Выбрать главу
* * *

– Panie – powiedział Woodou do Urgha – za dwa dni przypada Święto Wiosny i zarazem pierwsza rocznica największego święta w historii naszego Imperium…

– M o j e go Imperium – poprawił go Urgh dobitnie i ryknął śmiechem na widok zawodu rozlewającego się na twarzy jego najwierniejszego sługi. – No dobrze, już dobrze… Masz i ty swoje zasługi w jego istnieniu.

– Tak, panie – rzekł Woodou uniżenie. – Ale za dwa dni mija pierwsza rocznica Sczeźnięcia Pieśni Jedynej i winieneś to jakoś uczcić. Teraz, gdy już nic nie zagraża twemu Imperium, winieneś co rok, o tej porze, przypominać poddanym, jak głupie były ich nadzieje i że ich jedyna szansa tkwi w pokornym wypełnianiu twoich poleceń. W dniu tym powinni wszyscy o tej samej godzinie padać na kolana i dziękować za twoją wspaniałomyślność: za to, że nie ściąłeś trzy razy tyle głów śpiewakom tej głupiej Pieśni, gdyż wszyscy w tym kraju śpiewali ją, jedni głośno, inni tylko w głębi duszy, ale śpiewali…

– I powinienem ściąć ich tępe łby! – ryknął Urgh. – Nie wiem, czemu mnie przed tym powstrzymałeś!

– Kto by wówczas pracował dla ciebie? – spytał uniżenie Woodou. – Kto wydobywałby złoto z twoich kopalni, w których rokrocznie giną setki ludzi, bez ścinania im głów? Kto by hodował dla ciebie owce, kozy, gęsi i woły, uprawiał rolę i piekł chleb? Szył szaty i przykrawał buty? Kto by wreszcie wytapiał stal na miecze dla twej armii?

– Co proponujesz? – spytał Urgh z ciekawością.

– Niech twoi heroldowie objadą całe twoje Imperium i ogłoszą, że za dwa dni, w samo południe, wszyscy twoi poddani i niewolnicy mają przyklęknąć i bić czołem na znak wiecznego poddaństwa i radości ze swego losu. Bo mógłby być gorszy!

– Dobrze mówisz, Woodou. Kto wie, może jednak przywrócę ci stanowisko pierwszego ministra! – zaśmiał się tubalnie władca. – Ale tym, którzy łby będą schylać nie dość nisko, trzeba je ściąć! I taki będzie mój rozkaz. Hołd w samo południe, za dwa dni, w godzinę później egzekucje! Także dla uczczenia mej wielkości!

I królewscy heroldowie ruszyli w głąb kraju.

ROZDZIAŁ XXVIII

Wędrowcy nawet nie wiedzieli kiedy z powrotem zjawili się w sercu Wysokich Gór. Zapadał zmierzch. Droga tym razem wydawała się krótka, gdyż gnała ich niecierpliwość i nadzieja. Noc spędzili wśród skał, pół drzemiąc, pół śniąc, pół czuwając.

Ajokowi śniła się gruba Księga z wierszami. Jego księga z j e g o wierszami. A każda pierwsza litera nowej zwrotki była pięknie iluminowana prawdziwymi farbami. I każdy wiersz zawierał w sobie tyle znaczenia, tyle prawdy o życiu, o śmierci, o narodzinach i umieraniu, o sensie życia i sensie przekraczania Bram Wiecznej Krainy – że każdy kto ją czytał czuł się bogatszy, szczęśliwszy, rozumniejszy. I śniło się Ajokowi, że Księgę tę – jak przedtem Pieśń Jedyną – będą znać wszyscy w tym kraju i wszyscy będą w nią wierzyć, jak w Pieśń.

– Jeśli Pieśń nie zawiedzie – mruknął, obracając się na drugi bok.

Każda z Czarownic śniła jeszcze raz o swoim Czasie spędzonym z wychowanką i każda, wzdychając boleśnie, szukała w sobie błędu, który spowodował, iż Święty Kamień ją odrzucił.

– Dałam jej opiekę, ale nie dałam serca, choć ona nie miała matki – mruczała przez sen Czarownica Pierwsza.

– Czyż rozum nie jest cenniejszy niż miłość? – jęczała we śnie Druga. – Dałam jej wiedzę, ale nie uczyłam miłości. Pokochała Matkę Naturę, ale odsunęłam ją od ludzi.

– Wprowadziłam ją w świat ludzi, ale nie umiałam jej przekonać, że nawet najbardziej poniżony człowiek ciągle jest godny szacunku, a im bardziej cierpi, tym mocniej trzeba go kochać… – mruczała Trzecia. – Czyż to nie moja wina?

– Mury Ardżany dały jej dumę i godność praprzodków. Nie pojęłam, że to za mało, aby być władczynią – rzucając się we śnie, szeptała Czwarta.

I tylko stary Pustelnik spał tej nocy spokojnie w swej pieczarze.

Luelle nie spała wcale. Łagodnym ruchem ręki powitała niedużego szarego ptaka, który przycupnął koło jej głowy.

– Wiedziałaś, co czynisz, wiodąc nas na Pustynię – szepnęła patrząc w nieme oczy. – Poznałam tam gorzki smak ludzkiego cierpienia i wielką czystą radość, gdy można było je odjąć, biorąc na siebie. Jakżeż byłam głupią i pustą dziewczyną, a wcześniej nieznośnym i kapryśnym dzieckiem. Doprawdy, Święty Kamień musiał się na mnie rozgniewać, gdy stanęłam na nim w swojej dawnej postaci…

Jaskrawo czerwone słońce wschodząc nad skałami zbudziło jej współtowarzyszy. Czarownice serdecznie powitały swoją przemienioną w ptaka Siostrę, choć zdawało się, że ptak tego nie pojmuje. Teraz już wszyscy ruszyli dalej, aby jak najszybciej dotrzeć do serca ruin Wielkiej Świątyni, rozmawiając, w skupionym milczeniu i tylko echo powtarzało ich kroki lub zwielokrotniało dźwięk spadającego spod ich stóp żwiru. Gdy stanęli u celu swej górskiej, uciążliwej drogi, właśnie zapadała kolejna noc. Byli zmęczeni, zarazem pełni lęku i nadziei. Tej nocy nie spał nikt. Ruiny Wielkiej Świątyni robiły wrażenie ogromnych, posępnych i groźnych w księżycowej poświacie. I choć srebrzyste światło rozjaśniało cały ten niezwykły krajobraz, równocześnie wszystkie cienie były czarniejsze niż zawsze.

– Boisz się? – spytała szeptem jedna z Czarownic.

– Tak, ale jakoś inaczej niż wtedy – odparła Luelle. – I proszę was tylko o jedno, nawet gdyby Święty Kamień zechciał mnie zabić, nie zdejmujcie mnie z niego. Niech się stanie, jak musi się stać.

Razem z brzaskiem nowego dnia ruszyli po schodach Świątyni i przeszli w stronę gładkiej, skalnej ściany.

– Nie musisz iść – szepnęła Luelle Ajokowi. – Gdyby groziła nam śmierć, ty nie powinieneś zginąć.

– Muszę iść – odparł Ajok. – Muszę przy tym być.

Tak jak rok temu, Czarownice wysunęły w stronę skały swe obdarzone magiczną Mocą dłonie – i ta po chwili odkryła zaczarowane wrota. Gdy już uformowały się one wyraźnie jęły rozwierać się powoli, powoli…

Z ciemnego wnętrza wionął na nie lodowaty podmuch i nim przekroczyły czarodziejskie odrzwia, ujrzały, jak całe niebo nad ich głowami ściemnia się i pokrywa chmurami koloru czystej czerni. Była to czerń tak głęboka, że zdawało się, iż na świat powróciła dopiero co miniona noc, nie dając słońcu ukazać swego jasnego oblicza.

Święty Kamień lśnił zielonkawą poświatą i nagle Luelle – pełna grozy i zdumienia – pojęła jego prawdziwy kształt: Święty Kamień był grobowcem. Kto spoczywał pod tą olbrzymią, omszałą kamienną płytą? I komu wolno bezkarnie wstąpić na czyjś Grobowiec, bezczeszcząc go swymi stopami?

Teraz dopiero Luelle zrozumiała, że Święty Grobowiec nie chce ani jej dumy, ani uporu czy rozumu, nie chce inteligencji, wrażliwości i talentów magicznych, nie mówiąc już o zewnętrznych oznakach królewskiego pochodzenia. Święty Grobowiec chce jej miłości i współczucia, modlitwy za jego zmarłych, którzy spoczywają tam głęboko i od wieków – gdyż tylko te uczucia mogą rozgrzać jego lodowatą samotność.

Mroźny podmuch omiatał całą pieczarę. Ajokowi i Czarownicom pobladły twarze i każde z nich ogarnęła paniczna chęć ucieczki. Nim jednak którekolwiek wykonało jakiś ruch – Luelle, nie czekając na niczyją pomoc, sama wstąpiła na Święty Kamień. I wówczas jej strwożeni i zdumieni współtowarzysze usłyszeli, jak Dziewczyna krzyczy w czarną i zimną przestrzeń pieczary, wyciągając przed siebie ramiona:

– Kocham was! Kocham was wszystkich, żywi i martwi, ci, których już nie ma, i ci, którzy się narodzą! Kocham was, leżący pod tym Kamieniem, pod swoją grobową ciężką płytą! Nie jesteście już sami! Jestem z wami, ja, Luelle z rodu Luilów!

…i wówczas Święty Kamień, promieniując groźną, zielonkawą poświatą – zadygotał. Najpierw lekko, potem mocniej, coraz mocniej, by wreszcie wprawić się w tak silne drganie, iż Luelle, nie mogąc utrzymać równowagi, zeskoczyła zeń i stanęła w gronie swych znieruchomiałych ze zgrozy współtowarzyszy. Drganiu Kamienia nagle zaczęło towarzyszyć dudnienie tak donośne, iż musiało się roznieść chyba po całym kraju. Czarownice, Ajok i Luelle mimo woli cofając się, krok za krokiem, zatrzymali się pod jedną ze ścian pieczary, trzymając mocno za ręce dla dodania odwagi.