Prezydent opanował własne uczucia. Teraz zastanawiał się nad wpływem śmierci dr. Christiana na kraj, świat, jego rząd.
– Zgodziliśmy się, że najmniej potrzebny jest nam męczennik stwierdził ponuro.
– Sir, śmierć doktora Christiana ma wymiar kosmiczny, właściwie nie mogliśmy jej zapobiec – powiedziała dr Carriol. – On nie miał dla siebie litości. Dlaczego miałby zostać męczennikiem? Męczenników stwarzają prześladowcy. A nikt nigdy nie prześladował dr. Christiana!
Rząd tego kraju współpracował z całą rodziną. Te fakty możemy ujawnić z dumą, fakty wyraźnie wskazujące, jak rząd bardzo życzliwie odnosił się do dr. Christiana. Sir, proszę rozważyć problem jego śmierci w aspekcie tych faktów. Po cóż martwić się o męczenników.
Oparł brodę na dłoni, zagryzł wargę, spojrzał na nią chmurnie.
– Męczennicy – powiedział – dzielą się na dwie grupy. Prześladowanych i prześladujących się. On sam się zadręczył. Przyznaj, Judith, że są takie osoby. Co najmniej połowa matek na tym świecie.
– Więc ukażmy go w tym świetle ludziom – powiedziała. Jeśli pan pozwoli, pójdę teraz do szpitala i zobaczę się z Magnusem.
Zaskoczyła go, najwyraźniej zapomniał o istnieniu sekretarza Środowiska.
– Tak oczywiście! Dziękuję, Judith. Pozdrów Harolda ode mnie.
Powiedz mu, że odwiedzę go jutro rano. – Piękne, ciemne oczy Tibora Reece’a zalśniły niebezpiecznie.
Nie rozumiała, jak to się stało, ale prezydent wiedział, że Harold Magnus symuluje.
Tego wieczora, gdy zmęczeni, lecz zadowoleni ludzie zamierzali wrócić do codziennych zajęć, prezydent zażądał od wszystkich stacji telewizyjnych i radiowych czasu antenowego na specjalną audycję.
Wyznaczył godzinę ósmą, kiedy to miał rozpocząć się Bal Tysiąclecia, który oczywiście odwołano.
Dr Judith Carriol wyciągnęła się wygodnie na kanapie w salonie, boso, otulona ciepłym kocem, i włączyła mały telewizor. Kończył się najdłuższy dzień w jej życiu.
Bez względu na racjonalizm, brutalne zerwane ogniwa, będącego tak blisko przez tyle miesięcy, łączącego cały zestaw łańcuchów inteligencji i uczuć, ogniwa, które spełniło jej oczekiwania – takie brutalne zerwanie boli. Czy dr Joshua Christian był jej złym duchem, czy odwrotnie? Prawda leży chyba pośrodku. No cóż, przemówienie Tibora Reece’a podsumuje rozdział jej życia, zatytułowany imieniem Joshuy Christiana.
Wyszła z Białego Domu, by odwiedzić Harolda Magnusa na łożu boleści u Waltera Reeda. Koszmar dnia zaczął się od nowa. Przebiła się przez szalejące tłumy i w szpitalu usłyszała, że sekretarz Środowiska nie przyjmuje gości.
Miał szczęście. Najwidoczniej był bardzo chory. Bez wątpienia prezydent mu wybaczy. Cholera! Ale przynajmniej wykorzystała okazję i spotkała się z dr. Markiem Ampleforthem. Dowiedziała się, że Tibor Reece odezwał się do niego w sprawie zatajenia okoliczności śmierci dr. Christiana.
Chciała wrócić do domu, lecz w samochodzie przekazano jej wiadomość od prezydenta. Prosił, by poinformowała o śmierci dr. Christiana jego rodzinę. Najlepiej od razu, bo wieści w końcu się rozejdą i bliscy dowiedzą się o wszystkim z brutalnych plotek. Niech im też powie, że samochód przyjedzie po nich o siódmej wieczór. Prezydent osobiście złoży im kondolencje.
Powlokła się, obolała i wściekła do Hay-Adams Hotel, gdzie zatrzymała się rodzina Christianów. Byli nieco zagubieni, nie wiedzieli, co dzieje się z Joshuą. Wspaniałe uroczystości na zakończenie Marszu Tysiąclecia nie cieszyły ich, bo brakowało Joshuy. O, bardzo miło gawędzili z królem Australii i Nowej Zelandii. Przyjemny gość, miał wyborne maniery i nigdy nie mówił niczego nie stosownego. Z przyjemnością wymienili ukłony, uśmiechy i banały z niezliczonymi premierami, prezydentami, przewodniczącymi tego i tamtego, ambasadorami i gubernatorami, senatorami i kongresmanami. Ale Joshuy nie było z nimi. Joshua chorował. Tylko jego pragnęli. A wszyscy uniemożliwiali spotkanie z nim.
Koło szóstej dr Judith Carriol zjawiła się u nich. Powitano ją niczym syna marnotrawnego. Ona, którą uważali za przyszłą żonę Joshuy, była jedynym łącznikiem z nim. Martwili się bardzo, ale byli oburzeni i rozgniewani. Andrew mógł potępiać żonę za zachowanie wobec Judith, a mama doskonale zapamiętała słowa Marthy. Teraz żądała odpowiedzi.
Czy Judasz musiał rozmawiać z nimi? Judith. Judasz. Judasz. Ale zawsze istniał jakiś Judasz. Bez Judasza ludzkość nie potrzebowałaby zbawienia. Ponieważ to Judasz usprawiedliwiał ból narodzin, życia i śmierci. Ból, ból i jeszcze raz ból. Judaszem byli ci z wygórowanymi ambicjami, którzy dla osiągnięcia sukcesu wykorzystywali talenty innych. Judaszem byli ci, którzy wybijali się, jadąc na plecach Geniusza. Judasz to zysk i strata, emocjonalny szantaż, manipulacja, rozpacz, wrodzona cnota, najczystsza intencja, najprostsza metoda, uniewinnienie. Ale nie zdrada! Wielu Judaszów nigdy nie dopuściło się zdrady. I Judasz to nie zboczenie, lecz norma.
– Joshua nie żyje – oznajmiła, zanim wylali na nią wzbierający gniew.
Jakoś to przeczuli. Wiedzieli. James przysunął się do Miriam, Andrew do mamy. Po prostu patrzyli na Judasz Carriol. Nikt nie krzyknął, nie zapłakał, nie wątpił w jej słowa. Ale ich oczy – o, te oczy! Bała się w nie spojrzeć.
– Umarł – powtórzyła spokojnie – dziś około dziesiątej rano.
Sądzę, że nie cierpiał, jeżeli w ogóle odczuwał ból. Nie wiem. Nie byłam przy nim. Ciało jest w szpitalu Waltera Reeda. Za pięć dni odbędzie się uroczysty pogrzeb. O ile pozwolicie, zostanie pochowany w Arlington. Biały Dom wszystko przygotuje. Za chwilę prezydent Reece przyśle po was samochód. Chce spotkać się z wami.
Szczerze zaskoczona odkryła, że najtrudniejsze dopiero ją czeka.
Musiała spojrzeć na nich. Musiała otworzyć oczy i spojrzeć na nich.
Upewnić się, że przyjęli to najbardziej zwięzłe wyjaśnienie. Pewnie myśleli, że coś więcej usłyszą od prezydenta, ale ona wiedziała, że nie. Nie dowiedzą się, jak umarł Joshua Christian i dlaczego to zrobił.
Wreszcie popatrzyła na nich. Obserwowali ją bez krzty podejrzliwości ani krytycyzmu. To niesprawiedliwe!
– Dziękuję ci, Judith – powiedziała mama.
– Dziękuję ci, Judith – powiedział James.
– Dziękuję ci, Judith – powiedział Andrew.
– Dziękuję ci, Judith – powiedziała Miriam.
Judasz Carriol uśmiechnęła się bardzo blado i smutno. Wyszła.
Nigdy więcej nie spotkała żadnego z Christianów.
Teraz, nareszcie sama i na luzie oglądała w telewizji Biały Dom.
Najpierw z zewnątrz, po chwili pojawił się na ekranie Owalny Gabinet. Również zniknął. Prezydent przemawiał z prywatnego salonu.
Siedział na małej sofie, a mama obok. Wyglądała subtelnie, pogodnie i pięknie, aż pękało serce. Ubrała się w śnieżnobiałą suknię i błękitny jak niebo szal, opadający w draperiach na ramiona. James i Mary również siedzieli z prawej strony przy prezydencie, Miriam na krześle, także cała w bieli, James stał za nią z ręką na jej ramieniu. Po lewej stronie prezydenta stał Andrew – dziwnie samotny. Wszyscy mężczyźni byli w ciemnoniebieskich swetrach i spodniach. Ten, kto ich ustawiał, spisał się znakomicie. To robiło wrażenie. Każdy widz natychmiast czuł, że dzieje się coś doniosłego.
Kamera powoli skoncentrowała się na twarzy prezydenta, ściągniętej i bardzo poważnej, niezwykle lincolnowskiej. A może w przyszłości będzie się mówić „christianowskiej”?
– Dziś rano o dziesiątej – zaczął – umarł dr Joshua Christian.
Od pewnego czasu był poważnie chory, ale nie chciał się leczyć przed zakończeniem Marszu Tysiąclecia. Świadomie podjął taką decyzję, mimo ciężkiego stanu zdrowia.