Выбрать главу

– Widział ktoś Lokiego? – spytał Myszowór.

– Loki? – Eskel, podchodząc, spojrzał na nich zza bażancich piór, dekorujących beret. – Loki był z Herwigiem na rybach. Widziałem ich w łódce na jeziorze. Ciri tam pojechała, by im powiedzieć, że się zaczyna.

– Dawno?

– Dawno.

– Niech ich zaraza, zasranych rybaków – zaklął Crach an Craite. – Gdy im ryba bierze, zapominają o bożym świecie. Ragnar, leć po nich.

– Zaraz – powiedziała Braenn, strzepując dmuchawiec z głębokiego dekoltu. – Tu potrzebny jest ktoś, kto szybko biega. Mona, Kashka! Raenn'ess aen laeke, va!

– Mówiłam – parsknęła Nenneke – że na Herwiga liczyć nie można. Nieodpowiedzialny głupek, jak wszyscy ateiści. Kto wpadł na to, by właśnie jemu powierzyć rolę mistrza ceremonii?

– Jest królem – rzekł niepewnie Geralt. – Chociaż byłym, ale królem…

– Sto lat, sto lat… – zaśpiewał niespodziewanie jeden z proroków, ale treserka krokodyli uciszyła go ciosem w kark. W gromadce niziołków zakotłowało się, ktoś zaklął, a ktoś inny dostał kuksańca. Gardenia Biberveldt wrzasnęła, bo doppler Tellico przydeptał jej suknię. Medium płci żeńskiej zaczęło szlochać, zupełnie bez powodu.

– Jeszcze chwila – zasyczała Yennefer zza mile uśmiechniętych warg, mnąc bukiet. – Jeszcze chwila, a szlag mnie trafi. Niech to się wreszcie zacznie. I niech to się wreszcie skończy.

– Nie wierć się, Yen – warknęła Triss. – Bo tren się urwie!

– Gdzie jest gnom Schuttenbach? – wrzasnął któryś z poetów.

– Pojęcia nie mamy! – odwrzasnęły chórem cztery dziwki.

– To niech go ktoś poszuka, do cholery! – krzyknął Jaskier. – Obiecał nazrywać kwiatów! I co teraz? Ani Schuttenbacha, ani kwiatów! I jak my wyglądamy?

Przy wejściu do kaplicy zakotłowało się i do środka wbiegły obie wysłane nad jezioro driady, krzycząc cienko, a za nimi wpadł Loki, ociekający wodą i szlamem, krwawiący z rany na czole.

– Loki! – krzyknął Crach an Craite. – Co się stało?

– Maaamaaaaa! – rozdarła się Kashka.

– Que'ss aen? – Braenn dopadła córek, cała roztrzęsiona, w podnieceniu przechodząc na dialekt brokilońskich driad. – Que'ss aen? Que suecc'ss feal, caer me?

– Wywalił nam łódkę… – wydyszał Loki. – Przy samym brzegu… Straszny, potwór! Walnąłem go wiosłem, ale przegryzł, przegryzł wiosło!

– Kto? Co?

– Geralt! – krzyknęła Braenn. – Geralt, Mona mówi, że to cinerea!

– Żyrytwa! – wrzasnął wiedźmin. – Eskel, leć po mój miecz!

– Moja różdżka! – krzyknął Dorregaray. – Radcliffe! Gdzie moja różdżka?

– Ciri! – zawołał Loki, ocierając krew z czoła. – Ciri się z nim bije! Z tym potworem!

– Psiakrew! Ciri nie ma z żyrytwą żadnych szans! Eskel! Konia!

– Czekajcie! – Yennefer zdarła diademik i cisnęła nim o posadzkę. – Teleportujemy was! Będzie prędzej! Dorregaray, Triss, Radcliffe! Dajcie ręce…

Wszyscy zamilkli, a potem wrzasnęli głośno. W drzwiach kaplicy stanął król Herwig, mokry, ale cały. Obok niego stał młodziutki chłopak z gołą głową, w błyszczącej zbroi dziwnego systemu. A za nimi weszła Ciri, ociekająca wodą, ubłocona, rozczochrana, z Gveirem w dłoni. W poprzek jej policzka, od skroni po podbródek, biegło głębokie, paskudne cięcie, krwawiące silnie przez przyciskany do twarzy udarty rękaw koszuli.