Выбрать главу

Jak rozumiem, powstał Komitet na rzecz Sprawiedliwości dla Roba Westerfielda.

Zapraszam wszystkich, by wstąpili do Komitetu na rzecz Sprawiedliwości dla Pauliego Stroebela.

Pani Dorothy Westerfield, pani pierwsza!

Nieźle, pomyślałam, przenosząc tekst do Internetu. Kiedy zamykałam komputer, zadzwonił mój telefon komórkowy.

– Czytałem gazety. – Natychmiast rozpoznałam ten głos. To był mężczyzna, który wcześniej utrzymywał, że siedział w więzieniu z Robem Westerfieldem i słyszał, jak ten przyznaje się do innego morderstwa.

– Miałam nadzieję, że pan się odezwie. – Pragnęłam zachować obojętny ton.

– Tak jak ja to widzę, Westerfield dobrze sobie radzi, próbując pogrążyć tego przygłupa Stroebela.

– Paulie nie jest przygłupem – warknęłam.

– Niech pani będzie. Oto moja oferta. Pięć tysięcy dolców. Podam pani imię tego faceta, którego podobno zabił Westerfield.

– Imię?!

– To wszystko, co wiem. Decyzja należy do pani.

– Czy nie może pan powiedzieć mi czegoś jeszcze? Kiedy i gdzie to się stało?

– Znam tylko imię i potrzebuję pieniędzy do piątku.

Dzisiaj był poniedziałek. Miałam około trzech tysięcy dolarów na koncie oszczędnościowym w Atlancie i, chociaż zżymałam się na tę myśl, mogłabym pożyczyć resztę od Pete’a, jeśli zaliczka za książkę nie nadejdzie do piątku.

– No to jak? – W jego głosie brzmiała niecierpliwość.

Wiedziałam, że są wszelkie szansę, iż zostanę wystawiona do wiatru, ale postanowiłam podjąć to ryzyko.

– Zdobędę pieniądze do piątku – obiecałam.

29

W środę wieczorem moja sytuacja wróciła do względnej normalności. Miałam karty kredytowe, prawo jazdy i pieniądze. Zaliczka za książkę została przelana elektronicznie do banku w pobliżu gospody. Żona dozorcy domu w Atlancie poszła do mojego mieszkania, spakowała trochę ubrań i wysłała mi je pocztą. Pęcherze na stopach goiły się i znalazłam nawet czas, by zrobić porządek z włosami.

Co ważniejsze, w czwartek po południu miałam w Bostonie spotkanie z Christopherem Cassidym, uczniem z Arbinger, który w wieku czternastu lat został ciężko pobity przez Roba Westerfielda.

Przedstawiłam już na stronie internetowej relację doktor Margaret Fisher o tym, jak Rob Westerfield wykręcił jej rękę, a jego ojciec zapłacił pięćset dolarów, aby poszkodowana nie wnosiła oskarżenia.

Przesłałam jej tekst pocztą elektroniczną, zanim umieściłam go w Internecie. Nie tylko go zaaprobowała, lecz wyraziła również zawodową opinię, że taka sama reakcja, to znaczy nagły wybuch gniewu połączony z użyciem przemocy, mogła wystąpić u niego, gdy zakatował na śmierć Andreę.

Z drugiej strony Joan skontaktowała się z gronem najbliższych przyjaciółek Andrei ze szkoły i poinformowała mnie, iż żadna z nich nie widziała u niej innego łańcuszka niż ten, który dał jej mój ojciec.

Codziennie zamieszczałam opis łańcuszka na stronie internetowej, prosząc o wszelkie informacje na jego temat. Jak dotąd bez rezultatu. Otrzymywałam mnóstwo wiadomości. Niektórzy pochwalali to, co robię, inni zdecydowanie mnie potępiali. Zdarzali się również maniacy. Dwaj przyznali się do morderstwa. Jeden oświadczył, że Andrea nadal żyje i potrzebuje mojej pomocy.

Kilka listów przeraziło mnie. Autor jednego z nich napisał, zapewne szczerze, że był bardzo rozczarowany, kiedy zobaczył, jak uciekam z płonącego budynku. I dodał: „Ładna koszula nocna – L.L. Bean, prawda?”.

Czy obserwował pożar, ukryty w lesie, czy też był to intruz, który włamał się do apartamentu i prawdopodobnie zobaczył koszulę nocną na wieszaku w szafie? Żadna z tych ewentualności nie napawała otuchą, i gdybym chciała przyznać się do tego przed sobą, obie mnie przeraziły.

Kontaktowałam się z panią Stroebel kilka razy dziennie, a kiedy Paulie zaczął powracać do zdrowia, ulga w jej głosie stawała się coraz bardziej wyraźna. Podobnie jak niepokój.

– Ellie, jeśli dojdzie do wznowienia procesu i Paulie będzie musiał zeznawać, obawiam się, że znów coś sobie zrobi. Powiedział mi: „Mamo, nie umiem opowiedzieć im tego w sądzie tak, żeby mnie zrozumieli. Bałem się o Andreę, kiedy była z Robem. Nie groziłem jej”. – Potem dodała: – Dzwonią do mnie przyjaciółki. Widziały twoją stronę internetową. Zapewniają, że każdy powinien mieć takiego obrońcę jak ty. Powiem o tym Pauliemu. Chciałby, żebyś go odwiedziła.

Obiecałam, że przyjdę w piątek.

Z wyjątkiem spraw, które musiałam załatwić, nie wychodziłam z pokoju, pracując nad książką. Zamawiałam posiłki na górę. W środę o siódmej wieczorem postanowiłam jednak zejść na kolację.

Sala jadalna była inna niż w gospodzie Parkinsona, miała bardziej oficjalny charakter. Stoliki stały dalej od siebie, a obrusy były białe, a nie białe w czerwoną kratę. U Parkinsona centralne miejsce na stole zajmowała gruba, kolorowa świeca, a nie elegancki wazonik z kwiatami. Goście wydawali się bardziej dystyngowani – stateczni starsi obywatele, a nie hałaśliwe grupy, tak częste u Parkinsona.

Ale jedzenie było równie dobre i po krótkich wahaniach pomiędzy jagnięcymi żeberkami a miecznikiem wybrałam to, na co naprawdę miałam ochotę, i zamówiłam jagnięcinę.

Wyjęłam z torebki książkę, którą chciałam przeczytać, i przez następną godzinę cieszyłam się swoim ulubionym połączeniem – dobrą kolacją i dobrą książką. Byłam tak pochłonięta lekturą, że kiedy kelnerka sprzątnęła ze stołu i odezwała się do mnie, spojrzałam na nią zaskoczona.

Powiedziałam „tak” na kawę i „nie” na deser.

– Dżentelmen przy sąsiednim stoliku chciałby zaproponować pani drinka.

Chyba czułam, że to Rob Westerfield, zanim jeszcze odwróciłam głowę. Siedział nie więcej niż dwa metry ode mnie, z kieliszkiem wina w ręku. Podniósł go w szyderczym pozdrowieniu i uśmiechnął się.

– Zapytał, czy znam pani nazwisko. Powiedziałam mu, a on napisał do pani ten liścik.

Wręczyła mi bilet wizytowy z wytłoczonym pełnym nazwiskiem: „Robson Parke Westerfield”. Mój Boże, on się tym napawa, pomyślałam, odwracając bilet.

Na odwrocie napisał: „Andrea była ładna, ale ty jesteś piękna”.

Wstałam, podeszłam do niego, podarłam wizytówkę i wrzuciłam kawałki do jego kieliszka z winem.

– Może chciałbyś dać mi łańcuszek, który zabrałeś, kiedy ją zabiłeś – zaproponowałam.

Źrenice mu się rozszerzyły, a kpiący wyraz jego kobaltowych oczu zniknął. Przez chwilę myślałam, że poderwie się na nogi i zaatakuje mnie, tak jak zaatakował doktor Fisher przed laty w restauracji.

– Ten łańcuszek mógł ci narobić kłopotów, prawda, kryminalisto? – spytałam. – No cóż, myślę, że nadal może, a ja zamierzam się dowiedzieć, dlaczego.

Osłupiała kelnerka stała pomiędzy stolikami. Najwyraźniej nie rozpoznała Westerfielda, co kazało mi się zastanowić, kiedy przyjechała do Oldham.

Odwróciłam się do niego plecami.

– Proszę podać panu Westerfieldowi następny kieliszek wina i dopisać należność do mojego rachunku.

W nocy ktoś unieszkodliwił alarm w moim aucie i otworzył bak z benzyną. Najskuteczniejszym sposobem unieruchomienia samochodu jest wsypanie piasku do zbiornika paliwa.

Wydział policji w Oldham w osobie posterunkowego White’a odpowiedział na moje zgłoszenie włamania do samochodu. White nie spytał wprawdzie, skąd wzięłam piasek, ale wspomniał, że ogień w garażu pani Hilmer z pewnością został celowo podłożony. Dodał też, że resztki nasączonych benzyną ręczników, które posłużyły do wzniecenia pożaru, są identyczne z ręcznikami pozostawionymi przez panią Hilmer w szafie na pościel w apartamencie.

– Dziwny zbieg okoliczności, panno Cavanaugh – zauważył. – A może wcale nie?