Prawdziwym osiągnięciem konstruktorów komputera Monocle nie był jednak ekran, tylko system wczytywania danych. Użytkownik wprowadzał dane i polecenia za pomocą maleńkich przycisków przymocowanych do opuszków palców. Stykając je ze sobą, w odpowiedniej kolejności, wprowadzał informacje, wykorzystując system podobny do stenografii. Komputer następnie nadawał tekstowi standardową postać.
Morderca włączył urządzenie; zapalił się ekran zainstalowany w soczewce. Trzymając ręce wzdłuż ciała, zaczął szybko wprowadzać dane. Jego ruchy były niezauważalne. Na ekranie pojawił się tekst wiadomości:
PODMIOT P. CLOUCHARDE – WYELIMINOWANY
Uśmiechnął się do siebie. Przekazanie informacji o zabójstwie było częścią zadania. Dołączenie nazwiska ofiary… jego zdaniem, było dowodem elegancji. Jeszcze kilka szybkich ruchów palców i na ekranie pojawił się napis:
WIADOMOŚĆ WYSŁANA
Rozdział 26
Becker siedział na ławce przed kliniką i zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Telefony do agencji towarzyskich nie dały żadnego wyniku. Komandor, zaniepokojony wymianą informacji za pośrednictwem publicznych telefonów, polecił mu, aby więcej nie dzwonił, dopóki nie znajdzie pierścienia. Becker myślał nawet o tym, czy nie poprosić o pomoc miejscowej policji – być może gwardia zna jakąś rudą prostytutkę – ale Strathmore surowo mu tego zakazał. Masz być niewidzialny. Nikt nie może się dowiedzieć o istnieniu pierścienia.
Zastanawiał się, czy ma krążyć po mieście w poszukiwaniu tajemniczej kobiety. A może należało sprawdzić wszystkie restauracje – może ktoś zauważył grubego Niemca. Jedno i drugie wydawało mu się czystą stratą czasu.
Wciąż przypominały mu się słowa Strathmore’a: To sprawa bezpieczeństwa narodowego… musisz znaleźć pierścień.
Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że coś pominął – coś bardzo ważnego – ale za żadne skarby nie mógł wymyślić co to takiego. Do diabla, jestem profesorem, a nie tajnym agentem! Coraz częściej myślał o tym, dlaczego Strathmore nie zlecił tego zadania jakiemuś profesjonaliście.
Wstał z ławki i poszedł bez celu Calle Delicias. Nie widział już wyraźnie kocich łbów, którymi był wybrukowany chodnik. Szybko robiło się ciemno.
Dewdrop.
Coś w tym absurdalnym imieniu nie dawało mu spokoju.
Dewdrop. Przypomniał sobie śliski głos seňora Roldána z Escortes Belén: Mamy tylko dwie rude… dwie rude, Inmaculada i Rocío… Rocío… Rocío…
Becker nagle się zatrzymał. Już zrozumiał. I ja uważam się za lingwistę? Nie mógł uwierzyć, że przegapił coś takiego.
Rocío to jedno z najbardziej popularnych hiszpańskich imion. Kojarzy się z czystością, dziewictwem, naturalną urodą – wszystkim, co przystoi młodej, katolickiej dziewczynie. Te skojarzenia z czystością wynikają z dosłownego znaczenia imienia – kropla rosy! Drop of dew!
Becker miał wrażenie, że znowu słyszy głos starego Kanadyjczyka. Dewdrop. Rocío przetłumaczyła swoje imię na jedyny język, w jakim mogła się porozumieć ze swym klientem – na angielski. Podniecony Becker szybko ruszył, by znaleźć telefon.
Po drugiej stronie ulicy szedł za nim mężczyzna w drucianych okularach, trzymając się w takiej odległości, by nie stracić go z oczu.
Rozdział 27
Cienie w głównej sali Krypto stopniowo się wydłużały i słabły. Automatycznie sterowane oświetlenie świeciło coraz mocniej. Susan wciąż siedziała przy terminalu, oczekując na wiadomość po wysłaniu TRACERA. Trwało to dłużej, niż się spodziewała.
Jej myśli błądziły – tęskniła za Davidem i pragnęła, by Greg Hale poszedł sobie do domu. Wprawdzie Hale nie ustąpił, ale na szczęście siedział w milczeniu przy swoim terminalu, zajęty jakąś robotą. Susan nie obchodziło, co robił, byle tylko nie włączył monitora pracy komputera. Z pewnością dotychczas tego nie uczynił – gdyby zobaczył, że komputer pracuje nad jednym zadaniem od szesnastu godzin, zareagowałby okrzykiem niedowierzania.
Susan piła już trzecią filiżankę herbaty, gdy wreszcie nastąpiło to, na co czekała – rozległ się pojedynczy dzwonek jej terminalu. Poczuła przyśpieszające tętno. Na ekranie ukazała się pulsująca ikona w kształcie koperty – sygnał, że dostała wiadomość elektroniczną. Zerknęła na Grega. Najwyraźniej był zajęty swoją pracą. Wstrzymała oddech i dwukrotnie kliknęła na kopertę.
– North Dakota – szepnęła do siebie. – Zobaczymy, kim jesteś.
Gdy otworzyła wiadomość, ujrzała pojedynczą linijkę. Przeczytała ją. Po sekundzie przeczytała ponownie.
KOLACJA U ALFREDO? O ÓSMEJ?
Usłyszała, jak po drugiej stronie pokoju Hale stłumił chichot. Spojrzała na nagłówek listu.
FROM: GHALE@crypto.nsa.gov
Poczuła gniew, ale zdołała się opanować. Skasowała wiadomość.
– Bardzo jesteś dojrzały, Greg.
– Robią wspaniałe carpaccio – uśmiechnął się w odpowiedzi. – Pójdziesz? Potem moglibyśmy…
– Wybij to sobie z głowy.
– Snobka. – Hale westchnął i odwrócił się do terminalu. To była już niewiadomo która próba. Błyskotliwa specjalistka od szyfrów była dla niego źródłem nieustającej frustracji. Hale często fantazjował o seksie z Susan – pragnął przycisnąć ją do zakrzywionej obudowy TRANSLATORA i wziąć tu, w Krypto, opierając o ciepłe, czarne płytki. Susan nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Z punktu widzenia Grega jeszcze gorsze było to, że zakochała się w jakimś uniwersyteckim belfrze, który harował godzinami za grosze. Co za szkoda, że Susan chciała dopuścić do rozcieńczenia swoich znakomitych genów, płodząc dzieci z jakimś jajogłowym – zwłaszcza że mogła mieć jego. Mielibyśmy idealne dzieci, pomyślał.
– Co robisz? – spytał, zmieniając podejście.
Susan nie odpowiedziała.
– Co z ciebie za członek zespołu. Na pewno nie mogę zobaczyć? – Hale wstał i zaczął iść w stronę jej terminalu.
Susan wyczuwała, że jego ciekawość może być źródłem problemów, i szybko podjęła decyzję.
– To diagnostyka – wyjaśniła, naśladując komandora.
– Diagnostyka? – spytał Hale sceptycznym tonem. Zatrzymał się na chwilę. – Siedzisz tu w sobotni wieczór i zajmujesz się diagnostyką, zamiast bawić się ze swoim psorem?
– Ma na imię David.
– Wszystko jedno.
– Nie masz nic lepszego do roboty? – Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.
– Starasz się mnie pozbyć? – Hale spytał z pretensją w głosie.
– Tak.
– Boże, Sue, uraziłaś mnie.
Susan Fletcher zmrużyła oczy. Nie cierpiała, gdy ktoś nazywał ją Sue. Nie miała nic przeciw temu zdrobnieniu, ale Hale był jedyną osobą, która go używała.
– Może ci pomogę? – zaproponował i ponownie ruszył w jej stronę. – Doskonale znam się na diagnostyce. Poza tym umieram z ciekawości, jakie testy mogły skłonić wielką Susan Fletcher do przyjścia do pracy w sobotę.