Włosy nosił krótko przycięte, przez co trudno było odgadnąć, czy są gęste, czy rzadkie, miękkie czy szorstkie, a jego uszy sprawiały wrażenie większych. Przeważnie nauczyciele nosili ubrania z terylenu, natomiast on chodził w niebieskiej bawełnianej koszuli. Jego uporządkowane biurku nie było pomazane kredą tak jak pozostałe. Nie palił, za to zawsze stała przed nim szklanka z herbatą, do której regularnie dolewał gorącej wody z plastykowego termosu, który trzymał na podłodze obok biurka. Miał krzaczaste brwi i nieproporcjonalnie długi nos, co nadawało jego twarzy ponury wyraz.
Teraz, kiedy o nim myślę, dochodzę do wniosku, że wyglądał całkiem zwyczajnie. I wykładał monotonnie, nie tak jak inni nauczyciele, którzy zmieniali lekcje historii w barwne opowieści o dawnych czasach. Był po prostu przeciętnym nauczycielem historii ze szkoły średniej.
Niemniej są na świecie tacy ludzie, których spotyka się na wąskiej ścieżce życia, a rolę, jaką w nim odegrają, można opisać wyłącznie za pomocą emocji, nie słów. Kiedy takich dwoje zejdzie się na tej samej wąskiej ścieżce, to czy tego chcą, czy nie, przyciągani potężną siłą zmierzają ku sobie, odczuwając zarazem lęk i podniecenie.
Właśnie coś takiego mi się przydarzyło w wigilię osiemnastych urodzin; niespodziewanie wybuchły emocje i nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, ażeby wytłumaczyć sobie samej, co się dzieje. Z początku pałałam do niego nienawiścią za to, że mnie nie zauważa – och, jak ja go nienawidziłam! Byłam jedną z siedmiu głupiutkich dziewcząt w klasie, bardzo możliwe, że najmniej godną jego uwagi. Więc zaczęłam czytać książki na jego lekcjach, a robiłam to w taki sposób, żeby zauważył.
Postąpił jak większość nauczycieli w takich wypadkach; kazał mi wstać i zadał pytanie, coś tak prostego, że każdy potrafiłby odpowiedzieć. Tymczasem ja stałam, nie odzywając się słowem. A kiedy do mnie podszedł, zaskoczyłam go wyzywającym spojrzeniem. Właśnie w tamtej chwili zrozumiał, że nie jestem taką sobie zwykłą uczennicą, i zamarł, zapominając, że trwa lekcja i że powinien czym prędzej przywołać do porządku ucznia, który wystawia na szwank jego autorytet. W mgnieniu oka w klasie zapanował rozgardiasz, bo kilku bardziej niesfornych uczniów zaczęło bębnić pięściami w stoliki.
– Siadaj – powiedział cicho. – Stawisz się u mnie po lekcjach.
Serce mi waliło, kiedy podekscytowana usiadłam w ławce. Osiągnęłam swój cel, zwróciłam na siebie uwagę. Od tamtego dnia często bywałam w jego pokoju jako „niesubordynowany przypadek”.
3
Kiedy zbliżały się moje osiemnaste urodziny, wyglądałam blado i mizernie jak zawsze; nadal byłam chuda jak szczapa, a moje usta wydawały się pozbawione krwi. Nosiłam rzeczy wyblakłe od wielokrotnego prania, a suche, matowe włosy zaplatałam w mysie ogonki. Mao Tse-tung nie żył od czterech lat, fasony sukienek zmieniały się w błyskawicznym tempie, widywało się coraz mniej ludzi w workowatych zielonych lub niebieskich uniformach, które wszyscy nosili przez tak długi czas. Tu i ówdzie ludzie nucili piosenki budzące skojarzenia z klubami z lat trzydziestych. Po czterdziestu latach rewolucyjnej powagi miasto stawiało pierwsze, niepewne kroki ku dawnej lekkości. Co odważniej sze kobiety zaczęły nosić szeongsamy – tradycyjne chińskie kaftany ze stójką i z rozcięciem u dołu, które wdzięcznie podkreślały sylwetkę. Młode dziewczyny z naszych okolic ładnie się prezentowały, bo dzięki temu, że od dziecka poruszały się po górzystym terenie, miały długie, mocne nogi i gibkie sylwetki.
Szczególna atmosfera dawnych czasów zawitała nawet na zrujnowane ulice i boczne drogi Południowego Brzegu, a ja, im dłużej obserwowałam zmiany, tym bardziej się sobie nie podobałam. Wyglądałam jak ktoś, kto spóźnił się na statek i sterczy samotnie na zapomnianym molu: nosiłam zieloną bawełnianą spódnicę za kolana i białą bluzkę z krótkimi rękawkami. Obie części garderoby przypadły mi w spadku po siostrach. Za obszerne na mnie, sprawiały, że wydawałam się jeszcze drobniejsza, niż byłam w rzeczywistości. Chodziłam w sandałach z kremowego plastyku, które klapały o pięty przy każdym kroku, bo były o trzy centymetry za duże.
Tak wyglądałam, kiedy stanęłam przed biurkiem mojego nauczyciela historii. Pozostali wykładowcy rozeszli się do domów, więc byliśmy sami. Przyglądał się mi znad biurka.
– Źle mnie oceniasz – zaczął łagodnie – jeżeli sądzisz, że traktuję z pogardą uczniów z biednych rodzin.
Na ułamek sekundy zamarło mi serce. Zdałam sobie sprawę, że w dużej mierze miał rację. To głównie z tego powodu czułam się niezręcznie w szkole i nie lubiłam w niej przebywać.
– Ja też pochodzę z ubogiej rodziny. – Uśmiechnął się z rezygnacją. Z jego twarzy zniknął nieobecny wyraz, który zazwyczaj przybierał na lekcji. – Szczerze mówiąc, teraz jestem jeszcze biedniejszy. Ot, prawdziwy przedstawiciel proletariatu.
Wyznał, że jego ojca uznano za kontrrewolucjonistę, co jemu z kolei odebrało możliwość kształcenia się na uczelni. Nawet jako dorosły mężczyzna wraz z bratem pomagał ojcu sprzedawać prażoną kukurydzę na ulicy i dostarczać węgiel do domów. Powiedział, że zna każdą uliczkę i zaułek na Południowym Brzegu.
– Byłaś wtedy zasmarkanym berbeciem raczkującym po podłodze. – Zaśmiał się ironicznie.
– Och, myśli pan, że jestem za młoda, tak? – Obruszyłam się, dotknięta do żywego, i podniosłam z krzesła.
– Jestem dwadzieścia lat od ciebie starszy.
Co chciał przez to powiedzieć? Jakie znaczenie miał tu wiek? Dawał mi do zrozumienia, że do siebie nie pasujemy? Więc już pomyślał o nas jako o parze? Zaczerwieniłam się i odwróciłam wzrok. Serce mi biło, jakbym wyciągnęła rękę po coś, co do mnie nie należy. Łzy napłynęły mi do oczu.
– Hej, dlaczego płaczesz?
– Obraził mnie pan – oświadczyłam z goryczą.
– Obraziłem cię? – Wstał, wyjął chusteczkę z kieszeni i obszedł biurko, żeby mi ją podać.
Nie przyjęłam jej. Łzy zdążyły już spłynąć do nosa i lada chwila mogły z niego skapnąć. Czułam się żałośnie, a mimo to nie chciałam wziąć chusteczki. Zobaczymy, co teraz zrobi, pomyślałam. Nie podniosłam oczu, choć czułam, że stoi tak blisko, iż mógłby mnie dotknąć.
Zdecydowanie odmówiłam przyjęcia chusteczki. Moja odważna demonstracja zaparła mi dech w piersiach. Za sekundę, myślałam, za sekundę mnie dotknie. Bałam się, że zemdleję.
I rzeczywiście, dotknął mnie, położył mi rękę na głowie. Jak małemu dziecku szorstkimi pociągnięciami wytarł oczy i twarz, a na koniec przyłożył mi chusteczkę do nosa. Odruchowo wydmuchałam nos.
Szybko się odsunęłam i stanęłam jakieś trzydzieści centymetrów od jego biurka. Bydlak jeden, myśli, że jestem oseskiem czy co? Ze złośliwą satysfakcją obejrzał chusteczkę i schował ją do kieszeni. Usiadł na krześle, kwitując uśmiechem moje zażenowanie i opryskliwość, bo udało mu się udowodnić, że istnieje między nami przepaść z powodu różnicy wieku i że nie pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Znowu byliśmy uczennicą i nauczycielem, a mnie policzki płonęły z gniewu.
Spokojnym tonem oznajmił, że chociaż jest jeszcze dość czasu, żeby się przygotować do egzaminów wstępnych na studia, zostało mi sporo materiału do opanowania. Dla większego efektu przerzucał przy tym papiery na biurku, jakby to były moje prace. Moje stopnie, dodał, są poniżej możliwości i nadszedł czas, żebym przysiadła fałdów. Powtórzył, że z powodu pochodzenia musiał się pożegnać z myślą o studiach. A przede mną, jak to ujął, otwiera się życiowa szansa.
Wiedziałam, że mówi szczerze i słusznie rozumuje. Znał moją słabość – kłopoty z zapamiętywaniem lekcji. Siedzieliśmy, obserwując się nawzajem. Patrzenie na niego sprawiało mi przyjemność i miałam wrażenie, że on czuje to samo.
Wkrótce powrócił dobry nastrój.
4
Niemal za każdym razem, kiedy z lekkim sercem mówiliśmy sobie „do widzenia” na szkolnym boisku, myślałam o tym, że jutro znowu go zobaczę, chociażby na lekcji.
Szkolny mur tu i ówdzie wznosił się dumnie, a miejscami, pokruszony, ledwo wystawał z ziemi. Za boiskiem i małym ogródkiem warzywnym kręte ścieżki rozchodziły się promieniście. Komin fabryki leków pluł dymem, ścieki przemysłowe spływały na okoliczne pola. Słońce zasnuwały ciemne chmury, powietrze było lepkie; dopiero gdy nastaną deszcze, temperatura nieco spadnie.