Выбрать главу

Był chodzącym i mówiącym automatem.

Nieustannie mówił o swojej śmiertelności. Coraz częściej uroczyście zapewniał, że jest tylko człowiekiem, nędznym i niedoskonałym przedstawicielem rasy ludzkiej, a jego przeznaczeniem jest śmierć.

„Jestem człowiekiem!” – krzyczał, a później uporczywie wodził oczami po słuchaczach, szukając oznak, że mu wierzą. A kiedy wydawało mu się, że patrzą na niego jak na Boga, wygłaszał dziwne kazania, powtarzał ciągle, że jest takim samym człowiekiem jak wszyscy. Ale ludzie nie słuchali go, wystarczyło im, że go widzą.

Nadal wędrował, a razem z nim tłumy. Nie rozumiano jego bólu ani tego, jak bardzo doskwierała mu odpowiedzialność. Jak ma wbić w te twarde głowy, że jest tylko człowiekiem i nie czyni cudów, nie leczy raka ani nie wskrzesza zmarłych, nie, nie, nie!

Nie potrafi!

Więc idź, idź, Joshuo Christianie. Powstrzymaj łzy. Nie daj poznać po sobie, że cierpisz. Co czujesz? Czy to naprawdę smutek? Czy już dno żalu, czy jeszcze spadam? Idź, idź. Oni potrzebują czegoś!

A ty, biedaku, jesteś pod ręką. Przerażające. O, dlaczego nikt im nie powie, że mogą znaleźć tylko innego człowieka? Bliźniego?

Tchórzliwego. Pustego. Nieważnego. Ale fajnie! Co jeszcze? Tak, jest tego cała masa!

Szedł, bo to jedynie mógł robić, przenosząc ból z jednej części ciała do drugiej, co było lepsze, o wiele, wiele lepsze niż znosić ból duszy.

Największa z licznych tragedii Joshuy Christiana polegała na tym, że nikt nie wiedział, iż teraz stał się lepszym człowiekiem, co zaćmiło nawet ogarniający go obłęd.

Pewnego majowego dnia w Tucson, gdy góry lśniły w słońcu, a powietrze wciąż było rześkie, dr Carriol próbowała powiadomić dr. Christiana o Marszu Tysiąclecia.

Odkąd przybył do Arizony, teraz bez porównania chłodniejszej na wiosnę niż kiedyś, ale i tak pięknej, jego samopoczucie uległo poprawie. Dlatego wybłagała wspólną przejażdżkę. Mieli obejrzeć wspaniale zaprojektowany park między peryferiami Tucson i przesiedleńczym miastem koło Hegel.

Brzozy w parku pokryły się kędzierzawą mgiełką, azalie ozdobiły całe wzgórza japońską mozaiką kolorów, wokół rosły białe, różowe i liliowe magnolie, migdałowce kipiały od białego kwiecia, a żonkile zasłały ziemię, prezentując jawny narcyzm, którego nie powstydziłby się nawet absolwent Cambridge.

– Usiądź przy mnie, Joshua – powiedziała, wskazując ciepłą od słońca sekwojową ławkę.

Ale on oczarowany wędrował tu i tam, brał w dłonie kwiaty magnolii, dziwił się, jakim cudem martwy dąb udzielił oparcia pnączom wisterii, której ciężkie kiście liliowych kwiatów kołysały się na słabym wietrze.

Po chwili chciał opowiedzieć swoje wrażenia komuś przyjaznemu, więc zbliżył się do ławki i usiadł z westchnieniem.

– O, jak tu pięknie! – krzyknął. – Judith, tak bardzo tęskniłem za Connecticut! Przez wszystkie pory roku, ale szczególnie na wiosnę.

Connecticut wiosnąjest nieśmiertelne. Derenie na Greenfield Hill pod tymi olbrzymimi czerwonymi bukami, karłowate wisienki, śliwy, kwiaty jabłoni – tak, to nieśmiertelność! Hymn ku czci powrotu słońca, najdoskonalsza uwertura lata. Widzę to w moich snach!

– Możesz poczekać na to wszystko w Connectitut.

Jego twarz spochmurniała.

– Muszę wędrować.

– Prezydent prosił, żebyś odpoczął aż do jesieni, Joshua. To wakacje, zła pora dla twojego dzieła. Ciągle mówisz, że jesteś tylko człowiekiem. A człowiek musi odpoczywać. Ciężko pracujesz od ośmiu miesięcy.

– Już tak długo?

– Owszem.

– Nie mogę odpoczywać! Mam jeszcze tyle do zrobienia!

Teraz. Ostrożnie, Judith. Powoli. Znajdź właściwe słowa. Czy on w ogóle potrzebował słów?

– Prezydent ma do ciebie specjalną prośbę, Joshua. Chce, żebyś przez lato wypoczywał, ale sądzi też, że ludziom spodobałoby się, gdybyś zakończył tę długą podróż w wyjątkowy sposób.

Skinął głową. Czy słuchał?

– Joshua, poprowadziłbyś ludzi w pochodzie z Nowego Jorku do Waszyngtonu?

To do niego dotarło. Spojrzał na nią.

– Wreszcie nadeszła wiosna. Prezydent uważa, że w obliczu coraz surowszych zim i krótszego lata ludzie mogą nadal upadać na duchu, mimo twoich wysiłków… Więc sądzi, że mógłbyś ich wprawić w letni nastrój. Dokonywałbyś tego, prowadząc pielgrzymkę do siedziby rządu. To długa droga i zajmie wiele czasu. A potem możesz odpoczywać przez całe lato, ze świadomością-jak to określić? – że zakończyłeś podróż olbrzymim wybuchem entuzjazmu?

– Zgoda – odpowiedział natychmiast. – Prezydent ma rację.

Ci ludzie potrzebują ode mnie więcej wysiłku, na tym etapie marsz już nie wystarczy. Tak, zrobię to.

– Och, wspaniale!

– Kiedy? – zapytał, udowadniając, że naprawdę słuchał.

– Za tydzień.

– Już?

– Im szybciej, tym lepiej.

– Cóż. – Przeczesał palcami włosy, teraz obcięte na jeża, dla zaoszczędzenia czasu przy porannym suszeniu. Ale według dr Carriol prędzej był to wyraz coraz częściej okazywanej chęci samobiczowania, pozbawiania się wszelkich przyjemności. W nowym uczesaniu wyglądał fatalnie – podkreślało jego więzienną bladość i wychudzenie niczym po obozie koncentracyjnym, a bardzo gęste włosy wyglądały na rzadkie i bez połysku.

– Pojedziemy do Nowego Jorku, jak tylko skończymy z Tucson – powiedziała.

– Jak chcesz. – Wstał i ruszył w kierunku oblepionej przez pszczoły kępy migdałowców.

Dr Carriol została na miejscu, zaskoczona, jak łatwo jej poszło.

W gruncie rzeczy – oprócz jego dziwactw – wszystko było śmiesznie proste. Książkę sprzedawano w setkach tysięcy egzemplarzy, a ludzie kupowali ją nie tylko po to, by czytać, ale przechowywali niczym skarb. Nikt mądry mu się nie narzucał. Nikt nawet nie odezwał się do niego!

Szaleńcy unikali go jak zarazy. O jego triumfie świadczył fakt, że wiele znanych osobowości dołączyło do grona zwolenników. A były wśród nich gwiazdy telewizji, jak Bob Smith i Benjamin Steinfeld, a także politycy, jak Tibor Reece i senator Hillier. Komisja do Spraw Drugiego Dziecka poniechała testów na sytuację materialną. Program przesiedleń właśnie modyfikowano. A jeśli chodzi o mniej rewolucyjne zmiany, Moshe Chasen zdradził w liście dwie nowinki wprost z waszyngtońskiego źródła. Otóż po rozmowie z dr. Christianem prezydent Reece rozwiódł się z Julią, a po drugie – dzięki dr. Christianowi radykalnie – i najwyraźniej bardzo trafnie – zmieniono metody leczenia córki prezydenta.

No tak. Dr Carriol uderzyła się po udach z rezygnacją. Prawdopodobnie nikt nigdy nie zdoła zdefiniować relacji między dr. Christianem a ludźmi, którym służył.

Moshe Chasen miał zorganizować Marsz Tysiąclecia. O, nie sam, lecz wykorzystując komputer, z którym – jak twierdziła jego żona powinien się ożenić. Ale dr Chasen martwił się coraz bardziej. Nie Marszem Tysiąclecia, który był dla niego bułką z masłem, lecz tym, co działo się z dr. Christianem i Judith Carriol. Nie przyjeżdżała na weekendy do Waszyngtonu, co planowała, jak zdradził mu John Wayne. Nie pisała listów, a kiedy telefonowała, nigdy nie udzieliła mu prawdziwej informacji. Jedyną pełniejszą wiadomość przesłała mu z Omaha telexem, a dotyczyła szczegółowego opisu Marszu Tysiąclecia i zawierała same instrukcje. Sekcja Czwarta ucierpiała na jej nieobecności; teraz zrozumieli, jaką była świetną szefową. John Wayne zajmował się sprawami administracyjnymi, a Millie Hemmingway opracowywała różne pomysły, ale bez wężopodobnej dr Carriol uszły z nich jakoś cała werwa, żywotność i zapał.

Oczywiście wiedzieli, gdzie jest i że wykonuje polecenie prezydenta. Kiedy dr Christian objawił się z Holloman i wziął szturmem cały kraj, przeprowadzono masę obliczeń. Nigdy nie mówiono o Operacji Mesjasz, więc przecieki na ten temat były niewielkie. Millie Hemmingway na tydzień zamknęła się w sobie, kiedy dr Christian ogłosił, że wyrusza w podróż, a biednego starego Sama Abrahama wyprawiono do Caracas ze specjalną misją edukacyjną. Kierownicy grup poszukiwawczych nadal pracowali w Środowisku dla dr. Chasena. Byli to ludzie lojalni, ale jednak tylko ludzie.