć siedzieć obok ciebie? – spytałam cicho.

– Ellie, całkowicie się mylisz co do mnie. Chcę znaleźć mordercę twojej siostry i zobaczyć, jak ponosi karę, nie mniej niż ty. Czy możemy gdzieś się spotkać i spokojnie porozmawiać? – Zawahał się i zamilkł, a potem, z uśmiechem, dodał: – Proszę, Ellie.

Uświadomiłam sobie, że w sali jadalnej zrobiło się nagle zupełnie cicho. Ponieważ najwyraźniej wszyscy chcieli być świadkami naszej rozmowy, rozmyślnie podniosłam głos, tak aby przynajmniej kilka osób mogło mnie usłyszeć.

– Z przyjemnością spotkam się z tobą, Rob – oświadczyłam. – Co powiesz na garaż-kryjówkę? To było twoje ulubione miejsce, prawda? A może wspomnienie piętnastoletniej dziewczyny zakatowanej tam na śmierć łyżką do opon będzie zbyt bolesne nawet dla tak skończonego łgarza jak ty? – Rzuciłam na stół banknot dwudziestodolarowy i odepchnęłam swoje krzesło.

Nie okazując nawet śladu zdenerwowania moimi słowami, Rob podniósł dwudziestkę i wsunął ją do kieszeni mojego żakietu.