Выбрать главу

Miliony ludzi towarzyszyły mu w ostatnim marszu, a on ich nie zawiedzie. Nawet gdy przypłaci to zdrowiem fizycznym i psychicznym.

Judith nigdy nie wierzyła w niego, tylko w siebie, ale nie oni. Dla niej nigdy nic nie zrobi. Wszystko przeznaczył dla nich. Marsz stał się łatwy, odkąd kwiaty zagłuszyły ból. Po tym, co zniósł podczas zimy, brnąc w głębokim śniegu, stąpając po ostrym lodzie, Marsz Tysiąclecia przypominał przechadzkę. On musiał tylko poruszać nogami po miękkiej, równej drodze, ciągnącej się daleko przed nimi. Była jak narkotyk, tak równa, niezmienna, bezpieczna dla piechura. Przemierzał kilometry i tego pierwszego dnia zdawało mu się, że mógłby tak iść wiecznie. A ludzie podążali za nim, wolni, szczęśliwi.

Nie przejmował się reakcją Judith Carriol na widok jego ciała.

Sam nie zwracał na siebie uwagi, a nic go nie bolało. Nigdy nie przyszło mu do głowy obejrzeć się w lustrze, więc nie wiedział, jak strasznie wyglądał.

Aaach! Nie trzeba się martwić. Rozkaz: do nogi! – i usłuchała, tak jak przewidział. Przypomniał jej, by dla własnego dobra pozwoliła mu dokończyć Marsz. Oparł głowę o krawędź wanny i odprężył się zupełnie. Cudownie! Jak relaksuje pławienie się w czymś bardziej kipiącym od niego.

Z początku dr Carriol myślała, że umarł, bo głowa zwisała mu pod takim kątem, iż chyba nie mógł oddychać. Krzyknęła przerażona, aż podniósł głowę, otworzył oczy i spojrzał na nią mętnie.

– Pozwól, pomogę ci wyjść.

Ręcznik z pewnością podrażniłby rany, więc zostawiła go, by wysechł w ciepłym, przewiewnym, nie zaparowanym pokoju, ponieważ woda w wannie była letnia. Później położyła go na składanym łóżku, wyłożonym prześcieradłami. Służyło do masażu, co teraz oczywiście nie wchodziło w grę. A jednak okazało się użyteczne. Uznała, że lepiej poczekać na efekty leczniczej kąpieli solankowej, więc nie dotykała odmrożeń, otarć i ran, tylko smarowała maścią wrzody z ropnymi czopami.

– Zostań tu – rozkazała. – Przyniosę ci zupę.

Mama szyła, gdy dr Carriol weszła do głównego pomieszczenia w namiocie. Inni gdzieś zniknęli, prawdopodobnie kąpali się albo drzemali po posiłku.

– O, jak mądrze postąpił major Withers, wysyłając ci jedwabne piżamy. Ciekawe, gdzie tak szybko je zdobył?

– To jego własne – powiedziała mama, przegryzając nitkę.

– Dobry Boże! – roześmiała się Judith. – Kto by pomyślał?

– Jak miewa się Joshua? – zapytała mama, tak bezceremonialnie, że najwyraźniej podejrzewała, iż syn choruje. Dr Carriol nie miała co do tego wątpliwości.

– Dość kiepsko. Chyba zaniosę mu tylko wielką porcję zupy, nic więcej. Może spać tam, gdzie jest, będzie mu wygodnie. – Podeszła do stołu, wzięła talerz w lewą rękę, a łyżkę w prawą. – Mamo?

– Tak?

– Bądź tak miła i nie zbliżaj się do niego, dobrze?

Wielkie błękitne oczy mamy zaszkliły się, ale mężnie przełknęła rozczarowanie.

– Oczywiście, jeśli sądzisz, że tak trzeba.

– Tak. Dobra z ciebie dusza, mamo. Przeżyłaś okropny okres, wiem, ale jak tylko skończymy z Waszyngtonem, poślemy Joshuę na długi odpoczynek, a ty będziesz go miała dla siebie. Co myślisz o Palm Springs, hę?

Ale mama tylko uśmiechnęła się smutno, jakby nie wierzyła w te słowa.

Kiedy dr Carriol wróciła z talerzem zupy, dr Christian usiadł, spuszczając nogi z wysokiego łóżka. Teraz wyglądał na bardzo zmęczonego, ale nie wyczerpanego. Owinął się bawełnianym prześcieradłem niczym sarongiem, przykrywając najgorsze obrażenia poniżej klatki piersiowej i pod pachami. Nawet stopy przykrył. Bez wątpienia przygotował się na przyjęcie mamy. Judith bez słowa podała mu zupę i przyglądała się, jak siorbie.

– Dokładkę?

– Nie, dziękuję.

– Śpij tutaj, Joshua. Rano przyniosę ci ubranie. Nie martw się, rodzina sądzi, że jesteś strasznie zmęczony i trochę rozdrażniony.

Mama przyszywa jedwabną podszewkę do twoich spodni. Nie jest tak zimno, więc lepiej ci będzie z jedwabiem niż w kalesonach.

– Dobra z ciebie pielęgniarka, Judith.

– Tylko wtedy, gdy kieruję się zdrowym rozsądkiem. W przeciwnym razie gubię się. – Spojrzała na niego, trzymając pusty talerz. Joshua, dlaczego? Wytłumacz mi!

– Co dlaczego?

– Dlaczego ukrywasz chorobę?

– To nigdy nie było dla mnie ważne.

– Jesteś szalony!

Przechylił głowę rozbawiony.

– Boskie szaleństwo!

– Mówisz serio, czy kpisz ze mnie?

Położył się na wąskim łóżku i patrzył w sufit.

– Kocham cię, Judith Carriol. Kocham cię bardziej niż ktokolwiek na świecie – powiedział.

To wyznanie wstrząsnęło nią bardziej niż widok jego ciała, aż z wrażenia opadła na krzesło obok łóżka.

– No pewnie! Twierdzisz, że mnie kochasz, a co mi powiedziałeś przed godziną?

Odwrócił głowę na płaskiej poduszce i spojrzał na nią tak smutno i dziwnie, jakby tym pytaniem go rozczarowała.

– Kocham cię, bo najbardziej potrzebujesz miłości spośród wszystkich znanych mi ludzi.

– Kochasz mnie jak starą, brzydką, zniekształconą kalekę! Dzięki! – Zerwała się z krzesła i wypadła z pokoju.

Rodzina była znów w komplecie. Boże, ratuj mnie przed Christianami! Dlaczego nie znalazła właściwych słów, by mu odpowiedzieć?

Jak mógł oczekiwać szczerej reakcji wobec takich rewelacji? Niech cię diabli, niech cię diabli, Joshuo Christianie! Jak śmiałeś potraktować mnie z góry?

Odwróciła się na pięcie i wróciła do kabiny. Leżał z zamkniętymi oczami, ujęła go za podbródek i nachyliła się. Dzieliło ich dziesięć centymetrów. Otworzył oczy. Czarne, czarne, czarne ma oczy mój ukochany…

– Zabieraj swoją miłość! – powiedziała. – Wsadź ją sobie w tyłek!

Rano asystowała przy toalecie Joshuy, choć właściwie to on jej asystował. Najgorsze otarcia i rany przyschły. Dziś przemeblowała łazienkę – wstawiła inne łóżko i zdobyła urządzenie pochłaniające parę z powietrza. Kiedy go ubierała, nie odzywał się ani słowem, siadał, wstawał, odwracał się, wyciągał ręce – automatycznie wykonywał jej polecenia. Ale jakby nie zaprzeczał, najwyraźniej czuł ból.

Momentami trząsł się jak zwierzę albo drgał niczym epileptyk.

– Joshua?

– Mmmm?

– Nie sądzisz, że kiedyś każdy z nas musi podjąć decyzję, jak żyć? To znaczy, dokąd zmierza, co chce osiągnąć, czy plany dotyczą życia osobistego, czy czegoś większego?

Nie odpowiedział. Nie miała pewności, czy w ogóle ją usłyszał, aie uparcie drążyła.

– Wykonuję tylko swoją pracę, w której jestem dobra, pewnie dlatego, że nie pozwalam, by ktokolwiek wszedł mi w drogę. Ale nie jestem potworem! Naprawdę! Nigdy nie wędrowałbyś z tymi ludźmi, gdybym ci tego nie umożliwiła, rozumiesz? Wiedziałam, czego im potrzeba, ale nie potrafiłam im tego dać. Więc znalazłam ciebie. A ty byłeś szczęśliwy, zanim zalęgły ci się w głowie robaki. Joshua, nie możesz winić mnie za to, co się stało! Nie możesz! – ostatnie słowa zabrzmiały rozpaczliwie.

– Och, Judith, nie teraz! – krzyknął żałośnie. – Nie mam czasu! Chcę tylko dojść do Waszyngtonu!

– Nie możesz mnie winić!

– A muszę? – zapytał.

– Chyba nie – powiedziała posępnie. – Och, chciałabym być kimś innym. A ty?

– Pragnę tego w każdej sekundzie każdej minuty każdej godziny każdego dnia! Ale muszę skończyć wzór, póki żyję.

– Jaki wzór?

Oczy błysnęły mu nagle jak iskra w kadzidle.

– Gdybym wiedział, Judith, byłbym więcej niż człowiekiem.

Maszerował, a za nim miliony ludzi. Pierwszego dnia z Manhattanu do New Brunswick, choć już nie tak szybko i nie w takim tłumie.