Выбрать главу

Była ósma. Spałam sześć godzin.

– Słucham. – Wiedziałam, że mój głos brzmi ochryple.

– Ellie, tu Joan. Stało się coś strasznego. Gospodyni starszej pani Westerfield poszła dziś po południu do delikatesów Stroebela i nakrzyczała na Pauliego, każąc mu się przyznać, że zabił Andreę. Powiedziała, że to przez niego rodzina Westerfieldów cierpi. Ellie, godzinę temu Paulie poszedł do łazienki, zamknął drzwi i podciął sobie żyły na nadgarstkach. Jest w szpitalu na oddziale intensywnej opieki medycznej. Stracił tak dużo krwi, że nie dają mu wielkich szans na przeżycie.

28

Zastałam panią Stroebel w holu przed oddziałem intensywnej opieki medycznej. Płakała cicho, łzy spływały jej po policzkach. Zacisnęła wargi, jakby się bała, że jeśli otworzy usta, uwolni niepowstrzymaną falę bólu.

Płaszcz miała narzucony na ramiona, a chociaż kamizelka i bluzka pod spodem były ciemnoniebieskie, dostrzegłam plamy, które z pewnością pozostawiła krew Pauliego.

Obok niej siedziała postawna, zwyczajnie ubrana kobieta około pięćdziesiątki. Spojrzała na mnie, a na jej twarzy pojawił się wyraz wrogości.

Nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać po pani Stroebel. To moja strona internetowa spowodowała ów słowny atak gospodyni pani Westerfield i rozpaczliwą reakcję Pauliego.

Ale pani Stroebel wstała i wyszła mi na spotkanie.

– Rozumiesz, Ellie – załkała. – Rozumiesz, co zrobili mojemu synowi.

Objęłam ją.

– Rozumiem, pani Stroebel.

Spojrzałam ponad jej głową na tamtą kobietę. Odgadła pytanie, jakie zadawały bezgłośnie moje oczy, i wykonała gest, który miał oznaczać, że jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, czy Paulie z tego wyjdzie.

Potem się przedstawiła.

– Jestem Greta Bergner. Pracuję z panią Stroebel i Pauliem w delikatesach. Sądziłam, że jest pani dziennikarką.

Siedziałyśmy razem przez następne dwanaście godzin. Od czasu do czasu podchodziłyśmy do drzwi salki, gdzie leżał Paulie, w masce tlenowej, z igłami do kroplówek w przedramionach i zabandażowanymi nadgarstkami.

Podczas tej długiej nocy, gdy obserwowałam cierpienie na twarzy pani Stroebel i widziałam, jak jej wargi poruszają się w cichej modlitwie, odkryłam, że sama zaczynam się modlić. Najpierw odruchowo, potem zupełnie świadomie. Panie, jeśli oszczędzisz dla niej Pauliego, spróbuję zaakceptować wszystko, co się wydarzy. Może mi się nie uda, ale przysięgam, że spróbuję.

Smugi światła zaczęły przebijać się przez ciemność. O dziewiątej piętnaście do poczekalni wszedł lekarz.

– Stan Pauliego jest stabilny – powiedział. – Wyjdzie z tego. Najlepiej będzie, jeśli pójdziecie do domu i prześpicie się trochę.

Ze szpitala wzięłam taksówkę; po drodze poprosiłam kierowcę, aby się zatrzymał, ponieważ chciałam kupić poranne gazety. Wystarczył mi rzut oka na pierwszą stronę „Westchester Post”, abym poczuła ulgę, że na oddziale intensywnej opieki medycznej Paulie Stroebel nie ma dostępu do gazet.

Nagłówek głosił: „Podejrzany o morderstwo podejmuje próbę samobójczą”.

Resztę pierwszej strony zajmowały zdjęcia trzech osób. Na fotografii z lewej był Will Nebels pozujący do obiektywu, na jego nalanej twarzy malował się obłudny wyraz. Fotografia z prawej przedstawiała kobietę po sześćdziesiątce z marsem na czole, który podkreślał jej surowe rysy. Na środkowej fotografii był Paulie za kontuarem delikatesów, z nożem do chleba w ręku.

Zdjęcie zostało tak wykadrowane, że ukazywało tylko rękę trzymającą nóż. Nie było żadnego kontekstu, żadnej bagietki przygotowanej do pokrojenia. Paulie patrzył w obiektyw ze ściągniętymi brwiami.

Przypuszczam, że fotografię zrobiono z zaskoczenia. Efektem był wizerunek gburowatego mężczyzny o niespokojnych oczach, trzymającego w ręku śmiercionośne ostrze.

Podpisy do zdjęć były cytatami. Nebels: „Wiedziałem, że to zrobił”. Kobieta o ostrych rysach mówiła: „Przyznał się do tego przede mną”. Paulie: „Tak mi przykro, tak mi przykro”.

Artykuł znajdował się na stronie trzeciej, ale musiałam odłożyć lekturę, ponieważ taksówka zatrzymała się przed gospodą. W pokoju wróciłam do gazety.

Kobietą z fotografii na pierwszej stronie była Lillian Beckerson, gospodyni pani Dorothy Westerfield od trzydziestu jeden lat.

Pani Westerfield jest jedną z najszlachetniejszych osób, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi – brzmiała jej zacytowana przez gazetę wypowiedź. – Jej maż był senatorem Stanów Zjednoczonych, a jego dziadek gubernatorem stanu Nowy Jork. Przez ponad dwadzieścia lat musiała żyć z plamą na rodowym nazwisku. Teraz, kiedy jedyny wnuk próbuje dowieść swojej niewinności, kobieta, która jako dziecko skłamała na miejscu dla świadków, znów usiłuje go zniszczyć w Internecie.

To o mnie, pomyślałam.

Wczoraj po południu pani Westerfield przeglądała tę stronę internetową i płakała. Nie mogłam tego znieść. Poszłam do delikatesów i zaapelowałam do tego człowieka, prosząc go, aby powiedział prawdę, aby przyznał się do tego, co zrobił. Wiecie, co mi powiedział? „Tak mi przykro, tak mi przykro”. Czy ktokolwiek powiedziałby coś takiego, gdyby był niewinny? Nie wydaje mi się.

Powiedziałby, gdyby był Pauliem. Zmusiłam się do dalszego czytania. Jako dziennikarka natychmiast się zorientowałam, że Colin Marsh, autor artykułu, jest jednym z tych łowców sensacji, którzy potrafią odpowiednio pokierować rozmową, a następnie manipulują prowokacyjnymi cytatami.

Odszukał Emmę Watkins, wychowawczynię, która przed laty przysięgała w sądzie, że Paulie wykrztusił: „Nie sądziłem, że nie żyje”, kiedy zawiadomiono klasę o śmierci Andrei.

Pani Watkins wyznała Marshowi, że przez wszystkie te lata wynik procesu nie dawał jej spokoju. Powiedziała, iż Paulie łatwo wpadał w gniew i jeśli się dowiedział, że Andrea żartowała, kiedy zgodziła się pójść z nim na zabawę w Dniu Dziękczynienia, mógł się zdenerwować do tego stopnia, by stracić panowanie nad sobą.

Stracić panowanie nad sobą. Cóż za subtelne określenie, pomyślałam.

Will Nebels, ta nieszczęsna karykatura istoty ludzkiej, pijaczyna, który miał zwyczaj obściskiwać nastolatki, też został obszernie zacytowany w artykule. Z jeszcze większą emfazą niż we wcześniejszym w wywiadzie telewizyjnym, który oglądałam, opowiedział Marshowi, że widział, jak Paulie wchodził tamtego wieczoru do garażu, niosąc łyżkę do opon. Zakończył faryzeuszowskim biadoleniem, iż nigdy nie zdoła wynagrodzić rodzinie Westerfieldów tego, że tak długo milczał.

Kiedy przeczytałam artykuł do końca, rzuciłam gazetę na łóżko. Byłam wściekła i zaniepokojona zarazem. Sprawa trafiła do prasy i coraz więcej ludzi zaczyna wierzyć w niewinność Roba Westerfielda. Uświadomiłam sobie, że gdybym przeczytała artykuł na zimno, sama mogłabym dojść do przekonania, iż skazano niewłaściwego człowieka.

Ale jeśli pani Westerfield zdenerwowała się tym, co przeczytała na mojej stronie internetowej, niewątpliwie wywrze to wpływ również na innych ludzi. Otworzyłam komputer i zabrałam się do pracy.

W chybionym geście lojalności gospodyni pani Dorothy Westerfield wtargnęła do delikatesów Stroebelów i zaatakowała słownie Pauliego Stroebela. Kilka godzin później Paulie, łagodny człowiek, który już wcześniej żył w stresie z powodu kłamstw rozpowszechnianych dzięki pieniądzom Westerfieldów, próbował popełnić samobójstwo.

Szczerze współczuję pani Dorothy Westerfield, sądząc ze wszystkiego, naprawdę uczciwej kobiecie, w cierpieniu, którego zaznała z powodu zbrodni popełnionej przez jej wnuka. Uważam, iż odzyska spokój, akceptując fakt, że jej dumne nazwisko rodowe nadal może być szanowane przez przyszłe pokolenia.

Wszystko, co musi zrobić, to zapisać swoją ogromną fortunę organizacjom dobroczynnym, aby te mogły kształcić przyszłe pokolenia studentów i finansować badania medyczne, pozwalające uratować wiele istnień ludzkich. Pozostawienie tej fortuny mordercy przypieczętuje tragedię, która ponad dwadzieścia lat temu doprowadziła do śmierci mojej siostry, a wczoraj prawie kosztowała życie Pauliego Stroebela.