Poszliśmy do tego samego baru, w którym spotkaliśmy się pierwszy raz. Kiedy zamówiłam colę, Saining oznajmił, że powinnam przestać ciągle popijać colę. Kobiety powinny pić alkohol.
Oddech księżyca musnął jego twarz. On sam wyglądał tak spokojnie i łagodnie, niemal bezbronnie. Spojrzał na kieliszek w dłoni; wyglądał, jakby śnił.
– Tak bardzo za tobą tęskniłem – wyznał. – Ty masz tę szczególną moc. Byłem taki przygnębiony, zanim cię poznałem. Chcę dać sobie szansę; chcę się przekonać, czy potrafię zrobić coś pięknego.
Oniemiałam. Siedziałam, nie wierząc własnym uszom. Nigdy nie słyszałam z jego ust niczego podobnego. Wsłuchiwałam się w słowa mojej pierwszej miłości.
– Nie wiem, kim naprawdę jesteś – powiedziałam – ale i tak cię kocham. To musi być miłość.
Zadzwoniliśmy do kolegów Saininga z zespołu i zaprosiliśmy ich także. Saining oświadczył wszystkim, że nie przypuszczał, iż jest w ogóle zdolny do miłości, że do tej pory nie potrafił zaufać żadnej kobiecie i że uważał miłość za coś takiego, na co przychodzi czas w średnim wieku.
Po raz pierwszy mówił o sobie. W dzieciństwie doznał mnóstwa przykrości. Jego rodzice, uznani przez władze za „artystów – przestępców politycznych”, poznali się w rolniczym „obozie reedukacji przez pracę”, gdzieś na północnym zachodzie. Jego matka była zagorzałą wielbicielką rosyjskiego poety Siergieja Jesienina [4]. Saining urodził się w obozie pracy. Rodziców rehabilitowano, gdy miał dziewięć lat; wkrótce potem rozwiedli się. Saining mawiał, że chińskie małżeństwa potrafią przetrwać trudy i klęski, lecz dobre czasy stanowią dla nich zbyt trudne wyzwanie. Później jego matka wyszła ponownie za mąż i przeprowadziła się do Japonii. Kiedy Saining miał dwanaście lat, wyemigrował razem z ojcem do Anglii. Gdy go poznałam, mieszkał w Chinach dopiero od roku.
Jego ojciec wciąż miał nadzieję, że Saining zostanie wirtuozem skrzypiec. Pierwsze skrzypce zrobił mu osobiście, z bambusa. Wszystkie skrzypcowe melodie, które Saining pamiętał z dzieciństwa, nucił mu ojciec.
– Może właśnie dlatego nabrałem niedobrego zwyczaju uciekania przed wszystkim – powiedział.
Jego rodzice długo czekali na rehabilitację polityczną, ale uzyskanie rozwodu poszło im bardzo szybko.
– Moi rodzice to naprawdę porządni ludzie. Ale oboje są zwariowani. Mieszkaliśmy w obozie pracy, aż skończyłem dziewięć lat. Pomiatano nami tyle czasu, że gdy to wszystko się skończyło, po prostu nie mogliśmy już dłużej być razem.
Birmingham to okropne miejsce – ciągnął. – Jest naprawdę straszne i pełne zatroskanych ludzi. Nie czuję się z nim ani trochę związany. Ale angielska wieś naprawdę mi się podobała. Jeśli nie byłeś w Anglii, nigdy naprawdę nie zrozumiesz angielskiej literatury ani muzyki. Anglia jest wyjątkowa, a Anglicy nie lubią nikogo, kto nie jest Anglikiem. Kiedy zamieniłem skrzypce na gitarę, poczułem, że moje życie nareszcie robi się ciekawe. Muzyka już nigdy nie odwróci się ode mnie. Niestety, moje stosunki z ojcem psuły się coraz bardziej, bez przerwy się kłóciliśmy. To wszystko wymknęło się nam spod kontroli.
Zestawiliśmy kilka małych stolików w jeden duży i zaczęliśmy głośno wychwalać się nawzajem. Sanmao miał ze sobą płytę U2 i puścił ją na barowym sprzęcie grającym. Jedzenie było okropne, piwo ciepłe, a bezpośredniość kelnerek graniczyła z chamstwem. Kiedy Sanmao zauważył, że ktoś podgląda mojego faceta przez drzwi toalety, nasze „przyjęcie weselne” zamieniło się w bijatykę. Dwa wrogie gangi wywracały bar do góry nogami, a właściciel przyglądał się temu wszystkiemu bez słowa protestu. Wkrótce jakiemuś facetowi urwano już nie jeden, ale obydwa rękawy koszuli, Sanmao wyciągnął skądś łopatę i stanął jak słup soli na samym środku sali, a Saining miał na głowie maleńką czapeczkę, w której wyglądał na syna maszynisty. W końcu ktoś z tamtej grupy zawołał: „Przestańcie się bić! Żaden z nas nie jest stąd. Nie dawajmy miejscowym pretekstu, żeby się z nas nabijali!”
Burda skończyła się jak nożem uciął.
Saining zwrócił czapkę prawowitemu właścicielowi, każdy wysupłał parę groszy dla właściciela baru; na koniec wszyscy wymieniali uściski dłoni.
To się nazywa „szczęście”: pewność, że tamten bar w środku nocy, tuż przed świtem, stał się czymś nieskończenie odległym. Wciąż jednak spoglądam w tamtą stronę.
5
Całowaliśmy się tak długo, aż stało się to męczarnią.
Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się wypić tyle alkoholu; okropnie bolała mnie głowa. Po raz pierwszy w życiu patrzyłam na ciało nagiego mężczyzny – nie potrafiłam odróżnić jego skóry od mojej, nie wiedziałam, gdzie kończy się moja, a zaczyna jego. Ogarniała nas miękkość naszej własnej ciszy; w jego ciele kryło się moje pożądanie.
Wodząc wilgotnym palcem po moich wargach, powiedział:
– Są twoje. Podnieca mnie, kiedy jest ci dobrze.
Kiedy pocałował mnie w tamto miejsce, krzyknęłam. Odnalazłam wreszcie to poczucie całkowitego bezpieczeństwa, za którym zawsze tęskniłam.
Stopniowo zamieniał się w kogoś innego, w somnambulika. Jego ręce stawały się coraz cięższe, penis rósł w moim ciele. Jęknął żałośnie – wreszcie usłyszałam ten głos.
– Czy musisz to robić? – spytałam.
Wszystko mnie bolało, ale jego okrzyki miały w sobie przedziwną słodycz, która mnie obezwładniała; nie byłam pewna, czy jęczę z rozkoszy, czy z bólu, i wstydziłam się tego. Jego pot kapał mi na twarz i piersi. Czułam się jak mała, biedna dziewczynka. Patrzyłam na niego; dotyk ściekających mi po skórze kropel był cudowny.
Wreszcie usadowił mnie na sobie; dotykał językiem moich sutków, ogrzewając mnie ciężkim, ciepłym oddechem. Zauważyłam, że oczy mu zwilgotniały.
– Pamiętaj mnie – powiedział. – Zapamiętaj mnie tak, jak pamiętasz siebie.
Moje ciało eksplodowało rozkoszą. Pomyślałam, że to musi być szczytowanie. Czując zapach substancji, która sączyła się z wnętrza mojego ciała, wejrzałam w swoją przyszłość: stanę się kobietą, która może opowiedzieć wiele historii, a każda z tych opowieści będzie miała swoją cenę.
6
W 1992 roku, leżąc w łóżku, wspominałam tę noc sprzed trzech lat, wspominałam całą namiętność, ból, głód i przerażenie, które jej towarzyszyły. Byłam wciąż zagubiona. Minęły trzy lata, a ja wciąż zadawałam sobie pytanie: Co to właściwie jest miłość? Nie mogłam przestać się spotykać z tym mężczyzną – to wiedziałam na pewno. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Mieliśmy nasze wspólne tajemnice.
A szczytowanie? Qi mówiła mi, że pewnego razu straciła przytomność w czasie orgazmu – ta informacja najbardziej namieszała mi w głowie. Uwielbiałam ten wzburzony stan, który ogarniał nas oboje, kiedy Saining mnie rżnął – było to najprawdziwsze ze wszystkiego, czego doświadczałam. Ubóstwiałam, gdy pieprzył mnie jak nieznajomy, wypowiadając najsłodsze słowa – tylko wtedy, gdy udawał, że mnie nie zna, potrafił powiedzieć coś, co naprawdę mnie poruszało. Taki już miał styl.
Wiem, słowami zawsze można było mnie zranić. Nic nie mogłam na to poradzić.
Pewnej nocy Saining powtórzył coś, co powiedział na początku naszego związku: „Zapamiętaj mnie tak, jak pamiętasz siebie”. Nie wiedziałam, czy mówi to dlatego, że miał właśnie wyjątkowo przyjemny orgazm, czy też dlatego, że znowu się dowiedziałam o jego zdradzie.
Bóg jeden wie, ile potajemnych kontaktów seksualnych zdarzało się każdego wieczoru, gdy śpiewałam w swoim klubie. Ze wsi i z innych miast przyjeżdżało tu mnóstwo dziewcząt i usiłowało zarabiać na życie. Qi była jedną z wielu tymczasowych „hostess koktajlowych”. Miała wiecznie zdziwioną minę; jej twarz wyglądała jak znak zapytania. Dowiedziałam się, że jesteśmy z tego samego miasta, że dostała się na uniwersytet i że nie ma ojca. Innym razem, przy drinkach, rozmawiałyśmy o Freudzie i jego pracy Dora: analiza przypadku histerii; wtedy się zaprzyjaźniłyśmy. Pewnego dnia niespodziewanie zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym do niej wpadła. Powiedziała, że chce zerwać ze swoim chłopakiem i że potrzebna jej do tego publiczność. Nie widziałam Qi już od dawna – wtedy po raz pierwszy usłyszałam o jakimś chłopaku. Nie wiedziałam też, że ma już własny kąt – przedtem wiecznie się przeprowadzała.