Opiekę nad piwniczką i trunkami początkowo powierzono Jaskrowi i jego kolegom-poetom, ale okazało się to strasznym błędem. Bardów przepędzono więc, a klucze oddano Freyi, przyjaciółce Myszowora. Jaskier i poeci całymi dniami przesiadywali pod drzwiami do loszku i starali się wzruszyć Freyę miłosnymi balladami, na które jednak wyspiarka miała równie dużą odporność jak na alkohol.
Geralt uniósł głowę, wyrwany z drzemki stukiem kopyt na kamieniach podwórca. Zza przytulonych do muru krzewów wyłoniła się lśniąca od wody Kelpie z Ciri w siodle. Ciri nosiła swój czarny kostium, a na plecach miała miecz, słynny Gveir, zdobyty w pustynnych katakumbach Korath.
Przez chwile patrzyli na siebie w milczeniu, po czym dziewczyna trąciła klacz piętą, podjechała bliżej. Kelpie schyliła łeb, chcąc dosięgnąć wiedźmina zębami, ale Ciri powstrzymała ją ostrym szarpnięciem wodzy.
– Wiec to dziś – odezwała się wiedźminka, nie zsiadając. – Dziś, Geralt.
– Dziś – potwierdził, opierając się o mur.
– Cieszę się – powiedziała niepewnie. – Myślę… Nie, jestem pewna, że będziecie szczęśliwi, i cieszę się…
– Zsiądź, Ciri. Porozmawiajmy.
Dziewczyna potrząsnęła głową, odrzucając włosy do tyłu, za ucho. Geralt widział przez chwilę rozległą, brzydką bliznę na jej policzku – pamiątkę tamtych strasznych dni. Ciri pozwoliła, by włosy odrosły jej do ramion i zczesywała je tak, by ukrywać szramę, ale zapominała często.
– Wyjeżdżam, Geralt – powiedziała. – Zaraz po uroczystości.
– Zsiądź, Ciri.
Wiedźminka zeskoczyła z siodła, usiadła obok. Geralt objął ją. Ciri przytuliła mu głowę do ramienia.
– Wyjeżdżam – powtórzyła.
Milczał. Słowa cisnęły mu się na usta, ale nie było wśród tych słów żadnego, które mógłby uznać za właściwe. Za potrzebne. Milczał.
– Wiem, co myślisz – powiedziała wolno. – Myślisz, że uciekam. Masz racje.
Milczał. Wiedział.
– Nareszcie po tylu latach, macie siebie. Yen i ty. Należy wam się szczęście, spokój. Dom. Ale mnie to przeraża, Geralt. Dlatego… uciekam.
Milczał. Myślał o własnych ucieczkach.
– Wyruszam zaraz po uroczystości – powtórzyła Ciri. – Chcę znowu widzieć gwiazdy nad traktem, chcę gwizdać wśród nocy balladę Jaskra. I pragnę walki, tańca z mieczem, pragnę ryzyka, pragnę rozkoszy, jaką daje zwycięstwo. I pragnę samotności. Rozumiesz mnie?
– Oczywiście, że cię rozumiem, Ciri. Jesteś moją córką, jesteś wiedźminką. Zrobisz to, co musisz zrobić. Ale jedno muszę ci powiedzieć. Jedno. Nie uciekniesz, chociaż będziesz uciekać.
– Wiem – przytuliła się mocniej. – Ciągle jeszcze mam nadzieję, że kiedyś… Jeśli poczekam, jeśli będę cierpliwa, to i dla mnie nastanie kiedyś taki piękny dzień… Taki piękny dzień… Chociaż…
– Co, Ciri?
– Nigdy nie byłam ładna. A z tą blizną…
– Ciri – przerwał jej. – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną świata. Zaraz po Yen, ma się rozumieć.
– Och, Geralt…
– Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Jaskra.
– Och, Geralt.
– Dokąd…
– Na Południe – przerwała natychmiast, odwracając twarz. – Kraj jeszcze dymi tam po wojnie, trwa odbudowa, ludzie walczą o przetrwanie. Potrzebują ochrony i obrony. Przydam się. I jeszcze jest pustynia Korath… Jest jeszcze Nilfgaard. Mam tam moje rachunki. Mamy tam rachunki do wyrównania, Gveir i ja…