Выбрать главу

Najstarsza siostra wielokrotnie się użalała, że zawsze dostaje najrzadszy, najcieńszy kleik, który bardziej przypomina wodę niż jedzenie, i na nic się zda wystawanie w stołówce i płacz. Więc w drodze do domu połowę wypijała, wtedy reszta braci i sióstr biegła do stołówki z piekielną awanturą, ściągając gromadę gapiów, przez co rozdzielający nie miał wyboru i musiał dołożyć trochę ryżowej papki.

– To twoja wina, że ludzie tak nas traktują! Jeszcze trochę, a wszyscy staniemy się bandą zagłodzonych duchów! – Duża Siostra zawsze miała niewyparzony język, a przecież nie powinna tak się odzywać do matki.

A matka, czerwona z gniewu, ledwo chwytała oddech. Jednak nigdy się nie odcięła. Dlaczego za każdym razem, gdy wspominano okres wielkiego głodu, nabierała wody w usta, nawet jeśli się na niej wyżywano? Czy posunęła się do czegoś, o czym nie mogła mówić?

5

Następnego ranka w szkole moje myśli krążyły wyłącznie wokół stwierdzenia matki, że kiedy przestanie pracować, będzie dostawać żałośnie niską emeryturę.

A co ze mną? Czy powinnam postąpić zgodnie z jej wolą? Jeżeli zrezygnuję z zajęć przygotowujących do egzaminów wstępnych, nie będę miała powodu, by dłużej chodzić do szkoły, i nie zobaczę więcej nauczyciela historii. Ta myśl bolała mnie najbardziej. Lecz jeśli zostanę w szkole, skąd wezmę książki i zeszyty w tym semestrze, nie wspominając już o następnym? Nie mogłam prosić matki o pieniądze. Prawdopodobnie można pożyczyć podręczniki w szkole, ale co z zeszytami? Gdy tak się nad sobą użalałam, przyszła mi na myśl niska renta, jaką ojciec otrzymywał za inwalidztwo. Kurza ślepota była chorobą zawodową, więc ojcu należało się sto procent poborów. Gdybym potrafiła to jakoś załatwić, ojciec dostałby spłatę za kilka lat wstecz, a mnie by się coś niecoś z tego należało, czyż nie?

„Nie możemy sięgnąć do nieba ani stać nogami na ziemi. Nawet diabeł nie zagląda w takie zakazane miejsce” – zwykła mawiać nasza sąsiadka o Południowym Brzegu. Stąd wszędzie było daleko – do szpitali, do składnic węgla, rynków, teatrów, na pocztę; aby udać się dokądkolwiek, musieliśmy wspinać się kilkaset metrów pod górę albo pokonać podobną odległość, schodząc w dół. Załatwianie jakichkolwiek formalności łączyło się z planowaniem długiej i uciążliwej wyprawy. Tak więc pokonanie rzeki i dotarcie do centrum miasta było dla mnie nie lada wyczynem.

W 1980 roku zakończono w Czungcing budowę mostu przez Jangcy, który połączył centrum z Południowym Brzegiem, więc jego mieszkańcy świętowali radośnie, nazywając tę inwestycję „wielką zdobyczą socjalizmu”. Sądzili, że odtąd oni również będą uważani za prawdziwych rezydentów Czungcing. Ale wkrótce mieli się przekonać, że dla nich, skazanych na życie w slumsach na zboczach prawego brzegu, wyprawa do miasta nadal oznaczać będzie pieszą wędrówkę drogami na szczyt wzgórza, a nie okrężną podróż autobusem. Jazda autobusem zabierała więcej czasu, a w dodatku była droższa. Tak więc most na niewiele się zdał. Z autobusu korzystaliśmy jedynie wtedy, gdy z powodu mgły lub powodzi nie kursowały promy. Przeprawa promem trwała krócej i mniej kosztowała. Czyli w sumie nic się nie zmieniło.

Dochodziła trzecia po południu, kiedy znalazłam biuro Okręgowego Przedsiębiorstwa Promowego, w którym kilku typowych przedstawicieli kadry partyjnej, siedząc przy biurkach, czytało gazety i popijało herbatę. Jeden z urzędników rozmawiał przez telefon.

Nikt nie zwrócił na mnie uwagi ani nie raczył odpowiedzieć na moje pytania, więc weszłam do środka i oznajmiłam, że jestem dzieckiem emerytowanego pracownika i chcę się dowiedzieć, dlaczego mój ojciec nie otrzymuje pełnej renty inwalidzkiej. Ponieważ nadal mnie ignorowano, powtórzyłam moją kwestię jeszcze raz. Urzędnik przy telefonie zakończył rozmowę, zbliżył się i zmierzył mnie wzrokiem.

– I kogóż my tu mamy? – odezwał się z przesadną uprzejmością. – Małą dziewczynkę, która przyszła zapytać o rentę ojca. Wracaj do domu, dziecko. Wykonujemy swoją pracę zgodnie z wytycznymi partii i dyrektywami Rządu Centralnego. Nie może być mowy o pomyłce.

Czułam, jak dzwonią mi zęby; ze wzrokiem utkwionym w blat stołu, nie patrząc na mężczyznę, wyrzuciłam z siebie przygotowaną wcześniej przemowę: mój ojciec nie tylko nie dostaje renty inwalidzkiej, ale również jego staż pracy został błędnie obliczony. Widnieje w spisie pracowników od roku 1949, czyli od wyzwolenia, ale faktycznie pracował w tym przedsiębiorstwie jeszcze przed 1945 rokiem, kiedy Komunistyczną Partię Chin łączyło z Kuomintangiem przymierze w sprawie jednolitego frontu walki przeciwko Japończykom. To wszystko jest udokumentowane.

Zanim skończyłam wyłuszczać moją sprawę, znad burka podniósł się gładko ogolony mężczyzna, który dotąd popijał herbatę.

– Jesteś jeszcze bardzo młoda, jednak nie brakuje ci odwagi -zauważył, spoglądając na mnie spod oka. – Chodź, pozwolę ci zajrzeć do dokumentów, ale jak już je sobie obejrzysz, zmykaj do domu i więcej nie zawracaj nam głowy.

Wyjął kluczyk, otworzył małą szafkę, wyciągnął teczkę z wysokiej sterty i tak długo przerzucał dokumenty, aż natrafił na to, czego szukał.

– Masz, sama zobacz! – Otworzył mały notatnik.

Spojrzałam tam, gdzie wskazał mi palcem. Oniemiałam z wrażenia! „Po zakończonym powodzeniem leczeniu syfilisu wzrok paq°enta uległ pogorszeniu”. Mój ojciec, który nie pozwala żadnemu z dzieci używać brzydkich wyrazów… czy to możliwe, żeby on… z inną kobietą?! Nie, w jego sercu było miejsce wyłącznie dla matki. Jak można mu przypisywać taką chorobę?!

– To nieprawda! – krzyknęłam. – Na całym świecie nie ma człowieka porządniejszego niż mój ojciec!

Politrucy wymienili spojrzenia i wybuchneli śmiechem.

Nic z tego nie rozumiałam. Dzień w dzień, noc w noc przez tyle lat ojciec przebywał na statku. To właśnie tam, kiedy wpadł do rzeki, zaczęły się problemy ze wzrokiem. O mało nie przypłacił wypadku życiem, powinien dostawać pełną rentę.

– Ojciec nie otrzymuje tego, co mu się należy. Proszę mi pomóc wyjaśnić tę sprawę – odezwałam się cicho, błagalnym głosem.

– Którym z kolei dzieckiem jest ta bezczelna mała dziewczynka? – zapytał jeden z urzędników.

– Zdaje się, szóstym.

– Ach, szóstym! – Jego śmiech zabrzmiał ironicznie, kiedy zmierzył mnie wzrokiem, którym zdawał się przewiercać na wylot.

Ci ludzie zajmowali się dziesiątkami tysięcy spraw, a mimo to wiedzieli o moim ojcu więcej niż ja. W ich szafce z aktami personalnymi spoczywały losy mnóstwa robotnic i robotników.

Byłam zdruzgotana, z całej siły powstrzymywałam łzy. Kiedy wychodziłam, towarzyszył mi strach. Jak ludzie mogli mieć tyle sekretów? Tajemnic, które mogły wstrząsnąć mną do głębi, jeśli przez przypadek je odkryję.

IV

1

Po obiedzie siedziałam przy stole pogrążona w myślach, wodząc wzrokiem za braćmi i siostrami.

– Mała Szóstko! – odezwała się matka. – Nie podoba mi się twoja mina. Powinnaś się cieszyć, że żyjesz. Tylko to się liczy w przypadku kogoś z twoim pochodzeniem. Więc pogódź się z losem. – Siedziała na łóżku i zszywała rozdartą poduszkę.

Nie widziałyśmy się od kilku dni, a ją nadal nurtował ten sam problem: egzaminy wstępne nie szły w parze z moim pochodzeniem.

– Nie musisz mnie utrzymywać, jeżeli nie chcesz – odparłam naburmuszona. – Ale po co te brednie o życiu i śmierci?