Выбрать главу

Zamilkła, twarz jej stwardniała, zielone oczy zwęziły się, usta wykrzywił zły grymas. Pamiętam, pomyślał Geralt, pamiętam. Tak, to było wtedy, na śliskich od krwi schodach zamczyska Rhys-Rhun, gdy walczyli ramię w ramię, on i ona, Wilk i Kotka, dwie maszyny do zadawania śmierci, nieludzko szybkie i nieludzko okrutne, bo doprowadzone do ostateczności, rozwścieczone, przyparte do muru. Tak, wtedy Nilfgaardczycy cofnęli się, zdjęci grozą, przed blaskiem i świstem ich kling, a oni poszli wolno w

dół, w dół schodami zamczyska Rhys-Rhun, mokrymi od krwi. Poszli oparci o siebie, złączeni, a przed nimi szła śmierć, śmierć w dwóch jasnych ostrzach mieczy. Zimny, spokojny Wilk i szalona Kotka. Błysk klingi, krzyk, krew, śmierć… Tak, to było wtedy… Wtedy…

Ciri ponownie odrzuciła włosy do tyłu, a wśród popielatych kosmyków zalśnił śnieżną bielą szeroki pas u skroni.

Wtedy zbielały jej włosy.

– Mam tam moje rachunki – syknęła. – Za Mistle. Za moją Mistle. Pomściłam ją, ale za Mistle nie wystarczy jedna śmierć.

Bonhart, pomyślał. Zabiła go, nienawidząc. Och, Ciri, Ciri. Stoisz nad przepaścią, córeczko. Za twoją Mistle nie wystarczy tysiąc śmierci. Strzeż się nienawiści, Ciri, ona żre jak rak.

– Uważaj na siebie – szepnął.

– Wole uważać na innych – uśmiechnęła się złowrogo. – To się bardziej sprawdza, na dłuższą metę.

Nie zobaczę jej już nigdy, pomyślał. Jeżeli odjedzie, nie zobaczę jej już nigdy.

– Zobaczysz – powiedziała i uśmiechnęła się, a był to uśmiech czarodziejki, nie wiedźminki. – Zobaczysz, Geralt.

Zerwała się nagle, wysoka i chuda jak chłopak, ale zwinna jak tancerka. Jednym skokiem znalazła się w siodle.

– Yaaa, Kelpie!!!

Spod kopyt klaczy trysnęły iskry, krzesane podkowami.

Zza muru wysunął się Jaskier, z lutnią przerzuconą przez ramię, dzierżąc w dłoniach dwa wielkie kufle piwa.

– Masz, napij się – powiedział, siadając obok. – Dobrze ci zrobi.

– Bo ja wiem? Yennefer zapowiedziała mi, że jeśli będzie ode mnie zalatywać…

– Pogryziesz nać pietruszki. Pij, pantoflarzu.

Przez dłuższą chwile siedzieli w milczeniu, wolno popijając z kufli. Jaskier westchnął wreszcie.

– Ciri odjeżdża, prawda?

– Tak.

– Wiedziałem. Słuchaj, Geralt…

– Nic nie mów, Jaskier.

– Dobrze.

Milczeli znowu. Z kuchni dolatywał miły zapach pieczonej dziczyzny, ostro doprawionej jałowcem.

– Coś się kończy – powiedział Geralt z wysiłkiem. – Coś się kończy, Jaskier.

– Nie – zaprzeczył poważnie poeta. – Coś się zaczyna.

IX

Popołudnie upłynęło pod znakiem ogólnego płaczu. Zaczęło się od eliksiru piękności. Eliksir, a dokładniej maść, zwana feenglancem, a w Starszej Mowie "glamarye", umiejętnie stosowana, w sposób zadziwiający poprawiała urodę. Triss Merigold, poproszona przez goszczące na zamku panie, przyrządziła większą ilość glamarye, po czym panie przystąpiły do zabiegów kosmetycznych. Zza zamkniętych drzwi komnat dobiegał szloch Cirilli, Mony, Eithne i Kashki, którym zabroniono użyć glamarye – zaszczytu tego miała dostąpić jedynie najstarsza driada, Morenn. Najgłośniej ryczała Kashka.

Piętro wyżej ryczała Lily, córka Dainty