Выбрать главу

– Wolałbym, by pan odłożył paszport – powiedział. Niczego nie dotykaj. Niczego nie czytaj.

– Ensei Tankado… urodzony w styczniu…

– Proszę – powtórzył uprzejmie Becker. – Niech pan to odłoży.

Gwardzista jeszcze przez chwilę gapił się na paszport, po czym rzucił go na stertę rzeczy Tankada.

– Ten facet miał wizę trzeciej klasy. Mógł tu przebywać wiele lat.

– Może tu mieszkał – powiedział Becker, dotykając piórem ręki nieboszczyka.

– Nie. Wjechał tydzień temu. Jest stempel w paszporcie.

– Może zatem zamierzał się tu przeprowadzić – zasugerował krótko Becker.

– Możliwe. Kiepski pierwszy tydzień. Udar słoneczny i atak serca. Biedak.

Becker przerwał rozmową i jeszcze raz przyjrzał się palcom Tankada.

– Jest pan pewny, że w chwili śmierci nie miał na sobie żadnej biżuterii?

– Biżuterii? – zdziwił się porucznik.

– Tak. Niech pan tu spojrzy.

Porucznik podszedł do stołu.

Na skórze lewej ręki Tankada widać było ślady oparzenia promieniowaniem słonecznym, z wyjątkiem wąskiego paska na małym palcu.

– Widzi pan, że tu nie ma opalenizny? – powiedział Becker, wskazując na blady ślad na palcu. – Wygląda na to, że nosił pierścionek.

– Pierścionek? – porucznik był wyraźnie zdziwiony i zaskoczony. Przyjrzał się uważnie lewej dłoni zmarłego. – Boże, zatem to była prawda? – dodał zmieszany.

– Słucham? – zapytał Becker. Nagle poczuł, że stało się coś złego.

– Wspomniałbym o tym wcześniej… – powiedział gwardzista, potrząsając głową – ale ten człowiek był wariatem.

– Jaki człowiek? – Becker nawet się nie uśmiechnął.

– Ten facet, który wezwał pogotowie. Kanadyjski turysta. Wciąż mówił o jakimś pierścieniu. Nigdy jeszcze nie słyszałem, by ktoś tak źle mówił po hiszpańsku.

– Powiedział, że Tankado miał pierścionek?

Porucznik kiwnął głową. Wyjął papierosa Ducado, zerknął na napis „Palenie wzbronione” i zapalił mimo to.

– Pewnie powinienem był o tym wspomnieć, ale facet zachowywał się, jakby był kompletnym szaleńcem.

Becker zmarszczył brwi. Przypomniały mu się słowa Strathmore’a. Chcę mieć wszystko, co Tankado miał przy sobie. Wszystko. Nie pomiń niczego, nawet najdrobniejszego skrawka papieru.

– Gdzie jest teraz ten pierścionek? – spytał.

– To długa historia – odrzekł porucznik, zaciągając się dymem.

– Mimo to proszę ją opowiedzieć. – Coś mu mówiło, że to nie będzie dobra wiadomość.

Rozdział 15

Susan Fletcher siedziała przy swoim terminalu w Węźle nr 3. Był to akustycznie odizolowany pokój kryptografów tuż obok głównej hali Krypto. Zakrzywiona ściana z grubego szkła, przepuszczająca światło tylko w jedną stronę, dawała panoramiczny widok na hale, natomiast z zewnątrz nikt nie mógł zobaczyć, co się dzieje w Węźle.

W tylnej części pomieszczenia znajdowało się dwanaście terminali ustawionych w koło. To miało sprzyjać intelektualnej wymianie myśli między kryptografami i przypominać im, że tworzą zespół – są kimś w rodzaju rycerzy okrągłego stołu. Jak na ironię, wewnątrz Węzła sekrety były źle widziane.

Na Węzeł nr 3 mówiono często Kojec, ponieważ jego wystrój niczym nie przypominał ascetycznej prostoty całego oddziału Krypto. Kojec zaprojektowano tak, by pracownicy czuli się w nim jak w domu: gruba wykładzina na podłodze, najwyższej klasy zestaw muzyczny, dobrze zaopatrzona lodówka, mała kuchenka. To było odbiciem filozofii NSA w stosunku do Krypto: jeśli wydaliśmy kilka miliardów dolarów na komputer deszyfrujący, to musimy przyciągnąć najlepszych specjalistów, którzy będą w stanie go należycie wykorzystać.

Susan zrzuciła pantofelki od Salvatore Ferragamo i z przyjemnością zanurzyła palce stóp w grubej wykładzinie. Dobrze opłacanych pracowników państwowych nakłaniano, by zrezygnowali z ostentacyjnego demonstrowania swego bogactwa. Zazwyczaj Susan nie miała z tym żadnych problemów – była zadowolona ze swego bliźniaka, volvo i konserwatywnej garderoby. Wyjątkiem było obuwie. Już w czasie studiów oszczędzała na najlepsze buty.

„Nie skoczysz do gwiazd, gdy bolą cię stopy – powiedziała jej kiedyś ciotka. – A gdy dotrzesz na miejsce, postaraj się dobrze wyglądać!”.

Susan przeciągnęła się jak kotka i wzięła się do roboty. Otworzyła program TRACER i zaczęła go konfigurować. Spojrzała na adres, który dał jej Strathmore:

NDAKOTA@ARA.ANON.ORG

Człowiek, który używał nazwiska North Dakota, miał anonimowe konto, ale Susan wiedziała, że już wkrótce pozna jego prawdziwy adres. TRACER trafi na serwer ARA, zostanie – przesłany dalej do North Dakoty, po czym odeśle wiadomość z jego adresem.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, TRACER szybko zidentyfikuje North Dakotę i Strathmore skonfiskuje jego klucz. Zostanie jeszcze David. Gdy znajdzie kopię klucza Tankada, oba zostaną zniszczone. Bomba zegarowa Ensei Tankada przestanie być groźna, tak jakby ktoś usunął zapalnik.

Susan dwukrotnie sprawdziła, czy poprawnie wpisała adres internetowy. Zaśmiała się na myśl, że Strathmore nie potrafił sam poradzić sobie z TRACEREM. Najwyraźniej próbował dwukrotnie, ale za każdym razem dostawał adres Tankada, a nie North Dakoty. To prosty błąd, pomyślała. Pewnie pomylił pola danych i TRACER szukał złego konta.

Skończyła konfigurować program i umieściła go w kolejce do wysłania. Nacisnęła ENTER. Rozległ się jeden pisk i na ekranie pojawił się napis:

TRACER WYSŁANY

Teraz musiała czekać.

Wypuściła powietrze z płuc. Miała wyrzuty sumienia z powodu starcia z komandorem. Jeśli ktokolwiek mógł sobie samodzielnie poradzić z tym nagłym kryzysem, to tylko Trevor Strathmore. Szef wykazywał niezwykłą umiejętność radzenia sobie ze wszystkimi wyzwaniami.

Sześć miesięcy wcześniej, gdy EFF ujawniła, że łódź podwodna NSA przechwytuje wiadomości przesyłane przez kabel ułożony na dnie, Strathmore z zimną krwią zaaranżował przeciek, jakoby łódź podwodna w rzeczywistości służyła do pozbywania się toksycznych odpadów. EFF i ekolodzy tracili czas i energię na dyskusję o tym, która wersja jest prawdziwa, aż wreszcie media miały tego dość i zajęły się nowymi tematami.

Strathmore metodycznie planował każde swoje posuniecie. Przygotowując plany, często korzystał z komputera. Podobnie jak wielu pracowników NSA Strathmore używał do tego opracowanego przez agencję programu BrainStorm (Burza Mózgu). W ten sposób niczego nie ryzykując, mógł sprawdzić wszystkie warianty „a co się stanie, jeśli…”.

BrainStorm był programem typu „sztuczna inteligencja” – jego twórcy opisali go jako Symulator Przyczyn i Skutków. Początkowo miał służyć do pozorowania przebiegu kampanii politycznych – chodziło o stworzenie realistycznego modelu „politycznego środowiska”. Na podstawie ogromnego zbioru danych komputer tworzył sieć relacji, stanowiącą model oddziaływań między zmiennymi politycznymi, takimi jak ważni politycy, ich personel, związki osobiste pomiędzy nimi, gorące problemy, motywy działania, a także czynnikami dodatkowymi, na przykład seks, narodowość, pieniądze. Użytkownik programu mógł opisać dowolne zdarzenie, a BrainStorm analizował, jaki będzie miało wpływ na „środowisko”.

Komandor Strathmore korzystał z programu BrainStorm z niemal religijnym zaangażowaniem. Dla niego nie był instrumentem politycznym, lecz narzędziem do analizy złożonych strategii, wykrywania słabych punktów, tworzenia harmonogramów działań i schematu przepływu ludzi i środków. Susan podejrzewała, że w komputerze Strathmore’a są ukryte plany działania, które pewnego dnia zmienią historię świata.