Susan przez chwilę milczała. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, czuła żal, że odszedł tak wspaniały kryptolog. Strathmore przerwał jej zadumę.
– W tym całym fiasku jest tylko jeden pocieszający element – powiedział. – Tankado podróżował samotnie. Najprawdopodobniej człowiek, z którym współpracuje, jeszcze nie wie o jego śmierci. Władze hiszpańskie obiecały, że postarają się nie ujawnić sprawy tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Nas poinformował COMINT. Musimy zidentyfikować tego człowieka, nim dowie się o śmierci Tankada. Właśnie dlatego cię wezwałem. Potrzebuję twojej pomocy.
Susan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wydawało jej się, że śmierć Tankada w tak wygodnym dla nich momencie rozwiązała cały problem.
– Komandorze – zaczęła go przekonywać – jeśli hiszpańskie władze stwierdzą, że zmarł na atak serca, to będziemy mieli problem z głowy. Jego partner będzie wiedział, że to nie nasza sprawka.
– Nie nasza sprawka? – Strathmore popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Ktoś szantażuje NSA i kilka dni później już nie żyje, i to nie jest nasza sprawka? Mogę się założyć, i to o bardzo dużą stawkę, że partner Tankada będzie innego zdania. Niezależnie od tego jak było naprawdę, wszyscy będą nas podejrzewać. Mogliśmy go otruć, sfałszować wyniki sekcji, Bóg wie, co jeszcze. – Przerwał na chwilę. – A ty co pomyślałaś, gdy ci powiedziałem, że Tankado nie żyje?
– Że zabili go ludzie z NSA – przyznała, marszcząc brwi.
– No właśnie. Jeśli NSA może umieścić pięć satelitów Rhyolite na orbicie geosynchronicznej nad Bliskim Wschodem, to wolno chyba założyć, że mamy dostateczne środki, by przekupić kilku policjantów hiszpańskich.
Susan wypuściła powietrze z płuc. Ensei Tankado nie żyje. Odpowiedzialność spadnie na NSA.
– Czy mamy szansę na odszukanie jego partnera w porę?
– Myślę, że tak. Ze względu na dobrą wskazówkę. Tankado ujawnił, że ma partnera. Miał chyba nadzieję, że to zniechęci firmy komputerowe, które mogłyby spróbować się go pozbyć lub ukraść klucz. Groził, że jeśli ktoś się zdecyduje na jakąś brudną sztuczkę, jego partner opublikuje klucz i wszystkie firmy będą konkurowały z darmowym programem szyfrującym.
– Bardzo sprytnie – pokiwała głową Susan.
– Tankado kilka razy wspomniał publicznie o swoim partnerze – ciągnął Strathmore. – Nazywał go North Dakota.
– North Dakota? To oczywiście tylko pseudonim.
– Tak, ale na wszelki wypadek przeszukałem Internet. Nie przypuszczałem, że znajdę coś interesującego, lecz trafiłem na adres elektroniczny. – Po chwili dodał: – Oczywiście zakładałem, że naprawdę nie szukamy North Dakoty, ale sprawdziłem ten adres. Możesz sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy się okazało, że w skrzynce pocztowej jest pełno listów od Ensei Tankada, i to na temat Cyfrowej Twierdzy oraz planów szantażowania NSA.
Susan obrzuciła szefa sceptycznym spojrzeniem. Była zdumiona, że Strathmore daje się tak łatwo nabierać.
– Komandorze – zaczęła – Tankado doskonale wiedział, że NSA może czytać pocztę elektroniczna. Z pewnością nigdy nie użyłby Internetu do przesyłania tajnych wiadomości. To pułapka. Tankado podrzucił panu North Dakotę. Był pewny, że pan przeszuka sieć. Niezależnie od tego, jakie przesyłał wiadomości, niewątpliwie chciał, by pan je przechwycił. To fałszywy trop.
– Masz dobry instynkt – odrzekł Strathmore. – Są jednak pewne dodatkowe szczegóły. Nie znalazłem niczego pod „North Dakota”, musiałem trochę zmienić łańcuch. Nazwa użytkownika to NDAKOTA.
– Sprawdzanie permutacji to standardowa procedura – pokręciła głową Susan. – Tankado wiedział, że będzie pan próbował wprowadzić różne zmiany. NDAKOTA to raczej oczywista zmiana.
– Być może – powiedział Strathmore, skrobiąc coś na kawałku papieru. Podał go Susan. – Spójrz na to.
Susan zerknęła na kartkę i od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Na kartce był adres elektroniczny:
NDAKOTA@ARA.ANON.ORG
Zwróciła uwagę na litery „ara” w adresie. To skrót od American Remailers Anonymous, znanego anonimowego serwera.
Anonimowe serwery cieszą się popularnością wśród użytkowników Internetu, którzy nie chcą zdradzić swojej tożsamości. Za odpowiednią opłatą dostawca usług internetowych pełni funkcję pośrednika przy wymianie listów elektronicznych.
Anonimowy adres przypomina skrytkę pocztową – użytkownik może wysyłać i odbierać listy, nie zdradzając prawdziwego adresu i nazwiska. Dostawca odbiera listy, a następnie odsyła je na prawdziwy adres klienta. Zgodnie z umową dostawcy nie wolno nikomu ujawnić tożsamości i adresu użytkownika.
– To jeszcze niczego nie dowodzi – powiedział Strathmore – ale wydaje się dość podejrzane.
– Uważa pan, że Tankado nie przejmował się tym, czy ktokolwiek będzie szukał North Dakoty, bo jego adres jest chroniony przez ARA. – Susan nagle nabrała większego przekonania do tej idei.
– Właśnie.
Przez chwilę analizowała sytuację.
– ARA obsługuje głównie adresy w Stanach. Sądzi pan, że North Dakota jest gdzieś tutaj?
– Być może – wzruszył ramionami Strathmore. – Gdyby Tankado miał partnera w Ameryce, dwie kopie klucza byłyby rozdzielone geograficznie. Niewykluczone, że to mogłoby się okazać zręcznym posunięciem.
Susan miała wątpliwości. Tankado zapewne przekazał klucz komuś, z kim był bardzo blisko zaprzyjaźniony, a jak pamiętała, w Stanach nie miał zbyt wielu przyjaciół.
– North Dakota – powtórzyła, zgodnie z nawykami kryptologa zastanawiając się nad możliwym znaczeniem tej nazwy. – A o czym on pisał do Tankada?
– Nie mamy pojęcia – odrzekł Strathmore. – COMINT przechwycił tylko listy Tankada. Znamy jedynie ten anonimowy adres.
– A może to wszystko lipa? – powiedziała po chwili Susan.
– Co masz na myśli? – Strathmore uniósł brwi.
– Tankado mógł wysyłać lipne listy na martwy adres, w nadziei, że je przechwycimy. My myślimy, że on jest chroniony, a on nie musi nikomu przekazywać klucza, co zawsze jest ryzykowne. Mógłby wtedy działać samotnie.
– Sprytny pomysł – zachichotał Strathmore. Susan mu zaimponowała. – Jest jednak pewien problem. Tankado nie używał ani swojego domowego, ani firmowego adresu. Chodził na Uniwersytet Doshisha i korzystał z ich głównego komputera. Najwyraźniej miał tam konto, które udało mu się utrzymać w tajemnicy. Jest bardzo dobrze ukryte, znalazłem je tylko przypadkiem… – Strathmore urwał. – Gdyby Tankado chciał, żebyśmy czytali jego pocztę, dlaczego posługiwałby się tajnym kontem?
– Może po to, byśmy niczego nie podejrzewali – odpowiedziała Susan. – Być może Tankado ukrył konto właśnie po to, byśmy sądzili, że znaleźliśmy je przypadkiem. To zwiększyłoby wiarygodność jego wiadomości.
– Byłabyś świetnym agentem operacyjnym – zaśmiał się Strathmore. – To dobry pomysł, ale on dostawał odpowiedź na każdy wysłany list. Tankado pisze, partner odpowiada.
– Dobra – skrzywiła się Susan. – Twierdzi pan zatem, że North Dakota istnieje naprawdę.
– Obawiam się, że tak. I musimy go znaleźć. Zachowując dyskrecję. Jeśli zorientuje się, że go szukamy, to koniec.
Susan wiedziała już, dlaczego Strathmore ją wezwał.
– Pozwoli pan, że zgadnę – powiedziała. – Chce pan, żebym włamała się do bazy danych ARA i zidentyfikowała North Dakotę?
– Pani Fletcher, czyta pani w moich myślach – uśmiechnął się Strathmore.
Gdy chodziło o prowadzenie dyskretnych poszukiwań w sieci, Susan Fletcher była właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Rok wcześniej pewien wysoki urzędnik Białego Domu otrzymywał listy elektroniczne z pogróżkami od nadawcy z anonimowym adresem. NSA miała go odszukać. Agencja mogła po prostu zażądać od dostawcy usług internetowych ujawnienia jego danych, ale wolała zastosować subtelniejsze metody.