To było największe państwowe święto w historii kraju, więc oczywiście niewiele osób pracowało, ale w Sekcji Czwartej zastała małego Johna Wayne’a przy biurku.
– John! – krzyknęła, odrzucając płaszcz. – Miałeś jakieś wiadomości od pana Magnusa?
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Nie.
– To rusz się. Spóźnił się już godzinę na spotkanie z prezydentem w Białym Domu.
Biurko pani Taverner było puste, a stojąca na nim mała centralka telefoniczna błyskała wszelkimi możliwymi światełkami. Harold Magnus nie lubił dzwonków, więc je wyłączono. Bez wątpienia z Białego Domu też próbowano się z nim skontaktować.
– Znajdź panią Taverner – powiedziała krótko do Johna Wayne’a. – Zdaje się, że ma tu prywatny pokój, więc najpierw zajrzyj tam i daj sobie spokój z tą swoją uprzejmością. – Ruszyła do gabinetu Harolda Mangusa.
Jakoś przemieścił się w półśnie zza biurka na dużą wygodną sofę.
Leżał na plecach, jedna stopa zwisała na zewnątrz. Wielkie, stare, śliniące się niemowlę.
– Panie Magnus! – Potrząsnęła nim.
Poziom cukru w jego krwi powoli opadał w czasie snu, ale i tak obudził się po kilku minutach.
Wreszcie uchylił powieki i spojrzał na nią, a jego oczy przypominały dwa ugotowane, pozbawione skórki bladozielonoszare agresty.
– Panie Magnus, obudził się pan? – zapytała po raz kolejny zesztywniałymi wargami.
Stopniowo przytomniał. Z początku wydawało się, że nie poznaje jej.
– Cholera! – wrzasnął nagle, siadając z wysiłkiem. – Boże!
O, Boże. Strasznie się czuję. Która godzina?
– Wpół do dziesiątej. Miał pan spotkać się z prezydentem o ósmej. Nadal czeka, ale Marsz skończy się za parę godzin i zgodnie z planem musi wyjść do tłumu.
– Cholera! O cholera jasna! – jęknął, zgrzytając zębami. Kawy, gdzie Helena?
– Nie wiem.
Właśnie w tej chwili zadzwonił John Wayne. Poinformował, że znalazł panią Taverner.
– Zrób panu Magnusowi kawy, dobrze? – Przysiadła na krawędzi biurka, skrzyżowała ręce i nogi. Patrzyła ironicznie, jak szef ściska palcami tłuste, zarośnięte policzki, aż opuszki znikły zupełnie.
– Co za koszmarne samopoczucie – wymamrotał. – Śśśmieszne. Po prostu zemdlałem! Nigdy przedtem mi się to nie przytrafiło, nawet po dziesięciu drinkach.
– Ma pan tu świeże ubranie stosowne na uroczystość stulecia?
– Chyba tak. – Ziewnął szeroko, oczy mu łzawiły. – Ach!
Muszę pomyśleć! Muszę pomyśleć!
Pojawił się John z kawą.
– Co z panią Taverner?
– Nic jej nie jest. Planuje samobójstwo. Nigdy przedtem nie zawiodła, ciągle mi to powtarza.
– Powiedz jej, że żadna praca i szef nie są warte, by dla nich stracić życie. Może wyślesz ją do domu?
John wyszedł, a dr Carriol wręczyła Haroldowi Magnusowi kubek z kawą. Wypił bez mleka i cukru, jednym łykiem, mimo że była gorąca.
– Jeszcze.
Wlała również sobie.
Tym razem pił wolniej.
– O, co za dzień! Ciągle czuję się fatalnie.
– Biedny stary – powiedziała bez współczucia. – Chyba nie wie pan, że pani Taverner też zemdlała? Zamęczył pan tę dobrą, miłą, lojalną kobietę na śmierć.
Na szczęście w tej chwili zapukano do drzwi. Weszła pan Taverner. Wyglądała schludnie jak spod igły. Wykorzystała dziesięć minut najlepiej, jak mogła.
294 – Dziękuję, dr Carriol, pójdę do domu, jeśli pan Magnus pozwoli. Tylko jeszcze jedno – co z listą lekarzy i sprzętu, którą dała mi pani wczoraj?
Wszystkie kolory uciekły z i tak bezbarwnej twarzy dr Carriol.
Przez chwilę pani Taverner myślała, że szefowa Sekcji Czwartej dostanie ataku apopleksji, bo nagle zesztywniała, wydając dziwne, straszne dźwięki. Później błyskawicznie przemierzyła odległość między biurkiem i sofą. Jedną ręką podniosła cielsko sekretarza, chwyciła go za ramiona i potrząsnęła wściekle.
– Pocahontas Island – powiedziała. – Zespół medyczny!
Jej słowa dotarły do niego.
– O-mój-Boże! Judith, Judith, ja tego nie zrobiłem!
– Proszę sprowadzić Johna. – Zwróciła się do pani Taverner: – Musi pani zostać. – Odepchnęła Harolda Magnusa niczym obrzydliwego insekta i skierowała się do telefonu, ale zanim pani Taverner otworzyła drzwi, powiedziała: – Heleno, połącz mnie z dyżurnym administratorem w szpitalu Waltera Reeda.
Dr Carriol pamiętała numer do oddziału helikopterów prezydenta.
Nakręciła.
– Mówi dr Carriol – przedstawiła się spokojnie. – Gdzie jest Billy?
– Jeszcze się nie zameldował, a my na razie go poszukujemy.
W głowie jej tętniło. A może to serce zmieniło położenie?
– O wpół do siódmej rano zleciłam mu specjalne zadanie. Powinien wrócić do Waszyngtonu najpóźniej o wpół do dziewiątej. Mówił, że musi gdzieś zatankować.
– Wiemy, że cel podróży był tajny, ale zażądał map i adresów składów paliwa między Waszyngtonem, Hatteras i Raleigh. Sprawdziliśmy całą trasę – nigdzie się nie zgłosił. Ale nikt też nie prosił o ratunek, więc sądzimy, że wylądował gdzieś z pustym zbiornikiem i uszkodzonym radiem.
– Możliwe. I chyba wykonał zadanie bez tankowania. Gdyby zabrakło mu paliwa w powietrzu, wylądowałby bezpiecznie, prawda?
Pamiętam, że zdarzyło się nam to w Wyoming przed paroma miesiącami, gdy przyleciał po nas.
– Oczywiście! – zapewnił serdecznie głos w telefonie. – Świetna sprawa z tymi maszynami, zawsze i na każdym terenie wylądują w porę.
– Musimy przyjąć, że raczej utknął w miejscu przeznaczenia niż gdzieś na trasie. Tam nie ma żywej duszy ani telefonu, więc jeśli jego radio nie działa, nie skontaktuje się z nami. – Spojrzała kwaśno na Harolda Magnusa.
– Dziękuję. Jeśli usłyszycie go, dajcie mi natychmiast znać. Jestem u sekretarza Środowiska w biurze. Nie, nie odkładaj słuchawki, człowieku! Potrzebuję dużego helikoptera dla około dziesięciu osób i kilkudziesięciu kilo sprzętu medycznego. Sprawa najwyższej wagi.
Trzymajcie go dla mnie, dopóki nie dam znać.
– To niemożliwe, proszę pani – usłyszała w słuchawce. Wszystkie helikoptery prezydent osobiście przeznaczył do przewożenia ważnych osobistości nad Potomac.
– Pieprzyć ceremonię i osobistości! – zaprotestowała dr Carriol. – Potrzebuję helikoptera.
– Muszę mieć pozwolenie prezydenta – padła lakoniczna odpowiedź.
– Dostaniecie ją. Więc do roboty.
– Tak, proszę pani!
Błysnęła następna linia.
– Tak?
– Walter Reed, dyżurny administrator.
Podała słuchawkę Haroldowi Magnusowi.
– Proszę – powiedziała szorstko. – To pańska działka.
Kiedy rozmawiał z administratorem szpitala, dr Carriol wyszła do drugiego gabinetu i poprosiła o połączenie z prezydentem.
– Kłopoty, Judith?
– Owszem, sir. Dr Christiana najprawdopodobniej zostawiono na Pocahontas Island w Pamlico Sound bez opieki lekarskiej. Proszę wyrazić zgodę, by przewieziono zespół medyczny specjalnym helikopterem. Czy mógłby pan poprzeć moją prośbę w kwaterze głównej?
– Chwileczkę. – Usłyszała, jak wydaje komuś instrukcje. – Co się dzieje?
– Pan Magnus miał lekki atak serca. Niestety, stało się to, zanim zebrał lekarzy dla dr. Christiana. Boże, ależ się plączę, mam nadzieję, że pan rozumie. Zaraz lecę na Pocahontas Island z zespołem medycznym. I znowu problem, bo nasz pilot nie skontaktował się z bazą, od wpół do siódmej rano, gdy wyleciał z Waszyngtonu.
– A więc Harold miał zawał, tak?