Siedziałam na sedesie i patrzyłam na jego ręcznik; nie wiem, ile czasu tam spędziłam, ale czułam, że moje narządy płciowe uległy poważnemu uszkodzeniu. Twarz, którą zobaczyłam w krzywym lusterku, była paskudna. Nigdy w życiu nie czułam do siebie takiego wstrętu. Wstyd, którego wtedy doznałam, moje ciało nosiło w sobie już zawsze.
To była płyta The Doors. Brutalność tej muzyki w jakiś sposób łączyła się z okrucieństwem tej ordynarnej „nocy poślubnej”, która stanowiła profanację wszystkich fantazji erotycznych na ten temat, jakie towarzyszyły mi od lat. Nie odważyłam się spojrzeć na jego penisa, ale podobała mi się jego skóra; miał bardzo miękkie wargi, a język tego człowieka doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie rozumiałam dziwnego podniecenia na jego twarzy i nie znajdowałam w niej niczego, co mogłoby stać się pożywką dla wyobraźni. Dziewczyna, którą trzymał w ramionach, przypominała małego kotka, zbyt nieszczęśliwego, by zapłakać.
Miałam dziewiętnaście lat. Pogrążył mnie w bólu, pokrył obcą substancją, prymitywną, lecz prawdziwą. Ściskając dłońmi moje piersi, wchodził we mnie i wychodził, poruszał się w tej dziurze w moim ciele. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, i nikt nie będzie pamiętał, jak wyglądałam tamtej nocy – nocy, gdy straciłam dziewictwo. Jaźń, która wyciekała ze mnie, była nicością. Kiedy próbowałam uspokoić oszołomione ciało, zamglone lustro odbijało moją pustą twarz. Był obcym człowiekiem, spotkaliśmy się w barze; znałam fale oceanu w jego oczach, lecz nie wiedziałam, kim jest.
2
Lokal był straszliwie tandetny i jarzył się żółtym światłem, które wydobywało z mroku każdy obskurny szczegół. Siedząc przy barze, wyglądałam tak obojętnie i świetliście jak księżyc w pełni. Znalazłam się w takim miejscu po raz pierwszy w życiu i czułam się trochę niespokojna. Od czasu do czasu odwracałam się i rozglądałam, udając, że na kogoś czekam. Właściwie to nie wiedziałam nawet, że jestem w barze. Dopiero co przyjechałam do tego niewielkiego miasta na południu [1]. Był rok 1989, a w Szanghaju, skąd pochodziłam, nie było jeszcze żadnych barów – w całym mieście działało jedynie kilka małych, cichych kafejek. Być może te nieduże restauracyjki miewały bary, lecz i tak nigdy nie byłam w żadnej z nich.
Padał deszcz. Nie pamiętam, jaka muzyka grała wtedy w barze, nie pamiętam też, kiedy po raz pierwszy zauważyłam tego wysokiego chłopaka, który kołysał się w przód i w tył, uśmiechając się bez powodu. Miał na sobie za dużą białą koszulkę i wzorzyste sztruksy, tak szerokie, że wyglądały prawie jak spódnica, lecz niewątpliwie były spodniami. Całkiem sam, podrygiwał ze szklanką whisky w lewej dłoni; jego prawa dłoń tańczyła w powietrzu. Patrzyłam na jego nogi, gdy krok za krokiem zbliżał się w moją stronę; miał niebieskie adidasy o niezwykle cienkich podeszwach, przez co sprawiał wrażenie, jakby potykał się o własne stopy. Końcówki jego długich, prostych, lśniących włosów muskały jego łopatki i bardzo bladą twarz. Nie widziałam jej wyrazu, lecz mogłabym przysiąc, że chłopak się uśmiecha, choć nie miałam pojęcia, czy patrzy w moim kierunku.
Jadłam lody. Wkrótce zorientowałam się, że po mojej prawej stronie pojawiła się męska dłoń, trzymająca szklankę. Miał dużą dłoń i solidne opuszki palców; zauważyłam od razu, że obgryza paznokcie. To oznaczało, że coś nas łączy.
Zasłona włosów wypełniła moje pole widzenia; poczułam ich słaby, delikatny zapach. Spojrzałam w górę.
Zobaczyłam twarz anioła.
Miał niezwykły uśmiech, a obnażona niewinność jego oczu wprawiła mnie w zakłopotanie. Przez cały wieczór nie potrafiłam oderwać wzroku od tego widoku, od tego wyrazu twarzy. Być może to właśnie wiara w tę twarz trzyma mnie wciąż przy życiu. Wierzę w tę twarz. Ta twarz jest moim przeznaczeniem.
Zaczął paplać coś na temat różnych gatunków lodów. Powiedział, że też lubi czekoladę i że jego matka mówi, że słodycze jedzą dzieci, które czeka nieszczęśliwy los. Miał przeczucie, że z powodu namiętności do słodyczy w wieku trzydziestu lat będzie otyły, a przed czterdziestką wyłysieje.
Spytał, co robię w tym mieście, a ja na to:
– Wszyscy przyjeżdżają tu po to, żeby zarobić, prawda? Nie skończyłam szkoły średniej, więc nie znajdę pracy w Szanghaju. Czy miałam jakieś wyjście oprócz przyjazdu tutaj?
– Jesteś jeszcze taka młoda – powiedział. – Rodzice nie martwią się o ciebie?
Odparłam, że mój ojciec jest człowiekiem niezwykłym i że traktuje mnie jak dorosłą. Sam też chce zmienić swoje życie i zarobić trochę kasy, więc kiedy oznajmiłam, że zamierzam wyjechać na zarobek, tylko mnie zachęcał.
– Lubisz pieniądze? – zapytał, a ja na to: – Pewnego dnia mój ojciec chciał pomóc krewnemu z zagranicy wymienić trochę pieniędzy na czarnym rynku. Pomyślał, że może uda mu się uszczknąć z tego niedużą prowizję, ale ktoś zrabował mu całą gotówkę. Ojciec próbował dogonić tego gościa, ale mu się nie udało; w końcu skręcił nogę. Tata prosił, żebym nikomu o tym nie mówiła, bo wymknął się wtedy z pracy, a to nie byłoby dobrze widziane. Smutno mi z powodu tego zdarzenia. Nie mam pojęcia, czy lubię pieniądze. Mój ojciec jest intelektualistą, to człowiek słaby. Jeśli mam zarobić sensowną forsę, muszę zacząć już teraz.
Odniosłam wrażenie, że ten facet, który przedstawił się jako Saining, jest mną zainteresowany. Jego ubiór rzucał się w oczy; każdy kolor na jego tęczowych spodniach sprawiał mi radość. Z chaotycznego monologu Saininga dowiedziałam się, że gra na gitarze, a gra na gitarze to właśnie to, co chce w życiu robić, i że właśnie szuka baru albo całego mnóstwa barów, w których są estrady.
Pełna podziwu zapytałam:
– Gdzie w Chinach są takie miejsca?
Odparł, że sam jeszcze nie wie, ale na pewno się dowie.
Jego słowa dodały mi odwagi – bar z estradą był dla mnie ucieleśnieniem drogi do wolności. Wpatrywałam się w niego, zachwycając się jego czarnymi oczami – rozdzierająco niewinnymi, ogromnymi, wilgotnymi oczami.
– Coś ci powiem, wiesz? Jestem śpiewaczką, i to całkiem niezłą.
– Może chcesz wstąpić do mnie? – zapytał.
Po raz pierwszy w życiu otrzymałam od mężczyzny wyraźną propozycję, i Bóg jeden wie, czemu od razu się zgodziłam. Moje oczekiwania były niejasne i raczej poetyckie; moją wyobraźnię zalały ciemne, podskórne prądy.
Powiedział, że lubi dziewczyny z rozbitych rodzin, które przepadają za czekoladą i uwielbiają deszcz.
– Długo czekałem na taką dziewczynę – rzekł.
– Wielkie nieba! Maniaczka czekolady, która uwielbia deszczowe dni – to ja!
3
Pieprzył mnie, aż kompletnie zdrętwiałam. Moje początki z mężczyznami były złe, lecz nie myślałam o tym w ten sposób – nawet ból, który przeszywał moje serce, nawet te piekące rany były tylko jednym z wielu zdarzeń. Nie różniły się specjalnie od tego wszystkiego, co miało mnie nieuchronnie spotkać.
Wróciłam do Szanghaju. Codziennie słuchałam Cui Jiana [2], żywiłam się czekoladą i lodami Laleczka. Co tydzień robiłam obchód akademików wszystkich uczelni w mieście, handlując szmacianymi laleczkami, produkowanymi przez starych ludzi z pobliskich brygad produkcyjnych. Nie miałam przyjaciół. Otworzyły się pierwsze supermarkety. Nie miałam też pieniędzy, lecz spacery alejkami pozwalały mi nieco ulżyć samotności i czyniły moje życie odrobinę ciekawszym. Po mniej więcej miesiącu odłożyłam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby móc znowu wyjechać na południe.
Kiedy znowu odwiedziłam Saininga, spał. Podszedł do drzwi w szarej piżamie z kapturem. Miał wysuszone wargi; zachwyciło mnie piękno chłodnego wyrazu jego twarzy. Czułam, że coś mnie autentycznie łączy z tym rodzajem piękna, toteż uznałam go za pięknego.