Odwróciłam się, aby się przyjrzeć kierowcy. Samochód był duży i ciemny i wiedziałam, że to nie Teddy.
Inny pojazd wyjeżdżał z parkingu przed gospodą, a jego światła oświetliły twarz kierowcy w samochodzie za mną.
Dzisiaj to mój ojciec chciał się upewnić, że dojadę bezpiecznie do gospody. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie, następnie ja skręciłam w lewo, na podjazd, a on pojechał dalej.
38
Alfie zatelefonował do mnie o siódmej rano w poniedziałek.
– Nadal chcesz to kupić?
– Tak, chcę. Mój bank to Oldham-Hudson przy Main Street. Będę tam o dziewiątej i możemy się spotkać na parkingu pięć po dziewiątej.
– Dobra.
Kiedy wychodziłam z banku, podjechał i zaparkował furgonetkę obok mojego samochodu. Z ulicy nikt nie był w stanie zobaczyć, co robimy.
Otworzył okno.
– Najpierw pieniądze.
Wręczyłam mu je.
Przeliczył, a potem powiedział:
– W porządku, oto szkic.
Obejrzałam go uważnie. W świetle dziennym wydał mi się jeszcze bardziej złowieszczy, kiedy uświadomiłam sobie, że został zamówiony przez siedemnastoletniego wnuka potencjalnej ofiary. Wiedziałam, że zapłacę każdą sumę, jakiej ten człowiek zażąda, aby uzyskać jego zgodę na umieszczenie tego planu na mojej stronie internetowej.
– Alfie, wiesz, że obejmuje cię ustawa o przedawnieniu. Jeśli gliny się dowiedzą o całej sprawie, nie będziesz miał żadnych kłopotów. Lecz jeśli pokażę to na mojej stronie internetowej i napiszę, co mi opowiedziałeś, może to wpłynąć na decyzję pani Westerfield, czy przekazać pieniądze na cele dobroczynne, czy też zostawić je Robowi.
Stałam przed furgonetką. On siedział w środku, z ręką na kierownicy. Wyglądał na tego, kim się stał: ciężko pracującym człowiekiem, który nie ma dużo czasu na odpoczynek.
– Posłuchaj, wolę zaryzykować i zadrzeć z Westerfieldami, niż żyć ze świadomością, że on tarza się w forsie. Rób swoje.
– Jesteś pewien?
– Jestem pewien. To będzie moja zemsta za Skipa.
Po doświadczeniach z wyprawy do Bostonu, kiedy utknęłam w straszliwym korku ulicznym, postanowiłam przeznaczyć więcej czasu na dojazd do Maine i dlatego przełożyłam swoje spotkanie z Jane Bostrom, zastępcą dyrektora do spraw kontaktów z prasą w Akademii Carrington.
Dzięki temu mogłam zatrzymać się w Rockport, półtora kilometra od szkoły, by zjeść kanapkę z serem i wypić colę w kawiarni. Teraz czułam się przygotowana do rozmowy.
Kiedy wprowadzono mnie do gabinetu, pani Bostrom powitała mnie uprzejmie, lecz z rezerwą, a ja nabrałam pewności, że niełatwo będzie wyciągnąć z niej informacje, których potrzebowałam. Siedziała przy biurku i zaproponowała, bym usiadła naprzeciwko. Jak wielu urzędników, miała dla gości kącik z kanapą i kilkoma krzesłami, ale nie zaprosiła mnie tam.
Była młodsza, niż się spodziewałam, miała około trzydziestu pięciu lat, ciemne włosy i wielkie szare oczy, które wydawały się trochę niespokojne. W trakcie naszej krótkiej rozmowy przez telefon zorientowałam się, że jest dumna ze swojej szkoły i nie zamierza pozwolić, by wścibska dziennikarka zepsuła opinię Akademii Carrington z powodu jednego ucznia.
– Doktor Bostrom – powiedziałam – pozwoli pani, że od razu wyłożę karty na stół. Rob Westerfield spędził tutaj dwa lata. Został wyrzucony z poprzedniej szkoły, ponieważ brutalnie zaatakował innego ucznia. Miał czternaście lat, kiedy wydarzył się ten incydent. W wieku siedemnastu lat zaplanował zabójstwo własnej babki. Strzelano do niej trzy razy i to prawdziwy cud, że przeżyła. W wieku dziewiętnastu lat zatłukł na śmierć moją siostrę. W tej chwili sprawdzam przypuszczenie, że jest przynajmniej jeszcze jedna osoba, którą pozbawił życia.
Zobaczyłam, że na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia i zakłopotania. Milczała dłuższą chwilę, zanim mi odpowiedziała.
– Panno Cavanaugh, te informacje o Robie Westerfieldzie są wstrząsające, proszę jednak coś zrozumieć. Leży przede mną jego teczka i nie ma tam absolutnie nic, co wskazywałoby na poważne problemy wychowawcze w okresie, kiedy tu był.
– W świetle tego, co odkryłam, trudno mi uwierzyć, by mógł spędzić tutaj dwa lata bez poważniejszych ekscesów. Mogę spytać, jak długo pracuje pani w Carrington, doktor Bostrom?
– Pięć lat.
– A zatem mówi pani tylko na podstawie akt, które mogły zostać wyczyszczone.
– Mówię na podstawie tego, co mam przed sobą.
– Mogę spytać, czy Westerfieldowie wspierali Akademię Carrington jakimiś znaczącymi sumami?
– W czasie gdy Rob tu się uczył, pomogli odnowić i wyposażyć ośrodek sportowy.
– Rozumiem.
– Nie wiem, co pani rozumie, panno Cavanaugh. Proszę pamiętać, że wielu naszych uczniów miało problemy emocjonalne i potrzebowało rady i współczucia. Niektórych traktowano jak karty przetargowe podczas nieprzyjemnych rozwodów. Czasem jedno z rodziców po prostu znikało z ich życia. Byłaby pani zdumiona, jaki to może mieć wpływ na poczucie własnej wartości dziecka.
O nie, nie czułabym zdumienia, pomyślałam. To akurat wiedziałam doskonale.
– Część spośród naszych uczniów to młodzi ludzie, którzy nie potrafią współżyć z rówieśnikami albo z dorosłymi, albo z jednymi i drugimi.
– To chyba był problem Westerfielda – zauważyłam. – I na nieszczęście dla nas jego rodzina zawsze próbowała go ochraniać albo płaciła, żeby wyciągnąć go z kłopotów.
– Proszę zrozumieć, że prowadzimy tu szczególną działalność. Uważamy, że ważnym krokiem w rozwiązywaniu problemów emocjonalnych jest pomoc w odzyskaniu przez chłopców poczucia własnej wartości. Od naszych uczniów wymaga się, by mieli dobre stopnie, zajmowali się sportem lub rozwijali inne zainteresowania i uczestniczyli we wspólnych programach, które sponsoruje szkoła.
– A Rob Westerfield wywiązywał się ze wszystkich tych obowiązków ochoczo i radośnie?
Powinnam była ugryźć się w język. Jane Bostrom wyświadczyła mi grzeczność, udzielając zgody na wywiad, i odpowiadała na moje pytania. Stało się jednak dla mnie jasne, że jeśli szkoła miała jakieś większe problemy z Robem Westerfieldem, nie znalazły one odzwierciedlenia w jego aktach.
– Rob Westerfield najwyraźniej wywiązywał się z tych obowiązków ku zadowoleniu naszej szkoły – oświadczyła sucho.
– Czy ma pani spis uczniów z okresu, kiedy on tu był?
– Oczywiście.
– Czy mogę go zobaczyć?
– W jakim celu?
– Doktor Bostrom, kiedy Rob Westerfield siedział w więzieniu, pod wpływem narkotyków wyznał coś innemu więźniowi. Powiedział: „Zatłukłem Phila na śmierć i to było wspaniałe uczucie”. Ponieważ zaatakował ucznia w swojej poprzedniej szkole, nie można wykluczyć, że kiedy był tutaj, wszedł w zatarg z uczniem o imieniu Phil lub Philip.
Jej oczy pociemniały i przybrały jeszcze bardziej zaniepokojony wyraz, kiedy rozważała implikacje tego, co oznajmiłam. Potem wstała.
– Panno Cavanaugh, doktor Douglas Dittrick pracuje w Carrington od czterdziestu lat. Zamierzam go poprosić, aby do nas przyszedł. Poślę również po spis uczniów za tamte lata. Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to zapraszam do pokoju konferencyjnego. Będzie łatwiej rozłożyć listy na stole i uważnie je przejrzeć.
Doktor Dittrick przesłał wiadomość, że właśnie prowadzi wykład i przyjdzie do nas za piętnaście minut.
– To wspaniały nauczyciel – powiedziała Jane Bostrom. – Myślę, że gdyby zawalił się dach, nie ruszyłby się z miejsca, dopóki nie skończyłby zajęć.
Chyba poczuła się ze mną bardziej swobodnie i z pewnością chciała pomóc.
– Philip to równie dobrze może być drugie imię, nie tylko pierwsze zauważyła. – Mamy wielu uczniów, którzy są znani pod swoimi drugimi imionami, ponieważ pierwsze nadano im po ojcach i dziadkach.
W okresie gdy Westerfield był w Carrington, liczba uczniów dochodziła do sześciuset. Szybko zdałam sobie sprawę, że Philip nie jest często spotykanym imieniem. Na listach pojawiali się regularnie James, John, Mark i Michael.