– Tak, w istocie. – To Rob nastawił pranie, pomyślała. Vince, jej mąż, z pewnością nie włączyłby pralki. Prawdopodobnie nie wiedział nawet, jak się to robi.
Oczy Rosity zwilgotniały i otarła je dłonią.
– Biedna matka.
Rob? Co też musiał tak pilnie wyprać?
Był to jego stary numer. Kiedy miał jedenaście lat, próbował sprać ze swojego ubrania zapach dymu papierosowego.
– Andrea Cavanaugh była taką śliczną dziewczyną. A jej ojciec jest porucznikiem w policji stanowej! Można by sądzić, że ktoś taki potrafi ochronić własne dziecko.
– Tak, rzeczywiście. – Linda siedziała na blacie w kuchni, przeglądając szkice otworów okiennych do nowego domu klienta.
– Pomyśleć tylko, że ktoś rozbił tej dziewczynie głowę. Musiał być potworem. Mam nadzieję, że go powieszą, kiedy go złapią.
Rosita mówiła teraz do siebie i najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi. Linda wsunęła szkice do teczki.
– Pan Westerfield i ja zjemy obiad z przyjaciółmi w restauracji, Rosito – powiedziała, zeskakując z blatu.
– Czy Rob będzie w domu?
Dobre pytanie, pomyślała Linda.
– Wyszedł pobiegać i powinien wrócić lada chwila. Spytaj go wtedy.
Wydawało jej się, że usłyszała drżenie we własnym głosie. Wczoraj przez cały dzień Rob był zdenerwowany i ponury. Kiedy wieść o śmierci Andrei Cavanaugh obiegła miasto, Linda spodziewała się, że będzie poruszony. Tymczasem zareagował bardzo powściągliwie. „Prawie jej nie znałem, mamo” – powiedział.
Czy chodzi tylko o to, że Rob, jak wielu dziewiętnastolatków, nie potrafi się uporać ze śmiercią młodej osoby? Czy w jakiś sposób zdał sobie sprawę z własnej śmiertelności?
Linda powoli weszła po schodach, przytłoczona nagle poczuciem nadciągającej katastrofy. Przeprowadzili się ze Wschodniej Siedemdziesiątej na Manhattanie do tego osiemnastowiecznego domu przed sześcioma laty, kiedy Rob pojechał do szkoły z internatem. Wtedy już wiedzieli, że chcą zamieszkać na stałe w miasteczku, gdzie tradycyjnie spędzali wakacje w domu matki Vince’a. Vince oznajmił, iż są tu ogromne możliwości zarabiania pieniędzy, i zaczął inwestować w nieruchomości.
Dom, ze swoją ponadczasową atmosferą, był dla niej stałym źródłem cichej przyjemności, ale dzisiaj Linda się nie zatrzymała, by pogładzić wypolerowane drewno poręczy lub nacieszyć oczy widokiem doliny z okna u szczytu schodów.
Skierowała się prosto do pokoju Roba. Drzwi były zamknięte. Wyszedł przed godziną i mógł wrócić w każdej chwili. Niepewnie otworzyła drzwi i weszła do środka. Łóżko było nieposłane, poza tym jednak w pokoju panował niezwykły porządek. Rob przywiązywał wielką wagę do stroju, czasem nawet prasował świeżo uprane spodnie, aby utrwalić kanty, ale zupełnie nie dbał o zdjętą garderobę. Linda spodziewała się zobaczyć rzeczy, które miał na sobie w czwartek i wczoraj, rozrzucone po podłodze i czekające na powrót Rosity.
Szybko przeszła przez pokój i zajrzała do kosza w łazience. Również był pusty.
Gdzieś pomiędzy czwartkiem rano, kiedy wyjechała Rosita, a dzisiejszym rankiem Rob uprał i wysuszył ubranie, które nosił w czwartek i wczoraj. Dlaczego?
Linda chętnie przeszukałaby szafy syna, lecz nie chciała, żeby ją przy tym zastał. Nie była gotowa do konfrontacji. Opuściła pokój, nie zapominając o zamknięciu drzwi, ruszyła w głąb korytarza i skręciła do głównego apartamentu, który ona i Vince dobudowali, kiedy powiększyli dom.
Uświadomiwszy sobie nagle, że to, co odczuwa, może być początkiem migreny, rzuciła teczkę na kanapę w salonie, weszła do łazienki i sięgnęła do apteczki. Kiedy łykała przepisane pigułki, spojrzała w lustro i doznała wstrząsu, ujrzawszy, jaka jest blada i wystraszona.
Miała na sobie strój do joggingu, ponieważ zamierzała pobiegać zaraz po tym, kiedy przejrzy szkice. Jej krótkie kasztanowe włosy były związane z tyłu i nie robiła dziś makijażu. We własnej hiperkrytycznej ocenie wyglądała na więcej niż swoje czterdzieści cztery lata; wokół oczu i w kącikach ust widniały maleńkie zmarszczki.
Okno sypialni wychodziło na frontowy dziedziniec i podjazd. Kiedy przez nie wyjrzała, zobaczyła nieznany samochód. Kilka chwil później rozległ się dzwonek do drzwi. Spodziewała się, że służąca użyje interkomu, aby ją zawiadomić, kto przyszedł, lecz zamiast tego Rosita weszła na piętro i wręczyła jej wizytówkę.
– Chce rozmawiać z Robem, pani Westerfield. Powiedziałam mu, że Rob biega, a on powiedział, że zaczeka.
Linda była o kilkanaście centymetrów wyższa od Rosity, która miała niewiele więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu, ale prawie musiała się wesprzeć na tej drobnej kobiecie, kiedy przeczytała nazwisko na wizytówce: detektyw Marcus Longo.
5
Dokądkolwiek Ellie poszła, czuła, że przeszkadza. Kiedy sympatyczny detektyw pożegnał się, próbowała znaleźć mamę, pani Hilmer jednak powiedziała, że doktor dał jej coś, aby mogła zasnąć. Tata spędzał niemal cały czas w swoim małym gabinecie za zamkniętymi drzwiami. Oświadczył, że chce być sam.
Babcia Reid, która mieszkała na Florydzie, przyjechała w sobotę późnym popołudniem, bez przerwy jednak płakała.
Pani Hilmer i kilka przyjaciółek mamy z klubu brydżowego siedziało w kuchni. Ellie słyszała, jak jedna z nich, pani Storey, mówi:
– Czuję się taka niepotrzebna, lecz czuję również, że kiedy Genine i Ted widzą nas tutaj, mają świadomość, że nie są sami.
Ellie wyszła na zewnątrz i usiadła na huśtawce. Poruszała nogami, wzbijając się coraz wyżej i wyżej. Chciała, żeby huśtawka zatoczyła pełny obrót. Chciała spaść z samej góry, uderzyć o ziemię i zranić się. Może wtedy przestałoby ją boleć w środku.
Deszcz już nie padał, słońce jednak wciąż kryło się za chmurami i było zimno. Po jakimś czasie Ellie uświadomiła sobie, że nic z tego nie będzie; huśtawka nie wzniesie się wyżej. Wróciła do domu i przeszła przez korytarz przylegający do kuchni. Rozpoznała głos matki Joan. Siedziała teraz z innymi paniami i Ellie słyszała, że płacze.
– Zdziwiłam się, że Andrea wychodzi tak wcześnie. Było ciemno i przyszło mi na myśl, żeby odwieźć ją do domu. Gdybym tylko…
Potem dziewczynka usłyszała, jak pani Lewis mówi:
– Gdyby tylko Ellie powiedziała im, że Andrea chodzi do tego garażu, który dzieciaki nazywają „kryjówką”, Ted mógłby zjawić się tam na czas.
– Gdyby tylko Ellie…
Ellie weszła po schodach, starając się iść tak cicho, żeby jej nie usłyszały. Walizka babci leżała na jej łóżku. To było dziwne. Czy babcia nie będzie spać w pokoju Andrei? Jest teraz pusty.
A może jej pozwolą spać w tamtym pokoju. Wtedy, gdyby obudziła się w nocy, mogłaby udawać, że Andrea zaraz wróci.
Drzwi do pokoju siostry były zamknięte. Otworzyła je tak cicho, jak zawsze robiła to w sobotnie poranki, kiedy chciała sprawdzić, czy Andrea jeszcze śpi.
Tata stał przy biurku Andrei. W rękach trzymał oprawioną fotografię. Ellie wiedziała, że to fotografia maleńkiej Andrei, ta w srebrnej ramce z wygrawerowanym na górze napisem „Córeczka tatusia”.
Przyglądała się, jak tata unosi wieczko pozytywki. Był to kolejny prezent, który kupił zaraz po narodzinach Andrei. Tata żartował, że jako dziecko nie chciała spać, nakręcał więc pozytywkę i tańczył wraz z Andreą po pokoju, nucąc cicho słowa piosenki, dopóki nie usnęła.
Ellie spytała, czy robił tak również z nią, a mama powiedziała, że nie, ponieważ zawsze dobrze sypiała. Od dnia, kiedy się urodziła, nie było z tym żadnych kłopotów.
W pokoju zabrzmiała muzyka i przez głowę Ellie przebiegły słowa piosenki: „…Jesteś małą córeczką tatusia, jedyną i ukochaną… Jesteś świątecznym duszkiem, gwiazdką na choince… I jesteś małą córeczką tatusia”.
Kiedy tak patrzyła, tata usiadł na krawędzi łóżka Andrei i rozpłakał się nagle.
Ellie wycofała się z pokoju, zamykając drzwi tak samo cicho, jak je otworzyła.