Uśmiechnęła się, potrząsnęła głową, bez złości.
– Nie trzeba opłakiwać Joshuy Christiana. On nigdy nie umrze, wiesz? Przeżyje twoich najdalszych potomków – uśmiechnęła się znowu, tajemniczo i tryumfująco. – Dzięki mnie.
Uderzył się po udach.
– Ach! Czasami świat to dla mnie zbyt wiele. – Spojrzał na zegarek. – Wracam do Sekcji Czwartej. Po południu mam dwie konferencje, choć wolałbym spotkanie z komputerem!
¦- Dajże spokój, Moshe, bądź uczciwy! Nie zmuszam cię do kierowania Sekcją Czwartą.
– Wiem, wiem. – Podniósł się z pełną wdzięku godnością. Dopiero teraz zauważyła, jak ostatnio schudł. – Jestem Żydem – dodał. – Lubię kwękać, lepiej się wtedy czuję. Genialnie pograłaś z Sekcją Czwartą, Judith. Ja – od spraw intelektualnych, John Wayne – administracyjnych. To się sprawdza.
– Moshe, dobrze się czujesz? Przebadałeś się? – spytała, gdy skierował się do drzwi.
– Czy mógłbym zaniedbać badania przy mojej żonie?
– Wszystko w porządku?
– Absolutnie – powiedział i wyszedł.
Dr Carriol odczekała chwilę, zanim podniosła słuchawkę. Może telefon Tibora to szczęśliwe zrządzenie losu. Uniknęła odpowiedzi na pytanie, dlaczego porzuciła karierę urzędniczą dla polityki. Miała już odpowiedź na końcu języka i popełniłaby duży błąd. Moshe zmienił się po śmierci Joshuy Christiana. A nawet nie wiedział, jak on umarł.
Fantastycznie być Pierwszą Damą! Wypchaj się, Joshuo Christianie, gdziekolwiek jesteś. Pięknie dziękuję za stryczek na dereniu.
I nie dlatego, że cię nienawidzę. Nienawidziłam cię przez chwilę, przyznaję. Ale służyłam ci wiernie. Gdybyś dorastał w Pittsburghu jak ja, byłbyś twardy i odporny jak głaz. Dopięłam swego. Nie siedzę teraz w Pittsburghu i nie zapijam się na śmierć. Nie daję sobie w żyłę.
Tibor Reece to wspaniały człowiek. Będę idealną żoną. Pokocham go. Uszczęśliwię. Zaopiekuję się jego dzieckiem. Dam mu tyle entuzjazmu, żeby ubiegał się o czwartą kadencję. Dopilnuję, by uznano go za lepszego od Augusta Rome. Przecież nie spocznę na laurach! Czym mogłabym zająć się po Operacji Mesjasz, jeśli nie Operacją Imperator?
Dr Chasen nocował pod numerem 1047 przy Oak Street w Holloman. Christianowie przyjęli go gościnnie i swobodnie rozmawiali o Joshui i o tym, czego dokonają w przyszłości.
– Wkrótce pojedziemy z Miriam do Azji – powiedział James. Czeka tam sporo roboty, zanim credo zyska na znaczeniu.
– A ja znów wyjeżdżam do Ameryki Południowej – oznajmił Andrew. Nie wspominał, czy z żoną.
Biedna duszyczka, chyba pomieszało się jej w głowie. Błądziła bez celu, podśpiewywała cicho, opierała się ciężko na Mary, która opiekowała się nią cierpliwie i czule.
– My – powiedziała Mary, myśląc również o Marthy – zostaniemy z mamą w Holloman, a pozostali będą podróżować w sprawach naszego zmarłego brata.
– Uznałam, że uschnę i umrę, jeśli nie wyjadę – ciągnęła Mary, drżąc i blednąc. – Ale wiesz, Moshe, że Waszyngton był za daleko?
Po wspaniałym obiedzie, przyrządzonym przez mamę, usiedli w prześlicznym salonie, między roślinami, które rosły i kwitły z bezrozumną obfitością. Nadal rozmawiali o rodzinnych planach.
– Pamiętajcie – mama nalewała kawę – James, Miriam i Andrew nie mogą wyjechać przed upływem czterdziestu dni od śmierci Joshuy.
– Czterdzieści dni? – spytał głupio dr Chasen, choć nie był głupi.
– Właśnie, Joshua jeszcze się nam nie ukazał. Ale objawi się!
Czterdzieści dni po śmierci. Przynajmniej tak sądzimy, bo nie mamy pewności. Może minie trzy razy po czterdzieści dni. Albo dwa razy.
Upłynęły dwa tysiące lat, nastało trzecie tysiąclecie, więc nie mamy pewności. Jeśli to potrwa ponad czterdzieści dni, wtedy oczywiście James, Miriam i Andrew nie będą czekać. Sądzę, że Joshua ukaże się tylko kobietom.
Była tak szczęśliwa. Spokojna. I przy zdrowych zmysłach. Rozejrzał się. Zupełnie nie zorientował się, co inni sądzą o teorii mamy.
Nawet się nie domyślał, co kryło się za tymi pięknymi, pogodnymi twarzami.
– Dacie mi znać, gdy się wam ukaże? – dr Chasen spytał z szacunkiem.
– Oczywiście! – zawołała mama ciepło.
Inni nie odezwali się ani słowem.
Mary nagle wystąpiła naprzód, rozchylając usta.
– Tak? – pospieszył gorliwie dr Chasen.
Uśmiechnęła się do niego. Ostatnio bardzo przypominała matkę.
– Wypij kawę, Moshe – powiedziała łagodnie. – Stygnie.
Colleen McCullough