– Ktoś z nas będzie w pobliżu przez następne kilka dni.
Aby się przekonać, czy możecie oskarżyć mnie o podpalenie? – zastanawiałam się, dziękując mu.
Cała otucha, która we mnie wstąpiła, kiedy się ubrałam i opuściłam szpital, rozwiała się bez śladu, gdy wraz z Joan ruszyłam z powrotem do furgonetki. Był piękny, słoneczny dzień, ale wokół nas powietrze wypełniał zapach dymu. Miałam nadzieję, że zniknie, zanim wróci pani Hilmer. To była kolejna rzecz, którą musiałam zrobić: zadzwonić i porozmawiać z nią.
Mogłam sobie wyobrazić tę rozmowę.
„Naprawdę mi przykro, że pani apartament gościnny spłonął. Postaram się, aby to się nie powtórzyło”.
W oddali usłyszałam bicie kościelnych dzwonów i zaczęłam się zastanawiać, czy mój ojciec poszedł na mszę po wizycie u mnie – wraz z żoną i synem, gwiazdą koszykówki. Wyrzuciłam jego wizytówkę, kiedy sprzątałam szpitalny pokój, zauważyłam jednak, że nadal mieszka w Irvington. To oznaczało, że prawdopodobnie wciąż należy do parafii Niepokalanego Poczęcia, kościoła, w którym zostałam ochrzczona.
Rodzice chrzestni, państwo Barry, wraz z moimi rodzicami dbali o moją edukację religijną i rozwój duchowy. Byli bliskimi przyjaciółmi ojca. Dave Barry też służył w policji i zapewne także przeszedł już na emeryturę. Zastanawiałam się, czy on lub jego żona Nancy spytali kiedykolwiek: „Och, tak przy okazji, Ted, co słychać u Ellie?”.
A może był to zbyt krępujący temat do rozmów? Coś, nad czym można tylko pokiwać głową i westchnąć. „Takie rzeczy zdarzają się w życiu. Musimy o nich zapomnieć i żyć dalej”.
– Nic nie mówisz, Ellie – zauważyła Joan, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Jak się czujesz?
– Dużo lepiej, niż ośmielałam się myśleć – zapewniłam ją. – Jesteś aniołem i za pieniądze, które mi wspaniałomyślnie pożyczysz, postawię ci lunch.
Odniosłam wrażenie, że gospoda Hudson Valley będzie dla mnie idealnym miejscem. Była to dwupiętrowa budowla w stylu wiktoriańskim z szeroką werandą, a w momencie kiedy weszłyśmy do holu, starsza recepcjonistka za biurkiem zajęła się nami bardzo troskliwie.
Joan dała jej swoją kartę kredytową, wyjaśniając, że zgubiłam torebkę i że potrwa kilka dni, zanim wydadzą mi nowe karty. To z miejsca zjednało mi sympatię recepcjonistki, pani Willis. Przedstawiła się i wyznała, że siedem lat temu, na dworcu kolejowym, położyła torebkę na ławce.
– Odwracałam stronę gazety – wspominała – i w tym ułamku sekundy torebka zniknęła. Co za przykrość. Byłam strasznie zdenerwowana. Ktoś podjął trzysta dolarów na moją kartę, zanim pozbierałam myśli, zatelefonowałam i…
Może z powodu wspólnego doświadczenia wychodziła z siebie, aby dać mi szczególnie wygodny pokój.
– Jest w cenie zwykłego pokoju, ale tak naprawdę to prawie apartament, ponieważ ma wydzieloną część jadalną z małą kuchenką. A najlepszy ze wszystkiego jest cudowny widok na rzekę.
Jeśli jest na świecie coś, co kocham, to właśnie widok rzeki. Nietrudno zgadnąć, skąd się to bierze. Zostałam poczęta w domu w Irvington, który wychodzi na rzekę Hudson, i mieszkałam tam przez pierwsze pięć lat swojego życia. Pamiętam, że kiedy byłam bardzo mała, przysuwałam krzesło do okna i stawałam na nim, aby widzieć połyskującą w dole wodę.
Joan i ja weszłyśmy wolno po schodach na drugie piętro, obejrzałyśmy pokój, zgodziłyśmy się, że to właśnie to, czego potrzebuję i tak samo powoli udałyśmy się do stylowej sali jadalnej na tyłach gospody. Do tego czasu czułam się już tak, jakby wszystkie moje pęcherze urodziły siedmioraczki.
Krwawa mary i kanapka zdziałały cuda, by przywrócić mi poczucie normalności.
Potem, przy kawie, Joan zmarszczyła brwi i powiedziała:
– Ellie, wolałabym nie poruszać tego tematu, ale muszę. Wczoraj wieczorem Leo i ja poszliśmy na przyjęcie. Wszyscy mówią o twojej stronie internetowej.
– Wal śmiało.
– Niektórzy sądzą, że to oburzające – oświadczyła szczerze. – Rozumiem, że postępujesz zgodnie z prawem, wymieniając nazwisko Roba Westerfielda, ale mnóstwo ludzi uważa, że to nieuczciwe i zupełnie niepotrzebne.
– Nie miej takiej zaniepokojonej miny – odrzekłam. – Nie zamierzam strzelać do posłańca, a reakcje innych bardzo mnie interesują. Co jeszcze mówią?
– Że nie powinnaś zamieszczać w Internecie materiałów na jego temat. Że zeznanie biegłego sądowego opisujące rany Andrei to brutalna lektura.
– To była brutalna zbrodnia.
– Ellie, prosiłaś, żebym ci powtórzyła, co mówią ludzie. – Joan miała tak strasznie nieszczęśliwy wyraz twarzy, że zrobiło mi się wstyd.
– Przepraszam. Wiem, jakie to dla ciebie trudne.
Wzruszyła ramionami.
– Ellie, wierzę, że to Will Nebels zabił Andreę. Pół miasta zaś uważa, że mordercą jest Paulie Stroebel. A mnóstwo ludzi myśli, że nawet jeśli Rob Westerfield jest winien, odsiedział już swój wyrok i został zwolniony warunkowo, więc i ty powinnaś się z tym pogodzić.
– Joan, gdyby Rob Westerfield przyznał się do winy i wyraził szczery żal, nadal bym go nienawidziła, lecz nie byłoby tej strony internetowej. Rozumiem, dlaczego ludzie myślą to, co myślą, ale nie mogę się teraz zatrzymać.
Sięgnęła przez stół i uścisnęłyśmy sobie dłonie.
– Ellie, jest jeszcze jedna osoba, która budzi współczucie. Starsza pani Westerfield. Jej gospodyni opowiada każdemu, kto chce słuchać, jak bardzo Dorothy jest zdenerwowana tą stroną internetową i chce, żebyś ją zamknęła, kiedy zbierze się nowa ława przysięgłych.
Pomyślałam o Dorothy Westerfield, eleganckiej kobiecie składającej kondolencje mojej matce w dniu pogrzebu, i przypomniałam sobie, jak mój ojciec wyrzucił ją z domu. Nie mógł wówczas znieść jej współczucia, a ja nie mogłam pozwolić, aby współczucie dla niej miało teraz zachwiać moim postanowieniem.
– Lepiej zmieńmy temat – zaproponowałam. – Nie dojdziemy do porozumienia.
Joan pożyczyła mi trzysta dolarów i uśmiechnęłyśmy się obie, kiedy płaciłam za lunch.
– To tylko symboliczny gest – oświadczyłam – ale sprawia, że czuję się lepiej.
Pożegnałyśmy się w sieni przy drzwiach wejściowych.
– Nie chcę patrzeć, jak kuśtykasz po schodach – powiedziała z niepokojem.
– Mój pokój jest tego wart. A poza tym mam laskę, na której mogę się oprzeć. – Stuknęłam laską w podłogę na potwierdzenie tych słów.
– Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Jeśli nie, odezwę się do ciebie jutro.
Zawahałam się, czy poruszać kolejny kontrowersyjny temat, ale była jeszcze jedna sprawa, o którą musiałam spytać.
– Joan, wiem, że nigdy nie widziałaś łańcuszka, noszonego wtedy przez Andreę, ale czy nadal kontaktujesz się z dziewczynami, które chodziły do szkoły z tobą i z nią?
– Jasne. I mogę się założyć, że będą do mnie dzwonić, zważywszy na to, co się dzieje.
– A mogłabyś je zapytać, czy któraś z nich nie widziała u Andrei łańcuszka, który ci opisałam? Złoty, z wisiorkiem w kształcie serca, zaokrąglonym na brzegach, z błękitnymi kamieniami w środku i z inicjałami Andrei i Roba wygrawerowanymi z tyłu?
– Ellie…
– Joan, im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do przekonania, że jedyny powód, dla którego Rob wrócił do garażu, był taki, że nie mógł pozwolić, aby przy zwłokach Andrei znaleziono ten łańcuszek. Muszę wiedzieć dlaczego i bardzo mi to pomoże, jeśli ktoś potwierdzi, że istniał.
Joan nie spierała się ze mną dłużej. Obiecała, że spróbuje popytać, a potem zostawiła mnie, aby pójść do domu, do swego uporządkowanego życia z mężem i dziećmi. Wspierając się ciężko na lasce, powlokłam się po schodach do pokoju, zamknęłam i zaryglowałam drzwi, ostrożnie zdjęłam mokasyny i zwaliłam się na łóżko.
Obudził mnie dzwonek telefonu. Zdziwiłam się, że w pokoju jest ciemno. Podniosłam się na łokciu, zapaliłam światło i gdy sięgałam po aparat, który położyłam na nocnym stoliku, spojrzałam na zegarek.