– Wyciągnęła czerwoną kulkę.
Mógł jej opowiedzieć, co zdarzyło się potem, ale tylko skinął głową zachęcając pacjentkę do przedstawienia tej historii.
– Mój Boże! Nigdy pan nie widział, żeby jakieś kobiety tak szybko się zmieniły. Siedziałyśmy sobie, piłyśmy kawę i rozmawiałyśmy jak przez te wszystkie lata, gdy nagle Cynthia Cavallieri – dziś spotkałyśmy się w jej domu – no więc Cynthia spojrzała na Marg i zapytała, dlaczego wygląda jak kot, który dobrał się do śmietanki, a Marg powiedziała, że właśnie dostała list z KSDD informujący, iż zezwolono jej na drugie dziecko. Wyjęła portfel i pokazała nam plik dokumentów – a każda kartka wyglądała jak potwierdzona notarialnie wielką czerwoną pieczęcią. Chyba KSDD zabezpiecza się przed podrabianiem zezwoleń czy czymś w tym rodzaju.
Patti Fane zamilkła, jakby znów zobaczyła scenę w salonie Cynthii Cavalieri. Zadrżała i wzruszyła ramionami.
– Wszystkie zamarły. Pokój i tak był zimny, jak zwykle, ale przysięgłabym, że w ułamku sekundy temperatura spadła do zera.
A potem Daphne Chomik nagle zerwała się z krzesła. Nigdy nie widziałam, żeby ruszała się tak szybko! Jeszcze przed sekundą siedziała, a już w następnej stała nad biedną Marg Kelly, wyrywała jej z ręki dokumenty i… i… nigdy w życiu nie słyszałam czegoś takiego z ust Daphne! Wie pan, my, Pat-Patki zawsze podśmiewałyśmy się trochę z Daphne, z jej biegania po kościołach i tych kazań o dobrych uczynkach i działalności dobroczynnej. Zawsze musiałyśmy uważać, co mówimy, kiedy Daphne była w pobliżu. A ona stała tam dzisiaj i darła dokumenty na drobne kawałeczki, oskarżając Nathana Kelly o to, że zrobił jakieś machlojki z KSDD, bo jest rektorem uniwersytetu, a jego przodkowie przypłynęli na „Mayflower”. A potem powiedziała, że to jej należało się pozwolenie, bo wychowałaby drugie dziecko w bojaźni bożej – tak, jak Stacy’ego, podczas gdy Marg i Nathan nauczyliby je nie wierzyć w Boga. I dodała, że żyjemy niegodnie i po barbarzyńsku, wbrew prawom bożym, że nasz kraj nie powinien przystać na traktat w Delhi i nie rozumie, jak Bóg dopuścił do tego, że Jego słudzy byli wśród tych, którzy podpisali traktat. Wreszcie zaczęła miotać najstraszniejsze przekleństwa – nigdy nie przypuszczałam, że Daphne w ogóle zna takie słowa! Oszkalowała biednego starego Gusa Rome, papieża Benedykta i wielebnego Leavona Knox Blacka!
– Interesujące – powiedział dr Christian czując, że Patti Fane czeka na jego reakcję.
– Wtedy zerwała się Candy Fellowes i napadła na Daphne – co sobie wyobraża, kto jej pozwolił krytykować Gusa Rome, bo tak się składa, że jest on największym prezydentem wszechczasów. Krzyczała, że nienawidzi nawiedzonych kaznodziejów, wyśpiewujących co niedzielę hymny, bo wszyscy są hipokrytami, mają na kolanach dziury od klęczenia, a jak wyjdą z kościoła, zabiliby każdego za parę dolców albo za szansę awansu – kurczę! Myślałam, że Daphne i Candy wydrapią sobie oczy!
– I wydrapały?
Patti Fane wyraźnie się napuszyła.
– Nie! Ja je powstrzymałam! Ja, doktorze! Wyobraża pan sobie?
Popchnęłam je z powrotem na miejsca i opanowałam sytuację. Powiedziałam, że zachowują się jak dzieci i że wstydzę się, że jestem Pat-Patką. Wtedy okazało się, że każda z nas co roku wysyłała podania do KSDD. Zapytałam, czy zgłaszanie swojej kandydatury to straszna hańba i co im przyjdzie z tego, że teraz tak rozrabiają. Czy to hańba, że ich nadzieje zawiodły? Zapytałam, jakim prawem rozładowują frustrację na biednej Marg. Albo na Augustusie Rome i przywódcach religijnych. I powiedziałam im, żeby zapamiętały sobie raz na zawsze, że nikt nie może robić żadnych machlojek w KSDD, i przypomniałam im, że nawet Julia Reece nie otrzymała zezwolenia na drugie dziecko. Dlaczego, zapytałam, po prostu nie cieszycie się ze szczęścia Marg? I powiedziałam Marg, żeby nie płakała, i zapytałam ją, czy wybierze mnie na matkę chrzestną dziecka.
Ostatnie słowa wypowiedziała z tryumfem i zamilkła. Wyglądała na zaskoczoną, że odczuwa aż taką przyjemność oraz że okazała się tak silna w chwili kryzysu.
– Spisałaś się znakomicie, Pat. Właściwie tak świetnie, że chyba nie musisz już do mnie przychodzić – w głosie dr. Christiana pobrzmiewały pewność i duma.
On tak góruje nad innymi ludźmi, pomyślała Patti Fane. Nie potrafiłam dziś wytłumaczyć Pat-Patkom, co ten człowiek dla mnie zrobił. Za każdym razem, kiedy próbowałam, jakoś mi nie wychodziło. Wszystko było nie tak. Jemu na nas zależy! Może to coś, czego trzeba doświadczyć. Nie można tego zobaczyć ani wyrazić słowami.
Trzeba doświadczyć na własnej skórze. No i dlaczego tacy psychoanalitycy jak Matt Stringman uważają, że psycholog nie powinien radzić pacjentom, by szukali wsparcia w Bogu? Czyżby myśleli, że to oni są Bogiem? A może nie podobają się im poglądy dr. Christiana na temat Boga?
– Przyprowadziłam Marg Kelly – powiedziała głośno.
– Po co?
– Chyba musi z kimś porozmawiać. Nie z dobrym starym Nathanem, niech go Bóg błogosławi, ale z kimś, kto patrzy na jej problemy z boku. Dzisiaj przeżyła okropny wstrząs. Nie sądzę, żeby wiedziała, jakie są konsekwencje urodzenia drugiego dziecka. Wie pan, ona naprawdę myślała, że razem z nią będziemy skakać z radości!
– A zatem chyba dotąd żyła z głową w chmurach?
– No właśnie! W tym cały problem. Jest żoną rektora uniwersytetu w Chubb! Mieszka w wielkim domu, ma służbę i zezwolenie na samochód na cały dzień, w zeszłym tygodniu była na przyjęciu w Białym Domu, a dwa tygodnie temu w Gracie Mansion! My, Pat-Patki, jesteśmy jej jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym.
Jesteśmy – no, może nie aż tak dobrze sytuowane jak ona, ale i tak powodzi się nam lepiej niż większości ludzi. No więc pomyślałam, że gdyby Marg Kelly porozmawiała z panem, to by jej pomogło.
Pochylił się ku niej.
– Czy mogłabyś mi odpowiedzieć na pewne przykre pytanie?
Powaga jego głosu ostudziła jej podniecenie.
– Spróbuję.
– Gdyby Marg Kelly zapytała cię, czy powinna zdecydować się na drugie dziecko, co byś jej odpowiedziała?
Rzeczywiście, nieprzyjemne pytanie. Ale dni, kiedy siedziała przez dwadzieścia cztery godziny w pokoju ze wzrokiem wbitym w ścianę, zastanawiając się nad najpewniejszym sposobem śmierci, należały już do przeszłości. Więcej – nigdy już nie powrócą.
– Powiedziałabym jej, żeby urodziła.
– Dlaczego?
– Jest dobrą matką dla Homera i ma taką pozycję społeczną, że nie będzie szykanowana.
– Dobrze. A gdyby zamiast Marg była to Daphne Chomik?
Patti zmarszczyła brwi.
– Nie wiem. Myślałam, że bardzo dobrze znam Daphne, ale dzisiaj zupełnie mnie zaskoczyła. Dlatego po prostu nie umiem odpowiedzieć.
Skinął głową.
– A gdybyś to ty miała szczęście? Czy zdecydowałabyś się po załamaniu i dzisiejszej reakcji Pat-Patek?
– Wie pan, myślę, że chyba podarłabym dokumenty z KSDD.
Nie jest mi aż tak źle. Mam dobrego męża i syna, który nieźle radzi sobie w szkole. I tak naprawdę nie wiem, czy wytrzymałabym te wszystkie napaści. Na świecie jest mnóstwo Daphne Chomik.
Westchnął.
– Zaprowadź mnie do Margaret.
– Ale ona już tu jest!
– Nie o to mi chodzi. Zejdź ze mną do poczekalni i przedstaw nas sobie. Nie zna mnie. Nie ufa mi, ale ufa tobie. Bądź dla niej mostem, który zaprowadzi ją do mnie.
Nawiasem mówiąc był to bardzo krótki most. Doktor udał się do poczekalni trzymając Patti Fane za rękę i podszedł prosto do bladej, ładnej kobietki, skulonej na krześle.
– Marg, kochanie, to doktor Christian – powiedziała Patti.
Nie odezwał się ani słowem, wyciągnął tylko ręce do Marg Kelly.
Bezwolnie podała mu dłonie. Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, kiedy poczuła, że ich ręce się zetknęły.