Cierpliwie o tym pamiętaj…”
Staruszka umilkła i przymknęła oczy. Słuchający także uśmiechali się do siebie, kiwając w zamyśleniu głowami. Jeden z nich wstał i przeciągając się podszedł do okna. Czarownica z Dzieckiem skryły się za płotem, a potem ruszyły cicho dalej, w głąb ciemnych, szerokich i pustych pól, skąd dochodził donośny, bezczelnie swobodny śpiew rwącej Rzeki.
– Co to jest Pieśń Jedyna? – pytało Dziecko, maszerując spiesznie.
– Kiedyś się tego dowiesz, jeszcze nie czas – burknęła Czarownica. – Ma ona zresztą mnóstwo odmian. Są rymowane, takie jak ta, lub też pisane białym wierszem i poetyckie, inne zaś noszą na sobie piętno rycerskiego eposu. Ale wszystkie mają wspólną treść i wszystkie są Pieśnią Jedyną. Wiedz o tym, że za jej śpiewanie grozi kara śmierci. I wielu mieszkańców tej smutnej krainy już dało za nią głowę. Mimo to, jak widzisz, śpiewają dalej…
– A Święty Kamień? Co to jest Święty Kamień?
– Każdy kraj, każdy naród, każde państwo mają swoje święte lub cudowne miejsca. Muszą je mieć. Biedni i skazani na brak nadziei są ci, co takich miejsc nie mają lub nigdy nie mieli. Wielkie Królestwo miało ich wiele, niektóre przetrwały w ukryciu, inne nie, gdyż zniszczyli je Najeźdźcy, ale najważniejszym z nich jest Święty Kamień. Nie należy jednak mówić o nim głośno, gdyż Najeźdźcy wiele by dali, by go odnaleźć i zniszczyć również. Choć akurat On jest niezniszczalny, gdyż jego świętość jest prawdziwa. Musisz wiedzieć, że na Świętym Kamieniu zawsze stawał każdy, kolejny następca tronu, nim objął władzę po swym ojcu. Ten, kto nie był godzien władzy, nie mógł na nim ustać. Kamień go zrzucał sam, lub też nieszczęśnik uciekał, nie czekając, gdyż wiedział, że inaczej Kamień go zabije. Wówczas na Kamieniu stawał drugi z królewskich synów. I zawsze któryś z nich przechodził zwycięsko tę próbę. W każdym razie on, Święty Kamień, i tylko On decydował, kto będzie kolejnym władcą, a jego woli nikt nigdy się nie sprzeciwiał.
– Czy On istnieje dalej? Święty Kamień? Mimo że już nie ma królów, tylko Najeźdźcy? – spytało Dziecko.
– Tak. I wyobraź sobie, że ongiś wszyscy mieszkańcy Wielkiego Królestwa wiedzieli, gdzie On się znajduje, ale nigdy żaden z nich nie wydał tego miejsca Najeźdźcom, nawet na torturach. Woleli śmierć. I dlatego Święty Kamień, mimo upływu ponad siedmiuset lat, przetrwał. Ale dziś o tym, gdzie on się znajduje, wie już tylko pięć osób.
– Czy ty do nich należysz? – spytało Dziecko z mimowolnym szacunkiem.
– Chodźmy szybciej, bo mamy mało czasu – odparła wymijająco Czarownica, udając, że nie słyszy pytania. – Jeśli spóźnimy się, to nie tylko nam grozi nieszczęście.
Miasteczko opuszczały w ponurym, rannym brzasku, pełnym przedwiosennych mgieł. Ale dopiero w porze południowej dotarły w głąb drugiej wielkiej, pokrytej lasami góry i Czarownica pozwoliła Małej odpocząć. Teraz bowiem były w pełni bezpieczne.
– Dlaczego Najeźdźcy nie wchodzą do Lasu tak swobodnie jak my? – spytało Dziecko, leżąc wygodnie na miękkim mchu. – Zawsze gdy uciekamy, wystarczy, że skryjemy się w Lesie, a już nic nam nie grozi.
– Żaden Najeźdźca nie czuje się pewnie w podbitym kraju. I to jest przyczyna, dla której zabijają jego prawowitych mieszkańców. Ze strachu. A Lasy wydają się im szczególnie groźne, jeśli nie upiorne. Ich zdaniem w naszych Lasach straszy – uśmiechnęła się Czarownica.
– A straszy naprawdę?
– Nie ciebie i nie mnie – odparła Czarownica i jej wąskie wargi rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu. – Każdy kto przeczytał Wielką Księgę, tę którą nosisz w swojej pamięci, nie musi obawiać się leśnych strachów. Czy pamiętasz dobrze rozdział o “Postępowaniu ze strzygami i upiorami”?
– Tak – odparło spokojnie Dziecko. – Jest zresztą bardzo krótki. Po prostu, strzygi nie czynią nic złego, ale tylko tym, którzy się ich nie boją i szanują ich odrębność. Natomiast serdecznie bawi je widok czyjegoś strachu i wówczas, tylko dla zabawy, stają się naprawdę złowrogie. Ale w rzeczywistości nie są wcale groźne. Zaś upiorów najlepiej unikać, pozostawić w spokoju i nigdy nie przywoływać z ich Podziemnego Królestwa, chyba że się naprawdę musi. Same z siebie upiory nie zaczepiają i nie lubią opuszczać swej skrytej przed ludzkimi oczami krainy.
– O czym na szczęście nie wiedzą Najeźdźcy – dorzuciła sarkastycznie Czarownica. – I dlatego mimo swych potężnych zbroi i niebezpiecznego oręża, nie odważają się zapuszczać w głąb lasów. A jeśli to czynią, to tylko w ogromnej liczbie rycerzy.
Gdy Czarownica kończyła swe słowa, wśród otaczających je drzew rozległ się długi, przenikliwy, choć cichy chichot, który brzmiał i brzmiał, jak brzęczenie roju pszczół, by wreszcie z nagła ucichnąć.
– Widziałam je przed chwilą – powiedziało Dziecko z uciechą. – Słuchały naszej rozmowy i chyba się im podobała. To strzygi, bo były zielonoszare, prawda? Nie upiory…
– Upiory same z siebie pojawiają się niezwykle rzadko zakończyła Czarownica. – No, ruszamy dalej.
Między drugą i trzecią lesistą górą nie było już ani jednej Wsi czy Miasteczka. Czarownica z Dzieckiem dotarły teraz do dzikich i nigdy nie zamieszkanych terenów Wielkiego Królestwa. Krajobraz zmienił się. Nie było już szerokich, uprawnych pól ani sadów. Nie było dróg ani ścieżek. Co jakiś czas przejście tarasowały olbrzymie, obalone przez upływ czasu i wiatry drzewa. Niekiedy drogi trzeba było nadkładać, gdyż gdzieś hen z wysoka, ze szczytu gór spływał wątły strumyczek, który jednak rychło przeobrażał się w rwące kaskady wodospadów. Pod stopami podróżniczek nagle rozwierały się głębokie przepaście, które także trzeba było omijać, wydłużając o wiele setek metrów drogę do celu. Mieszkańcom Wsi i Miast, nie wspominając już Najeźdźców, okolica ta wydawałaby się dzika i ponura, ale Dziecko dostrzegło w niej jedynie piękno – piękno niezależnej, swobodnej przyrody. Taką była sama z siebie i taką winna pozostać, gdyż ludzie nie mieli szczęśliwej ręki do przeobrażania Matki Natury.
Wspinały się teraz mozolnie pod trzecią i ostatnią górę. To już nie była jednak łagodna, porośnięta lasami góra – ale opustoszałe z pozoru, skaliste królestwo wielkich głazów. Wysokie drzewa, na ogół iglaste, wyrastały jedynie na wąskich skrawkach ziemi, którym udało się przycupnąć wśród ostrych, wysokich skał i wielkich obłych kamieni. Ku swej radości Dziecko ujrzało jednak Życie: swobodne i rozbuchane wiosenną euforią stado dzikich kozic pięło się bez trudu po największych stromiznach coraz wyżej i wyżej. Spod ich kopyt leciały kamienie i obijając się o skały spadały hen, głęboko, gdzieś w dół i tylko echo jeszcze długo niosło dźwięki tej kamiennej lawiny.
– Tam ktoś jest – rzekło w pewnej chwili Dziecko, patrząc w górę.
– Czeka na nas – odparła Czarownica spokojnie, choć z pewnym ledwie uchwytnym w głosie wzruszeniem.
Wśród wielkich głazów, u stóp najwyższej, sięgającej niemal w niebo swym wierzchołkiem skały – stała Kobieta. Była ubrana podobnie jak Czarownica, w nie rzucający się w oczy żebraczy, bury płaszcz. I tak jak ona – w miarę jak się zbliżały – na przemian wydawała się Dziecku to staruszką, to znowu smukłą, zwinną kobietą w sile wieku. Jej oczy, szare i chłodne, nieruchomo patrzyły na zbliżające się podróżniczki.
– Jesteście – powiedziała spokojnie. – Zaczęłam się już niepokoić, choć nie wyczuwałam nic bardzo złego.
– O tak, nasze przygody nie należały do najstraszniejszych – uśmiechnęła się Czarownica. – W sumie nawet nam się udało. Tylko dwa razy musiałyśmy uciekać się do niewielkich magicznych sztuczek we własnej obronie.
– Więc została ci w zapasie jeszcze jedna? – spytała Kobieta.
– Tak, Siostro. Mogę ci ją ofiarować. Twoja misja jest teraz ważniejsza od mojej, która się skończyła.
– Dziękuję, zachowaj jadła siebie. Chciałabym jeszcze cię spotkać i wiesz dobrze kiedy – odparła Kobieta. Mówiąc, cały czas nie spuszczała z Dziecka ciężkiego, nieruchomego wzroku.
– A zatem to jest Dziewczynka – powiedziała po chwili z powagą. – Uważasz, że naprawdę ona? Mimo, że jest dziewczynką?
– Tak – kiwnęła głową Czarownica. – Można by rzec, że nawet bardziej, niż należało oczekiwać. W każdym razie ja już niczego więcej nie mogłabym jej nauczyć. Teraz twoja kolej, Siostro. Czy mogę już odejść, czy też jestem ci jeszcze potrzebna?