Выбрать главу

– A więc pójdziecie ze mną do Waszyngtonu, tak? – zapytał dr Christian, zdejmując rękawiczki i rozpinając suwak parki, a potem rzucił je na stół.

– Nie wyciągnąłbyś nas stąd wołami – powiedział James. O rety, chyba jestem zmęczony! – zakrzyknął. – Oczy mi strasznie łzawią!

Andrew odwrócił się, ziewnął i potarł twarz. Potem nagle krzyknął z przesadnym ożywieniem.

– Co ja tu właściwie robię? Powinienem być z Marthą! Wybaczysz mi, Joshua? Zaraz wrócę.

– Wybaczę – powiedział Joshua i usiadł.

– No, z pewnością można nas nazwać wędrowcami! – wykrzyknęła Miriam bardzo serdecznie i poklepała z miłością zgarbione plecy Jamesa. – Wędrowałeś przez Iowa i Dakotę, a my – przez Francję i Niemcy. Ty wędrowałeś przez Wyoming i Minnesotę, my zaś – przez Skandynawię i Polskę. Witały nas tłumy jak tutaj. Joshua, najdroższy! To cud.

Dr Christian spojrzał na nią obcymi czarnymi oczami.

– Takie traktowanie naszego zajęcia jest bluźnierstwem, Miriam – powiedział ostro.

Zapadło milczenie. Nikt nie znajdował słów, by przerwać to straszne napięcie.

W tej właśnie chwili dr Carriol otworzyła drzwi. Zdumiona nagle znalazła się między wykrzykującą coś Miriam a niezwykle wylewnym Jamesem. Mama robiła zamieszanie, gdzieś z tyłu Joshua siedział bezwładnie na krześle, jakby oglądał niemy archiwalny film.

Mama zamówiła kawę i kanapki, wrócił Andrew i wszyscy usiedli – z wyjątkiem Joshuy, który bez słowa wyszedł do swojego pokoju i już nie wrócił. Ale nie rozmawiali o nim z dr Carriol. Skoncentrowali się na Marszu Tysiąclecia.

– Wszystko jest pod kontrolą – wyjaśniła. – Od tygodni przekonywałam Joshuę, żeby odpoczął, ale nie chciał. A więc zaczynamy pojutrze. Wyruszy z Wall Street, przejdzie Piątą Aleją, potem przez West Side ulicą 125, a przy Washington Bridge skręci w Jersey.

Później przez 1-95 do Filadelfii, Wilmington, Baltimore i w końcu Waszyngton. Na 1-95 będziemy trzymać się z dala od tłumu, ale nie izolować. Zbudowaliśmy wysoki drewniany chodnik z poręczą dla Jashuy. Ludzie pójdą po autostradzie. Normalny ruch samochodowy będzie na Jersey Turnpike. 1-95 jest lepsza dla naszych celów, ponieważ nie omija miasta jak Turnpike.

– Jak długo to potrwa? – zapytał James.

– Trudno powiedzieć. Widzicie, on chodzi bardzo szybko, a nie sądzę, żeby powiedział nam z wyprzedzeniem, ile przejdzie w ciągu dnia. Mamy dla niego wygodną przyczepę sypialną. Gdziekolwiek się zatrzyma, ustawimy ją w parku albo na jakimś innym publicznym terenie. Jest ich mnóstwo.

– A co z ludźmi? – zapytał Andrew.

– Szacujemy, że większość weźmie udział w Marszu zaledwie przez jeden dzień, chociaż utworzy się też grupa, podążająca za nim do samego Waszyngtonu. Nowi ludzie dołączą do Marszu na 1-95 i zapewne będą towarzyszyć Joshui parę kilometrów, aż ich wyprzedzi. Punkty transportu są na całej drodze, więc ci, którzy odpadną, z łatwością wrócą do domu. Gwardia Narodowa zajmie się żywnością, kwaterami i punktami pierwszej pomocy, armia zaś dopilnuje porządku na trasie. Spodziewamy się kilku milionów uczestników.

O, nie naraz. Pierwszego dnia co najmniej dwa miliony ludzi weźmie udział w marszu, przynajmniej przez część drogi.

– Jeśli Joshua pójdzie wysokim chodnikiem, czy nie będzie wspaniałym celem dla zabójców? – spytała spokojnie Miriam.

– Zaryzykowaliśmy – powiedziała dr Carriol z wielką ostrożnością. Nie zgodził się na osłony z pancernego pleksiglasu, nie chciał też ochroniarzy ani odwołać Marszu.

Mama załkała cicho i wyciągnęła rękę do Miriam, która ujęła ją uspokajająco.

– Tak, mamo, wiem – powiedziała Judith. – Ale nie ma sensu ukrywać tego przed tobą. Przecież znasz Joshuę! Kiedy wbije sobie coś do głowy, nikt tego nie zmieni. Nawet prezydent.

– Joshua jest zbyt dumny – wycedził Andrew przez zęby.

Dr Carriol uniosła brwi.

– Może. W każdym razie, nigdy jeszcze go nie atakowano. Wszędzie wywiera kojący wpływ na ludzi. Wśród tłumów poruszał się bez obaw i żadnej ochrony. Ani śladu zabójców! Od czasu do czasu zaledwie jakiś świr! Zdumiewające. Ludzie pozytywnie zareagowali na Marsz. Może dlatego, że przypomina dawny festiwal wielkanocny.

Właściwie Wielkanoc była rodzajem Nowego Roku, powitaniem wiosny i odrodzenia się życia. Kto wie? Wiosna rozpoczyna się coraz później, może więc zmienimy datę Wielkanocy, by zbiegła się z nowym początkiem wiosny.

James westchnął.

– To zupełnie nowy świat, bez wątpienia. Czemu nie?

W nocy przed rozpoczęciem Marszu rodzina rozeszła się wcześnie. Mama wyszła ostatnia i dr Judith Carriol miała wreszcie szansę nacieszyć się samotnością w wielkim salonie apartamentów Christianów.

Podeszła do okna i spojrzała na Central Park, gdzie biwakowały pierwsze grupy uczestników z Connecticut w stanie Nowy Jork i innych rejonów. Wiedziała, że w dole są kuglarze, waganci i trupy aktorskie, ponieważ wybrała się tam osobiście. Central Park stał się w tej chwili przystanią dla największej comedii dell’arte, jaką widział świat. Było zimno, ale nie mokro, a obozowicze mieli świetny nastrój.

Rozmawiali ożywieni, dzielili się wszystkim, nie okazywali wobec obcych strachu ani podejrzliwości, nie mieli pieniędzy ani trosk. Przez dwie godziny chodziła wśród nich, obserwowała i przesłuchiwała się.

Wyglądało na to, że nie zapomnieli o dr. Christianie, ale nie myśleli o zobaczeniu go na własne oczy. Mówili, że gdyby chcieli zobaczyć dr. Christiana, oglądaliby Marsz w telewizji. Oni zaś zjawili się tu, by osobiście uczestniczyć w Marszu Tysiąclecia.

To mój pomysł! – chciała krzyknąć, lecz ukryła swój sekretny tryumf.

Pytała wiele osób, jak zamierzają wrócić do domu, choć lepiej niż ktokolwiek wiedziała, że zmobilizowano armię do zorganizowania najpotężniejszej sieci komunikacyjnej w historii kraju. Chciała tylko przekonać się, ilu z tych przyszłych piechurów zapamiętało ciągnącą się tygodniami akcję informacyjną. Ale nikt nie interesował się powrotem do domu. Wiedzieli, że wcześniej czy później ich to czeka, lecz zawracanie sobie głowy podróżowaniem do domu nie mogło im zepsuć tego wielkiego dnia.

Dr Joshua zapewne najmniej ze wszystkich orientował się, co się działo: jak liczny będzie pochód, jakie to kolosalne przedsięwzięcie i jaką stałoby się katastrofą, gdyby coś poszło źle. Zamierzał wędrować z Nowego Jorku do Waszyngtonu i dalej, dalej i dalej… Dr Carriol powiedziała mu, że powinien wygłosić końcowe przemówienie na brzegach Potomacu, ale nie czuł konsternacji ani strachu. Z taką łatwością przemawiał. Jeśli chcą, żeby mówił, będzie mówił. To tak niewiele. Dlaczego wszystkie te drobne zajęcia męczą go bardzo?

Iść – czymże to było, jeśli nie najprostszą czynnością? Mówić jakie to łatwe. Wyciągać ręce w kojącym geście – nic. Nie potrafił udzielić prawdziwej pomocy, którą ludzie mogli znaleźć jedynie w sobie, między sobą. Ale czy właśnie nie robili tego? Był dla nich konfesjonałem, katalizatorem ogólnego nastroju, dyrygentem kierującym duchowymi prądami.

Teraz już bez przerwy czuł się źle. Szedł cierpiąc piekielne fizycz-r ne i psychiczne męki. Choć nie mówił o tym nikomu i nie okazywał niczego – był wycieńczony. Poważnie nadwerężone kości nóg i stóp nie wytrzymywały marszu w zimnie. Chował ręce do kieszeni parki, bo gdy przez pierwsze tygodnie trzymał swobodnie wzdłuż boków, ramiona dosłownie wypadały mu ze stawów. Głowa zapadła w szyi, szyja – w ramionach, ramiona w klatce piersiowej – klatka piersiowa – w brzuchu, a brzuch, tors, ramiona, szyja i głowa opierały się na rozklekotanych biodrach. Kiedy ogień go opuścił, bo wyciekła z niego cała duchowa krew, nie dbał już o siebie. Nie wkładał czystej bielizny, którą Billy rano dostarczał ze sklepu, często zapominał o zmianie skarpetek, wciągał spodnie nie zauważywszy, że ocieplający materiał zbił się w twarde rulony wzdłuż chudych nóg i bioder.