Выбрать главу

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia,

że wszystko zmienia…

I nikt nie zginie od cięcia miecza, ni z haku strzała

go nie uśmierci. Kamień zwycięży w bezkrwawej walce.

Na tron kamienny w Pałacu Królów powróci władca

godny korony, miłości ludzi, szacunku wrogów.

Ziemia rozkwitnie, znikną jej rany. Pieśń się wypełni.

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia

że wszystko zmienia…”

Echo Wysokich Gór powtórzyło ostatnie słowa Pieśni.

– Więc jutro mam stanąć na świętym Kamieniu? – szepnęła Luelle.

– Tak – odparły Czarownice uroczyście. – Po ośmiuset latach na Świętym Kamieniu stanie znowu ktoś z rodu Luilów.

– Ostatni raz stał na nim Luil XXIV, jeszcze nim został królem – uzupełniła Czarownica Druga.

– Jutro staniesz ty, jedyna Dziewczyna w całym królewskim rodzie, w całej prastarej historii Wielkiego Królestwa i jeszcze bardziej prastarej historii Świętego Kamienia.

– Staniesz na nim jako ostatnia z królewskich, prawowitych potomków swego rodu – uzupełniła Trzecia.

– Dlaczego właśnie ja? – spytała Dziewczyna i w głosie jej Czarownice wyczuły leciutkie drżenie.

Po chwili milczenia na pytanie to odparła Czarownica Czwarta:

– Bo nie mamy innego wyboru. Z całego, długiego łańcucha królewskich potomków od czasów LuilaXXIV pozostałaś nam tylko ty.

– Zapewne nikt z nas nie będzie spał tej nocy – zaczęła Czarownica Pierwsza. – Mamy zatem czas i możemy opowiedzieć ci historię twego rodu…

… w rozsnuwający się wśród Wysokich Gór zmierzch zaczęła płynąć – jak dym z ogniska – cicha opowieść Czarownicy, której Ajok i Dziewczyna słuchali z zapartym tchem.

– … księżniczka Luelle ze swym mężem, Nadwornym Magiem, jedyni którzy przewidzieli zbliżającą się napaść i daremnie próbowali ostrzec królewski dwór – sami zbiegli w porę, choć ucieczka nie była łatwa. Księżniczka nosiła pod sercem swoje pierwsze dziecko. Instynkt nakazał im uciekać w Wysokie Góry, w pobliże Wielkiej Świątyni. Tam też zgromadziły się wszystkie Czarownice, trzynaście Sióstr Starszych, wiedząc, że Święte Miejsce nie dopuści wroga do siebie. I rzeczywiście nie dopuściło: potężne trzęsienie ziemi zrujnowało Wielką Świątynię, grzebiąc wprawdzie Święty Kamień, ale też odstraszając raz na zawsze Najeźdźców od zapuszczania się w te strony. Jeden ze spadających głazów ranił księżniczkę. Wydała ona na świat syna, którego przyjęły Czarownice – i zmarła od ran. Królewski Mag nie przeżył jej śmierci; zmarł ze zgryzoty w niewiele tygodni później. Czarownice przejęły opiekę nad niemowlęciem. Już wówczas zdawały sobie sprawę z tego, że jest to jedyny prawowity, żyjący potomek rodu Luilów. Pozostali członkowie królewskiej rodziny wraz z synami zginęli z rąk Najeźdźców.

Czarownice opiekowały się chłopcem do lat siedmiu, a później jedna z nich skierowała się z nim w stronę ludzkich siedzib. Tam oddały go na wychowanie bogobojnej i – szlachetnej rodzinie – nie mówiąc jednak ani słowem, kim jest. Dołączyły tylko niewielki woreczek ze złotym kruszcem. Równocześnie wymazały z pamięci chłopca wszelką pamięć o tym, kim był. Od tej pory – dla zachowania bezpieczeństwa królewskiego rodu – wszyscy jego kolejni potomkowie żyli w całkowitej nieświadomości, kim są. Chłopiec zresztą osądził wkrótce, że jest prawdziwym synem tych dobrych ludzi. Dorósł wśród nich do wieku męskiego, ożenił się i miał własne potomstwo. Nikt nie wiedział o tym, że oczy Czarownic nieustannie śledzą los każdego z królewskich prawnuków.

Za pomocą czarów, magii i wielu zabiegów, Czarownice starały się chronić królewskich praprawnuków przed groźbą śmierci z rąk Najeźdźców. Starały się jak mogły, ale okrucieństwo żołdaków Urgha było tak wielkie, że nigdy nie udało się w kolejnych pokoleniach potomków Luilów ocalić więcej niż jedno istnienie. Na ogół był to zawsze chłopiec.

Przez siedemset siedemdziesiąt lat Czarownice niezmiennie czuwały, ale Los nie był łaskawy i w każdym pokoleniu ginęło wielu potomków Luila XXIV. Ale ten jeden ocalony wciąż przedłużał królewski ród. Ocalając jednak królewskie dzieci, Czarownice stale były narażone, bowiem zawsze musiały przebywać blisko ludzkich siedzib. Więc też ginęły, jedna za drugą, i wkrótce z trzynastu wszechpotężnych Sióstr pozostało pięć, zmęczonych wieczną ucieczką i igraniem ze śmiercią, utrudzonych stale drążącym je niepokojem, czy uda im się ocalić choćby to jedno istnienie, przedłużające królewski ród.

Mijał czas i przemijały kolejne pokolenia królewskich potomków. Jak wszyscy w Wielkim Królestwie, tak i oni poznawali Pieśń Jedyną, ledwie dorośli do tego, by pojąć jej słowa – ale żaden nigdy nie kojarzył jej ze sobą czy swymi dziećmi. Nic nie świadczyło o tym, by którykolwiek z nich nosił piętno królewskiego rodu. To Czarownice zadbały, aby żaden z nich niczym się nie wyróżniał, gdyż tylko to mogło ocalić ich życie. Żyli zatem w nędzy, niewoli i strachu, jak wszyscy obecni mieszkańcy dawnego Wielkiego Królestwa. Nieliczni pracowali na roli, inni tracili życie w straszliwych kopalniach złota lub pędzili żywot zaharowanych i lękliwych mieszkańców miast i miasteczek.

Aż wreszcie pojawiło się przedostatnie pokolenie królewskiego rodu – to, które miało wydać z siebie Istotę z Pieśni Jedynej. Jak zwykle większość z nich oddała życie za sprawą Najeźdźców. Tylko jeden jedyny potomek królewski zdołał założyć rodzinę i spłodzić troje dzieci. Śmierć nadeszła za sprawą donosu sąsiada, który złakomił się na ich dom i oskarżył o śpiewanie Pieśni. Najeźdźcy wtargnęli o świcie, gwałtownie i brutalnie. Dzieci – dwóch paroletnich chłopców i malutka, raptem roczna dziewczynka spały. Czuwające Czarownice były bezradne. Patrzyły z ukrycia, jak Najeźdźcy podpalali dom, widziały żołdaka, który ścinał głowę ojcu rodziny, i drugiego, przeszywającego strzałą z łuku pierś matki. Straszliwym, bezdźwięcznym Głosem Czarownice wzywały dzieci, by się obudziły, lecz chłopcy spali bardzo mocno, a wezwanie – ku zdumieniu Czarownic – usłyszało tylko roczne niemowlę. Dziewczynka ta stoczyła się ze swego posłania, przeczołgała przez palący dom ku oknu i wylazła na nie, spadła do sadu i tam, jakby nie wiedząc sama co czyni, wiedziona jedynie Głosem Czarownic, prześliznęła się nie zauważona między końskimi kopytami, popełzła dalej i doszła w ten sposób do skrytych w głębi sadu Czarownic. Tam czyjeś ręce otuliły ją burym płaszczem i uniosły ze sobą. Od tego dnia aż do dziś była pod ich opieką. Opiekunki kolejno zmieniały się – według liczb, które określiła Magiczna Kostka – aby wychować ją na przyszłą władczynię.

– Byłyśmy szczęśliwe, że żyjesz, że udało się nam ciebie ocalić, a zarazem przerażone – wyznała Czarownica Pierwsza. – Nie spodziewałyśmy się, że Istotą z Pieśni będzie dziewczynka. Pieśń wprawdzie nie określiła wyraźnie jej płci, ale mimo to wydawało się nam, że winien to być chłopiec, przyszły Luil XXV.

– Jednak Los wskazał palcem na Ciebie. Jesteś obdarzona Głosem i umiesz Głosu słuchać. To on ocalił ci życie w dniu śmierci twoich rodziców. Twoich braci śmierć zaskoczyła we śnie – dodała Czarownica Czwarta.

– Byłyście rozczarowane, że jestem dziewczynką, i to rozczarowanie tkwi w was do dziś – powiedziała twardo, niemal brutalnie Luelle.

– Nieprawda – zaprzeczyła Czarownica Trzecia. – Wkrótce potem Matka Natura wydała na świat nowe zwrotki Pieśni, które wyraźnie wskazywały, że Istotą winna być właśnie dziewczyna. Zaczęło się od księżniczki Luelle i na niej skończy się era niewoli.

– Moi oboje rodzice i rodzeństwo nie żyją…

– Nie żyją. Nigdy ich nie znałaś. Byłaś zbyt mała, by cokolwiek zapamiętać…

“I nie pamiętam” – pomyślała Luelle. – “Anie pamiętając, nie żałuję ich…”

* * *

Dzień następny wstał w czerwonym blasku wschodzącego słońca. Ale ta czerwień nie była purpurowa, lecz jakby krwawa. Wszystkie drogi, wsie i miasta całego dawnego Wielkiego Królestwa z wyjątkiem Wysokich Gór, Wielkich Lasów i Pustyni pokrywała czerń – czerń rycerzy i żołdaków Urgha. Rozkazem królewskim nakazano im cały ten dzień stać z bronią w pogotowiu – i czekać. Nikt nie spytał, na co czekać – i nikt też tego nie wiedział. Ale jedyne, co Urgh mógł przeciwstawić Pieśni – to była siła.