Выбрать главу

– Nie pojmuję – mówił zmartwiony. – Nie pojmuję, jak to się robi…

– Tego nie trzeba pojmować – wyjaśniała cierpliwie Czarownica. – To się ma w sobie i wystarczy ten dar rozbudzić. To przychodzi samo. Ale tobie nie przyjdzie. Moc czarodziejską posiadają jedynie osoby płci żeńskiej, a ty jesteś chłopcem. Nie jest ci to do niczego potrzebne, Ajoku. Masz przecież inny cel w życiu i osiągniesz go.

– Będę poetą i napiszę najwspanialszą z ksiąg, którą czytać będą wszyscy, a każde z jej słów odmieniać będzie ludzi na lepsze? – spytał niemal bez tchu Ajok.

– Już jesteś poetą – odparła Czarownica – i napiszesz swoją księgę, zapewniam cię.

Teraz Ajok już nie zazdrościł Luelle jej darów. Czasem tylko, gdy obserwował, jak przeobrażała małą rudą wiewiórkę w dużą kolorową piłkę, żeby nią podrzucać wysoko, pytał:

– Luelle, czy jej to nie boli?

Ale Luelle śmiała się wtedy ł przywracała wiewiórce jej pierwotny kształt.

– Głuptasie – mówiła – zastanawiasz się nad tym, co mnie by nigdy nie przyszło do głowy! Przecież widzisz, że ta wiewiórka dalej skacze sobie z gałęzi na gałąź!

Wiosna nadchodziła powoli, lecz niestrudzenie i ogarniała w swe posiadanie coraz więcej i więcej przestrzeni. Śnieg leżał jeszcze głęboko pod drzewami, a już drobne, jasnozielone i świeże igiełki wychylały się ku słońcu ze świerkowych gałęzi. Napęczniały pąki na drzewach, oczekując tylko na mocniejsze słońce, aby pewnego dnia nabrzmieć i pęknąć, rozchylając zalążki młodych listków. Rozbudzone z zimowej melancholii ptaki od samego świtu wyśpiewywały swoje melodie.

– Nie wiedziałem, że może istnieć coś tak wspaniałego wzdychał po swojemu Ajok.

– Co za radość żyć! – krzyczała tymczasem Luelle i tańczyła w jasnej plamie słońca, która rozbiła swój namiot na szarej do tej pory polanie.

Tylko Czarownica pochmurniała z każdym dniem. Luelle, cała pochłonięta zwyciężającą z każdym dniem wiosną, nie dostrzegała tego. Jedynie Ajok spoglądał na nią z niepokojem.

– Jesteś smutna – powiedział wreszcie pewnego dnia. – A gdy jesteś smutna, czuję, że i we mnie narasta smutek…

– Od jakiegoś czasu prześladują mnie nieokreślone, lecz złe przeczucia. Ale nie myśl o tym. Czarownice mają takie niedobre dni – odparła krótko i skryła przed nim twarz. Od tej pory pilnowała się, aby uśmiech także czasem gościł na jej wąskich wargach i nie okazywała już jawnie niepokoju.

– Jutro wyruszamy w drogę – rzekła wreszcie w dniu, w którym pierwsze białe i żółte kwiaty wychyliły swe małe główki tuż koło topniejących gwałtownie śnieżnych zasp.

Luelle i Ajok zasnęli w pieczarze niemal natychmiast, kamiennym snem młodych ludzi, którzy cały dzień spędzili na uganianiu się po lesie. Nie widzieli, jak Czarownica długo i niespokojnie obraca się z boku na bok na swym posłaniu z liści. Nie spostrzegli, kiedy wreszcie usnęła, ani tym bardziej kiedy nagle, rozbudzona w środku nocy usiadła i przyłożyła rękę do gwałtownie bijącego serca.

– Ktoś mnie wołał – szepnęła. – Ktoś…? Kto…? Nie rozumiałam słów, ale to były niedobre słowa. A teraz nic nie słyszę…

Nie spała już do rana. O brzasku wyruszyli w daleką drogę, do Wysokich Gór.

Luelle cieszyła ta droga. Mogła teraz pokazywać oszołomionemu Ajokowi wszystko co było jej tak dobrze znane i bliskie – a dla niego całkiem nowe. To była najpiękniejsza część dawnego Wielkiego Królestwa. Pozbawiona ludzkich siedzib, a tym samym wszechobecności Najeźdźców, sprawiała wrażenie wolnego kraju – kraju sprzed wieków.

Im bliżej było Gór, tym bardziej zachwyt chłopca rósł. Ich poszarpany majestatyczny łańcuch groźnie rysował się na horyzoncie, lecz chłopiec już się nie bał, widząc, że Czarownica z Dziewczyną czują się tu swobodniej niż gdzie indziej. To była ich prawdziwa ojczyzna, pełna bogatej roślinności, ptaków i zwierząt. A do tych ostatnich nikt nie strzelał z łuków, nie pozbawiał ich życia, nie zagrażał ich istnieniu i wolności. Więc podchodziły w miarę blisko, przyglądając się wędrowcom. Zachwycony chłopiec oglądał całe stada jeleni, górskich kozic, setki zajęcy i dzikich królików, wilki, a nawet pojedyncze niedźwiedzie. Ptaki śpiewały coraz radośniej, gdyż wiosna już bezpowrotnie zwyciężyła zimę – i łączyły się w pary, szukając miejsca na gniazda.

Zajęci tak sobą i otaczającym ich krajobrazem, zdawało się że nie dostrzegali rosnącego stale niepokoju Czarownicy. A jednak Ajok go widział. Wrażliwy niezwykle na nastroje innych osób, odbierał cały czas od Czarownicy impulsy jej smutku. I nie czuł się już tak bezpieczny jak wówczas, gdy na jej wąskich wargach gościł dyskretny, ironiczny uśmiech.

– Czy coś się stało? – spytał cicho, gdy Luelle odbiegła w radosnej pogoni za małą sarenką.

– Nie wiem. Wyczuwam jednak, że coś nie jest tak, jak być powinno. W nocy ktoś mnie wołał. Nie zdążyłam jednak ani odpowiedzieć na ten Głos, ani go rozpoznać – odparła równie cicho Czarownica.

Szli dalej, odpoczywając co jakiś czas, a noce spędzali w półśnie, okryci płaszczem Czarownicy. Mimo to nie odczuwali zmęczenia. Rześkie powietrze Gór dodawało sił, a zimna woda ze źródeł i strumieni przywracała im o świcie przytomność umysłu, gdy obmywali się nią, czując, jak spływa z nich cały brud czasu niewoli. Tak, również Ajokowi nagle cały okres jego życia spędzony w Zamku wydał się także niewolą, gdy ujrzał, jak można żyć tu, u podnóża Wysokich Gór lub w Wielkich Lasach.

Do serca Wysokich Gór dotarli w trzecim dniu wędrówki.

– Nikt na nas nie czeka – zdziwiła się Dziewczyna. – A zawsze przecież była tu któraś z twoich Sióstr…

– Może przyszliśmy za wcześnie – odparła Czarownica, zaciskając niespokojnie wargi. Dopiero teraz Luelle dostrzegła jej lęk, ale nie od razu. Słowa Opiekunki uspokoiły ją i musiało minąć trochę czasu, by pojęła, że twarz Czarownicy jest cały czas pełna napięcia i rosnącego smutku; że uśmiecha się tylko wtedy, gdy ona i Ajok na nią patrzą.

Już nikt nie krzyczał, żeby wypróbować echo Wysokich Gór, żadne z nich nie biegało radośnie i teraz cała trójka wędrowców poddała się ponuremu nastrojowi swej przewodniczki.

– Chodź, pokażę ci Wielką Świątynię – powiedziała wreszcie Luelle do Ajoka, pragnąc przerwać przedłużające się milczenie.

– Wielką Świątynię? – oczy chłopca rozszerzyły się zarazem i zachwytem, i lękiem. – To przecież w takim razie tu…

– i urwał.

– Co tu? – spytała Dziewczyna.

– Och nic, musiałbym ci mówić kolejne strofy Pieśni, a sama prosiłaś, żebym tego nie czynił. Więc pokaż mi tę świątynię…

– Pokażę ci, ale niech ci się nie wyrwie ani słowo z Pieśni – szepnęła porywczo Luelle.

– Czy ty się jej boisz? – spytał Ajok wiedziony nagłą myślą.

– Boję się, a trochę jestem ciekawa… ale chyba bardziej boję się. Nie chcę znać mego przyszłego Losu…

Ruiny dawnego Świętego Miejsca uczyniły na chłopcu niezwykłe wrażenie. Także Luelle, czy to poddała się nastrojowi chłopca, czy też dorosła na tyle, by więcej i inaczej czuć, choć była tu już dwukrotnie – po raz pierwszy pojęła, że to miejsce nie tylko było, ale nadal jest Miejscem Świętym; że z tych ruin promieniuje jakiś niezwykły nastrój dostojeństwa, powagi – a nawet grozy.