– Masz rację – prychnął Strathmore. – Właśnie dlatego do niego zadzwoniłem. Nie miałem tego luksusu, by móc…
– Czy dyrektor wie, że posłał pan cywila?
– Susan – odrzekł Strathmore, który najwyraźniej tracił już cierpliwość. – Dyrektor nic jeszcze nie wie.
Susan patrzyła na niego z niedowierzaniem. Miała wrażenie, że rozmawia z kimś obcym. Strathmore wysłał jej narzeczonego – profesora – powierzając mu zadanie wywiadowcze, i nie zawiadomił dyrektora o największym kryzysie w historii agencji.
– Leland Fontaine nie został powiadomiony?
– Susan, teraz ty posłuchaj! – wybuchnął Strathmore. Miał już tego dość. – Wezwałem cię, bo potrzebowałem kogoś do pomocy, a nie inspektora nadzoru. Wczoraj wieczorem wczytałem plik Tankada i siedziałem tu przez całą noc przy drukarce, modląc się, by TRANSLATOR go rozszyfrował. O świcie zrezygnowałem z dumy i zadzwoniłem do dyrektora. Mogę ci powiedzieć, że o niczym tak nie marzyłem, jak o takiej rozmowie. Dzień dobry, panie dyrektorze. Przykro mi, że pana obudziłem. Dlaczego dzwonię? Właśnie się przekonałem, że TRANSLATOR nadaje się do muzeum, i to z powodu jednego algorytmu, którego nie potrafili napisać wszyscy moi najlepsi kryptolodzy, choć im płacimy niebotyczne pensje! – Strathmore walnął pięścią w blat biurka.
Susan skamieniała. W ciągu dziesięciu lat pracy widziała tylko parę razy, jak komandor przestał nad sobą panować, i nigdy nie stało się to z jej powodu.
Przez dziesięć sekund oboje milczeli. Wreszcie Strathmore znów usiadł na fotelu. Susan słyszała, że szef stopniowo odzyskuje normalny oddech. Gdy się wreszcie odezwał, mówił niezwykle spokojnie.
– Niestety, ta rozmowa się nie odbyła, ponieważ dyrektor jest w Kolumbii, gdzie ma spotkanie z prezydentem. Dopóki Fontaine jest w Ameryce Południowej, nie może zrobić absolutnie nic, miałem zatem do wyboru dwie możliwości. Albo zażądać, by odwołał spotkanie i natychmiast wrócił, albo zająć się tą sprawą sam. – Znów przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza. W końcu Strathmore uniósł głowę. Gdy popatrzył Susan w oczy, jego spojrzenie natychmiast złagodniało. – Susan, bardzo przepraszam. Jestem zmęczony. To prawdziwy koszmar. Wiem, że denerwujesz się z powodu Davida. Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób. Myślałem, że wiesz.
– Ja również zareagowałam zbyt nerwowo. Przepraszam. – Susan poczuła się winna. – To był dobry wybór.
– Wróci dziś wieczorem – zapewnił ją Strathmore.
Susan pomyślała o wszystkim, co ma na głowie komandor – nadzór nad TRANSLATOREM, niezliczone spotkania, niekończące się godziny pracy. W Krypto krążyły plotki, że po trzydziestu latach małżeństwa żona Strathmore’a postanowiła go rzucić. Teraz do tego wszystkiego doszła jeszcze Cyfrowa Twierdza – najpoważniejszy kryzys w historii NSA – a Strathmore musiał radzić sobie w pojedynkę. Nic dziwnego, że wyglądał, jakby miał już dość.
– Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności – powiedziała wreszcie – sądzę, że powinien pan zawiadomić dyrektora.
Strathmore pokręcił głową. Kropla potu skapnęła na biurko.
– Nie zamierzam narażać bezpieczeństwa dyrektora i ryzykować, że nastąpi przeciek, nawiązując z nim kontakt w sprawie kryzysu, gdy on nie może nic zrobić.
Susan wiedziała, że komandor ma rację. Nawet w takich chwilach Strathmore potrafił jasno myśleć.
– Czy zastanawiał się pan nad powiadomieniem prezydenta?
– Owszem – przytaknął Strathmore. – Postanowiłem tego nie robić.
Susan sama się tego domyśliła. Kierownictwo NSA ma prawo podejmować decyzje w nagłych sytuacjach dotyczących wywiadu bez porozumienia z władzami wykonawczymi. NSA jest jedyną amerykańską agencją wywiadowczą, która nie musi się tłumaczyć z podjętych działań. Strathmore często korzystał z tego prawa; wolał czynić cuda, nie informując o tym innych.
– Komandorze – powiedziała – to zbyt poważna sprawa, by brał ją pan na siebie. Musi pan zawiadomić prezydenta.
– Susan, istnienie Cyfrowej Twierdzy ma zasadnicze znaczenie dla przyszłości tej agencji. Nie zamierzam informować o niczym prezydenta za plecami dyrektora. Mamy kryzys i ja się nim zajmuję. – Strathmore przyjrzał jej się uważnie i uśmiechnął ze znużeniem. – W końcu to ja jestem zastępcą dyrektora do spraw operacyjnych. Poza tym nie jestem sam. Mam w drużynie Susan Fletcher.
Pomyślała, że właśnie dlatego tak go szanuje. Przez dziesięć lat, w różnych trudnych sytuacjach, Trevor Strathmore wskazywał jej właściwą drogę. Jasno i bez wahań. Zawsze zdumiewało ją jego zaangażowanie – niezachwiana wiara w słuszność zasad, przywiązanie do kraju i ideałów. Niezależnie od tego, co się działo, komandor Trevor Strathmore był dla niej latarnią wskazującą drogę.
– Grasz w mojej drużynie, prawda? – spytał.
– Tak, proszę pana – uśmiechnęła się. – Na sto procent.
– Dobra. Czy teraz możemy wrócić do pracy?
Rozdział 12
David Becker bywał już na pogrzebach i widywał martwych ludzi, ale to było coś innego. Nie miał przed sobą idealnie przystrojonych zwłok w wyłożonej jedwabiem trumnie. Na aluminiowym stole w kostnicy leżało nagie ciało mężczyzny. Jego oczy nie nabrały jeszcze pustego wyrazu, przeciwnie, wydawało się, że patrzy w sufit z przerażeniem i żalem.
– Dónde están sus efectos? – spytał Becker. Mówił płynnie po hiszpańsku z kastylijskim akcentem. – Gdzie są jego rzeczy?
– Allí – odpowiedział młody porucznik o żółtych zębach. Wskazał na leżące na ladzie ubranie i inne rzeczy osobiste.
– Est todo? Czy to wszystko?
– Sí.
Becker poprosił o pudło z kartonu. Porucznik poszedł poszukać.
W sobotni wieczór kostnica w Sewilli była zamknięta. Porucznik wprowadził Beckera na bezpośredni rozkaz naczelnika sewilskiej Guardii – najwyraźniej ten Amerykanin miał wpływowych znajomych.
Becker rzucił okiem na stertę rzeczy. W jednym bucie tkwił paszport, portfel i okulary. Obok leżała niewielka torba, którą gwardziści przynieśli z hotelu, gdzie zatrzymał się mężczyzna. Becker otrzymał jasne instrukcje. Niczego nie dotykaj. Niczego nie czytaj. Po prostu przywieź wszystkie jego rzeczy. Wszystko. Nie przegap niczego.
Jeszcze raz przyjrzał się rzeczom zmarłego. Po co NSA te śmieci?
Porucznik wrócił z niewielkim pudłem i Becker zaczął pakować ubrania.
– Quien es? Kto to? – spytał porucznik, dotykając nogi nieboszczyka.
– Nie wiem.
– Wygląda na Chińczyka.
To Japończyk, pomyślał Becker.
– Biedak. Atak serca, prawda?
– Tak mi powiedziano. – Becker pokiwał z roztargnieniem głową.
Porucznik westchnął współczująco.
– Słońce w Sewilli bywa okrutne. Lepiej niech pan jutro uważa.
– Dziękuję – odrzekł Becker. – Wracam do domu.
– Przecież dopiero pan przyleciał! – porucznik był zszokowany.
– Wiem, ale człowiek, który zapłacił za bilet, czeka na te rzeczy.
– Chce pan powiedzieć, że nie zamierza pan przeżyć doświadczenia, jakim jest pobyt w Sewilli? – porucznik wydawał się obrażony.
– Byłem już tutaj parę lat temu. Piękne miasto. Bardzo chciałbym zostać.
– Widział pan zatem La Giralda?
Becker pokiwał głową. Nigdy nie wszedł na starą wieżę Maurów, ale rzeczywiście ją widział.
– A Alcazar?
Znów kiwnął głową. Przypomniał sobie noc, gdy słuchał, jak Paco de Lucia gra na gitarze na dziedzińcu. Flamenco pod gwiazdami w piętnastowiecznej fortecy. Żałował, że wtedy nie znał jeszcze Susan.