Chwyciłam telefon mocniej i przycisnęłam go do ucha. Ta kobieta była tam gospodynią w czasie, gdy Rob popełnił oba morderstwa! Co wiedziała? Sprawiała wrażenie wystraszonej. Żeby tylko nie odłożyła słuchawki, modliłam się.
Spróbowałam nadać swemu głosowi spokojne brzmienie.
– Tak, Rob jest bardzo złym człowiekiem, Rosito.
– Patrzył na mnie z góry. Wyśmiewał się z tego, jak mówię. Zawsze był wobec mnie złośliwy i grubiański. Dlatego chcę pani pomóc.
– Jak możesz mi pomóc, Rosito?
– Ma pani rację, Rob nosił jasną perukę. Kiedy ją wkładał, mówił do mnie: „Mam na imię Jim, Rosito. To nie powinno być trudne do zapamiętania nawet dla ciebie”.
– Widziałaś, jak wkłada perukę?
– Mam tę perukę. – W głosie kobiety pojawiła się nuta przebiegłego triumfu. – Jego matka bardzo się gniewała, kiedy nosił perukę i kazał się nazywać Jimem, i pewnego dnia wyrzuciła ją do śmietnika. Nie wiem, czemu to zrobiłam, ale wyciągnęłam perukę i zabrałam do domu. Wiedziałam, że jest droga, i pomyślałam, że będę mogła ją sprzedać. Schowałam ją jednak do pudełka w szafie i zupełnie o niej zapomniałam, dopóki nie napisała pani o tym na swojej stronie internetowej.
– Chciałabym mieć tę perukę, Rosito. Z przyjemnością kupię ją od ciebie.
– Nie, nie musi pani jej kupować. Czy to pomoże uwierzyć ludziom, że zabił tę dziewczynę, Phil?
– Myślę, że tak. Gdzie mieszkasz, Rosito?
– W Phillipstown.
Phillipstown było teraz częścią Cold Spring i leżało nie dalej niż piętnaście kilometrów stąd.
– Rosito, czy mogę przyjechać zaraz i wziąć od ciebie perukę?
– To nie jest dobry pomysł. – W jej głosie znów zabrzmiał lęk.
– Dlaczego nie, Rosito?
– Ponieważ mieszkam w dwupiętrowym domu, a właścicielka wszystko widzi. Nie chcę, żeby ktoś tu panią zobaczył. Boję się Roba Westerfielda.
W tym momencie chodziło mi tylko o to, by zdobyć perukę. Później, jeśli Rob stanie przed sądem za zamordowanie Phil, spróbuję nakłonić Rositę, by zgodziła się wystąpić jako świadek.
Ale zanim zaczęłam ją przekonywać, zaproponowała:
– Mieszkam zaledwie pięć minut od hotelu Phillipstown. Jeśli pani chce, mogę tam pojechać i spotkać się z panią przy tylnym wyjściu.
– Mogę tam być za dwadzieścia minut – powiedziałam. – Nie, umówmy się za pół godziny.
– Będę tam. Czy peruka pomoże posłać Roba do więzienia?
– Z pewnością.
– To dobrze!
Usłyszałam satysfakcję w głosie Rosity. Znalazła sposób, by odegrać się na podłym chłopaku, którego zniewagi musiała znosić przez prawie dziesięć lat.
Zapłaciłam rachunek i pośpiesznie zaniosłam bagaże do samochodu.
Sześć minut później byłam już w drodze po namacalny dowód, że Rob Westerfield posiadał i nosił jasną perukę.
Miałam nadzieję, że uda się z niej pobrać próbkę DNA Roba. To będzie ostateczny dowód, że peruka należała do niego.
45
Niedługo po zmroku lekka mgła przekształciła się w zimny, ulewny deszcz. Wycieraczki w samochodzie, który pożyczyłam, wymagały wymiany i zanim ujechałam kilometr, musiałam wytężać wzrok, żeby zobaczyć drogę.
Im dalej jechałam na północ autostradą, tym ruch stawał się mniejszy. Termometr na desce rozdzielczej pokazywał, że temperatura na zewnątrz spada, i kilka minut później deszcz przemienił się w deszcz ze śniegiem. Na przedniej szybie zaczął zbierać się lód, kilka metrów przed sobą nie widziałam już prawie nic, byłam więc zmuszona trzymać się prawego pasa i jechać wolniej.
Mijały minuty i zaczęłam się już bać, że spóźnię się na spotkanie z Rositą. Była taka wystraszona, że z pewnością nie zechce czekać, jeśli nie przyjadę na czas.
Skupiałam całą uwagę na obserwowaniu drogi przed sobą i nie od razu zorientowałam się, że jadę pod górę. Uświadomiłam sobie, że minęło sporo czasu, odkąd widziałam światła samochodów nadjeżdżających z przeciwnego kierunku.
Spojrzałam na licznik. Do Phillipstown było z gospody Hudson Valley nie więcej niż piętnaście kilometrów, a ja przejechałam już prawie dwadzieścia kilometrów i jeszcze tam nie dotarłam. Najwyraźniej musiałam gdzieś zboczyć z autostrady. Droga, na której się znalazłam, z pewnością nie była główną trasą i zwężała się stopniowo.
Zerknęłam w tylne lusterko, wypatrując świateł. Nie zobaczyłam żadnych. Rozgoryczona i zła na siebie nacisnęłam na hamulce – co nie było rozsądne, ponieważ wpadłam w poślizg. Udało mi się zapanować nad samochodem i zaczęłam ostrożnie zawracać. W tej samej chwili dostrzegłam migające czerwone światło i oślepił mnie blask reflektorów. Zatrzymałam samochód, a przede mną zatrzymał się pojazd, który wyglądał na furgonetkę policyjną.
Dzięki Bogu, pomyślałam. Opuściłam szybę, by zapytać o drogę do hotelu Phillipstown.
Szyba w furgonetce też została opuszczona i mężczyzna siedzący na miejscu pasażera zwrócił się twarzą do mnie.
Chociaż światło nie padało bezpośrednio na jego twarz, natychmiast spostrzegłam, że to Rob Westerfield i że ma na sobie jasną perukę. Z nieomylnym hiszpańskim akcentem i głosem tak zmienionym, by brzmiał jak kobiecy, zawołał szyderczo:
– Był wobec mnie grubiański! Wyśmiewał się z tego, jak mówię. Kazał, bym nazywała go Jimem!
Serce we mnie zamarło. Uświadomiłam sobie z przerażeniem, że to Rob, podający się za Rositę, zatelefonował, by zwabić mnie w pułapkę. Rozpoznałam również twarz kierowcy – to był mężczyzna, który groził mi na parkingu przed dworcem kolejowym w pobliżu więzienia Sing Sing.
Rozejrzałam się w panice, szukając drogi ucieczki. Nie mogłam ich wyminąć. Pozostawało mi tylko zawrócić samochód, nacisnąć pedał gazu i jechać na oślep przed siebie. Nie miałam pojęcia, dokąd prowadzi droga. Kiedy przyśpieszyłam, zobaczyłam, że po obu stronach rosną drzewa, a droga stale się zwęża. Opony ślizgały się, na skutek czego tył samochodu zarzucał.
Wiedziałam, że im nie umknę. Mogłam się tylko modlić, żeby ta droga nie okazała się ślepa i aby doprowadziła mnie do jakiejś szosy.
Wyłączyli koguta, ale ich reflektory nadal świeciły prosto w moje tylne lusterko. Potem zaczęli się ze mną bawić.
Zajechali mnie z lewej strony i furgonetka rąbnęła w bok mojego samochodu. Drzwi po stronie kierowcy przyjęły impet uderzenia, usłyszałam zgrzyt stali, kiedy samochód zadrżał, i wyrżnęłam głową w kierownicę.
Zwolnili, kiedy zaczęłam jechać zygzakiem, próbując trzymać się środka drogi. Krwawiłam ze skaleczenia na czole, lecz udało mi się zapanować nad kierownicą i utrzymać auto na drodze.
Nagle wyrwali do przodu, zajeżdżając mi drogę pod kątem i odrywając przedni zderzak od mojego samochodu, kiedy znów we mnie uderzyli. Słyszałam, jak zderzak szoruje po ziemi, gdy starałam się nie wypaść z trasy, modląc się, bym dotarła do skrzyżowania lub przynajmniej zobaczyła światła innego samochodu, jadącego w moją stronę.
Nie było jednak żadnych innych pojazdów i wiedziałam, że zbliża się trzeci atak. Moi prześladowcy najwyraźniej chcieli, żeby był ostatni. Kiedy droga ostro skręciła, zwolnili i zjechali na lewą stronę. Zawahałam się na moment, a potem przyśpieszyłam, mając nadzieję, że uda mi się od nich oderwać. Szybko jednak znów się ze mną zrównali.
Przez ułamek sekundy patrzyłam na nich. Wewnętrzne światło w furgonetce było włączone i zobaczyłam, że Rob czymś do mnie macha.
Była to łyżka do opon.
Furgonetka gwałtownie przyśpieszyła, odbiła ostro w prawo, przecinając mi drogę, i zepchnęła mój samochód na pobocze. Próbowałam kręcić kierownicą, czułam jednak, że koła tracą przyczepność. Pojazd wpadł w poślizg, a potem zaczął się staczać z nasypu prosto na ścianę drzew dziesięć metrów dalej.
Udało mi się nie wypuścić kierownicy, kiedy samochód przekoziołkował kilka razy, a potem uderzył w drzewo. Usłyszałam trzask rozbitej szyby i zasłoniłam twarz rękami.
Dźwięk pękającego metalu i szkła był ogłuszający, a nagła cisza, która nastąpiła potem, upiorna.