Выбрать главу

Zabójca mógł też czyhać w jakimś budynku. Wszystkie gmachy usytuowane przy autostradzie w zasięgu strzału sprawdzono.

Joshua wszedł do wielkiego namiotu, przeznaczonego dla niego i rodziny. Judith pomogła mu zdjąć parkę. Wyglądał na krańcowo wyczerpanego. Zasugerowała, żeby skorzystał z toalety, skinął głową i ruszył w kierunku, który mu wskazała, ale za chwilę był już z powrotem.

– Przygotowaliśmy dla was wanny typu whirlpool – obwieściła wszystkim. – Nie ma nic lepszego na skurcze.

– Och, Judith! To było wspaniałe! – powiedział Andrew. Policzki zaróżowiły mu się od wiatru.

– Jestem skonany, ale tak szczęśliwy, że chce mi się płakać stwierdził James, padając na krzesło.

Żaden z nich nie szedł z zapamiętaniem dr. Christiana. Tylko on obywał się bez jedzenia, picia czy chwili wytchnienia. Co dwie godziny, podczas godzinnej przerwy dla wyższych uczestników marszu, podwożono ich w miejsce, gdzie czekali na dr. Christiana.

– Chodźcie, chłopcy, dam wam coś do picia – odezwała się mama zza zastawionych stołów.

Wróciwszy z toalety dr Christian milczał, ani drgnął, wpatrzony jakby nicość.

Mama zauważyła, co się z nim działo, gotowa była narobić hałasu, więc dr Carriol pierwsza zareagowała. Delikatnie ujęła go za ramię.

– Joshua, pora na kąpiel – powiedziała.

Poszedł za nią do pomieszczenia na końcu namiotu, gdzie wstawiono wanny. Ale gdy znalazł się w wyjątkowo dużej kabinie, przeznaczonej wyłącznie dla niego, znowu zamarł bez ruchu.

– Pomóc ci? – spytała, z sercem bijącym na alarm.

Chyba nawet jej nie usłyszał.

Rozbierała go w milczeniu, a on stał potulnie i nie protestował.

Stał przed nią nago, ona zaś poczuła przeraźliwy ból.

– Joshua, czy ktoś wie? – zapytała, gdy znalazła w sobie siły i przestała się bać, że zemdleje.

Przynajmniej to usłyszał; zadrżał i zaprzeczył.

Spoglądała na niego z niedowierzaniem. Stopy miał koszmarnie spuchnięte, palce u nóg częściowo odmrożone.

Łydki pokrywały z przodu głębokie rany, z których sączyła się krew. Uda od wewnątrz były krwawym mięsem, każdy włosek odchodził ze skórą. Pachy, krocze i pośladki drążyły wrzody, całe ciało pokrywały siniaki – ciemne, blade i na wpół zaleczone.

– Mój Boże, człowieku, jakim cudem się poruszałeś?! – krzyknęła, opanowując gniew. – Dlaczego nie poprosiłeś o pomoc, na miłość boską!

– Naprawdę, nie czuję żadnego bólu – powiedział.

– No dobrze, koniec z tym. Jutro odpoczywasz.

– Nie, pójdę.

– Przykro mi, nie zgadzam się.

Odwrócił się do niej, chwycił ją oburącz i cisnął brutalnie na wannę, w której wstrętne bąbelki syczały niczym w kadzi z kwasem, jak w horrorach. Uderzał nią miarowo o wannę. Odezwał się, niemal dotykając twarzą jej twarzy.

– Nie mów mi, co mam zrobić, a czego mi nie wolno! Pójdę, bo muszę! A ty milcz! Ani słowa, nikomu!

– Przestań, Joshua, nie zmuszaj mnie… – gwałtownie złapała powietrze.

– Przestanę, kiedy zechcę. Jutro pomaszeruję, Judith. I pojutrze.

Pokonam całą drogę do Waszyngtonu, by spotkać się z moim przyjacielem, Tiborem Reece.

– Nie przeżyjesz!

– Wytrzymam.

– Przynajmniej pozwól mi sprowadzić doktora.

– Nie!

Szarpnęła się wściekle. Wyrywała się i zaczęła go bić.

– Nalegam! – krzyknęła.

Roześmiał się.

– Dawno już minęły czasy, gdy mnie kontrolowałaś! Naprawdę myślisz, że nadal masz nade mną władzę? Nie! Straciłeś ją w Kansas City! Od chwili, gdy powędrowałem z moim ludem, słuchałem jedynie Boga i wypełniałem tylko Jego rozkazy.

Spojrzała mu w twarz z narastającym strachem i nagle pojęła.

Naprawdę oszalał. Może zawsze był szalony, ale ukrywał to lepiej niż inni.

– Przestań, Joshua. Potrzebujesz pomocy.

– Nie zwariowałem, Judith – powiedział łagodnie. – Nie miewam przywidzeń, nie komunikuję się z pozaziemskimi siłami. Mam większy kontakt z rzeczywistością niż ty. Jesteś twardą, ambitną, energiczną kobietą i wykorzystałaś mnie do swoich celów. Myślisz, że nie wiem? – znów się roześmiał. – A teraz role się zmieniły, madame. To ja cię wykorzystam do własnych celów! Skończyła się twoja walka o władzę i subtelne manipulacje. Zrobisz to, co ci każę, będziesz posłuszna. Jeśli nie, zniszczę cię. Nie obchodzi mnie, czy rozumiesz moje postępowanie. Znalazłem powołanie, wiem co robić, a ty mi asystujesz. Dlatego żadnych lekarzy! I ani słowa nikomu.

Oczy szaleńca. Był obłąkany! Jak mógł ją zniszczyć? Później zastanowiła się: dlaczego walczę z nim? A niech padnie podczas marszu!

Dotrwa do Waszyngtonu, jest wystarczająco szalony i zawzięty. Tyle musi dokonać, by przysłużyć się moim celom! I tak chciałam go wyeliminować. Może przesadnie reaguję na to wszystko – na to… szaleńcze samobiczowanie. Jego serce, jelita, żołądek mają się dobrze, to tylko fasada się kruszy. Przeżyje, spędziwszy trochę czasu w szpitalu. Doznałam szoku. Straciłam głowę zobaczywszy jego ciało. To nie widok ran, lecz przerażenie, jakie musi odczuwać każda zdrowa na umyśle osoba, świadoma tego, co szaleniec potrafi zrobić ze sobą w imię Boga czy innej obsesji. Chce dotrzeć do Waszyngtonu? Niech idzie! Mnie to na rękę. Więc dlaczego protestuję? Przecież opuściłam dom i pracę na całe miesiące po to, by zrealizować to kosmiczne przedsięwzięcie. Pomylił się! Nadal to ja go wykorzystuję.

– Dobrze, Joshua – powiedziała. – Ale pozwól mi chociaż pomóc sobie. Znajdę na twój ból jakąś maść, dobrze?

Puścił ją natychmiast, jakby miał pewność, że dotrzyma tajemnicy.

Pomogła mu wejść na schodki prowadzące do wanny i zanurzyć się w musujących bąbelkach. Rzeczywiście chyba nie odczuwał bólu, bo pławił się w izotonicznym roztworze leczniczych soli z westchnieniem rozkoszy.

Kiedy wyszła z kabiny, wszyscy szybko odwrócili się do niej.

Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że usłyszeli, co zaszło między nią a Joshuą. Ale szybko zorientowała się, że szum powietrza wtłaczanego do wody zagłuszał każde słowo, bo na ich twarzach malowała się tylko troska.

– Kąpie się – powiedziała lekko. – Może i wy pójdziecie w jego ślady? Muszę na chwilę wyjść. Mamo, coś naprawdę ważnego możesz zrobić dla Joshuy.

– Co? Co? – Mama poderwała się; biedna istota skazana na instynkt macierzyński.

– Jeżeli zdobędę kilka jedwabnych piżam, czy przyszyjesz spodnie piżamy wewnątrz tych, które Joshua włoży jutro? Trochę otarł nogi, a na szczęście jest na tyle ciepło, że nie potrzebuje kaleson.

Polarne ubranie to pewnie też za dużo, ale jest wygodne i lekkie, jedwab zaś sprawi mu ulgę – O, biedak! Natrę go kremem.

– Zdaje się, że nie chce żadnej opieki. Musimy być równie delikatni, jak jedwabna piżama. Niebawem wrócę. – Zarzuciła na ramię pakowną torbę i wyszła z namiotu.

Major Withers był dowódcą obozowiska. Dr Carriol przedstawiono mu jeszcze w Nowym Jorku, więc wiedział, że podczas tego zadania ona jest zwierzchnikiem. Uznała go za szczególnie twardogłowego, drobiazgowego i obowiązkowego pedanta. Teraz kazała mu zdobyć tyle jedwabnych piżam, ile zdoła, a dziś przynajmniej jedną. Nawet nie drgnęła mu powieka. Kiwnął tylko głową i zniknął.

W namiocie szpitalnym poprosiła o leki na otarcia i czyraki, nie wdając się w szczegóły. Zasypki i maści wepchnęła do torby wraz z ubraniem i wróciła do kąpiącego się Joshuy.

Nie czuł bólu, który ustąpił, gdy zarzucono go kwiatami. Była to oznaka takiej miłości i wiary, że upewnił się, iż słusznie postępuje.