Susan poczuła przypływ adrenaliny. Spojrzała na ekran. Hale nie mógł zobaczyć TRACERA – miałby zbyt wiele pytań.
– Już sobie poradziłam, Greg – odparła.
Hale się nie zatrzymał. Był coraz bliżej. Susan wiedziała, że musi szybko działać. Dzieliły ich zaledwie trzy metry, gdy szybko wstała i zastąpiła mu drogę. Zapach wody kolońskiej niemal pozbawił ją tchu.
– Powiedziałam „nie” – rzekła, patrząc mu w oczy.
Przechylił głowę na bok, zaintrygowany jej dziwną tajemniczością. Zrobił jeszcze krok. Nie był przygotowany na to, co nastąpiło.
Susan z zimną krwią uniosła rękę i wbiła wskazujący palec w jego twardą jak żelazo klatkę piersiową.
Hale zatrzymał się, a potem cofnął o krok. Był zaszokowany. Najwyraźniej Susan Fletcher mówiła poważnie; nigdy, ale to nigdy przedtem go nie dotknęła. Inaczej wyobrażał sobie ich pierwszy kontakt, lecz to przynajmniej był początek. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, po czym wrócił na swoje miejsce. Usiadł przed monitorem. Co do jednego nie miał wątpliwości: piękna Susan Fletcher zajmowała się czymś ważnym i w żadnym wypadku nie była to diagnostyka.
Rozdział 28
Seňor Roldán siedział przy swoim biurku w Escortes Belén i z zadowoleniem myślał, jak zręcznie uniknął żałosnej próby gwardii, by złapać go w pułapkę. Jakiś gwardzista udawał niemiecki akcent i zażyczył sobie dziewczyny na noc – to niewątpliwe była zasadzka. Ciekawe, co teraz wymyślą?
Telefon na biurku głośno zadzwonił. Seňor Roldán z pewnym siebie uśmiechem podniósł słuchawkę.
– Buenas noches, Escortes Belén.
– Buenas noches – odezwał się jakiś mężczyzna. Mówił bardzo szybko po hiszpańsku. Miał nieco nosowy głos, tak jakby był przeziębiony. – Czy to hotel?
– Nie, proszę pana. Z jakim numerem chciał się pan połączyć? – Seňor Roldán nie miał zamiaru tego wieczoru dać się nabrać na jakąś sztuczkę.
– Trzydzieści cztery, sześćdziesiąt dwa, dziesięć – odpowiedział mężczyzna.
Roldán zmarszczył brwi. Ten głos wydawał mu się znajomy. Starał się rozpoznać akcent – chyba z Burgos?
– Wybrał pan właściwy numer – odezwał się ostrożnie. – To jednak jest agencja towarzyska, a nie hotel.
– Och… rozumiem – rozległ się po chwili milczenia głos w słuchawce. – Przepraszam za pomyłkę, ktoś podał mi ten numer, myślałem, że to hotel. Przepraszam, że pana niepokoiłem. Dobranoc…
– Espére! Proszę poczekać! – Seňor Roldán nie mógł się powstrzymać; w głębi duszy był prawdziwym sprzedawcą. Może to ktoś z czyjegoś polecenia? Nowy klient z północy? Roldán nie chciał, by nadmierna podejrzliwość przyniosła mu straty. – Przyjacielu – powiedział serdecznym tonem. – Wydaje mi się, że rozpoznaję w pana głosie akcent z Burgos. Sam pochodzę z Walencji. Co sprowadza pana do Sewilli?
– Sprzedaję biżuterię. Perły z Majorki.
– Perły, doprawdy! Musi pan sporo podróżować.
– Tak, rzeczywiście – potwierdził mężczyzna i lekko zakasłał.
– Przyjechał pan do Sewilli w interesach? – naciskał Roldán. Wykluczone, by to dzwonił ktoś z gwardii. To był klient, i to przez duże K. – Proszę pozwolić, że zgadnę. Czy to jakiś znajomy dał panu nasz numer i poradził zatelefonować? Czy mam rację?
– Nie, to nic takiego – mężczyzna wydawał się zakłopotany.
– Śmiało, proszę pana. To agencja towarzyska, nie ma czego się wstydzić. Piękne dziewczyny, towarzystwo do kolacji, to wszystko. Kto panu dał nasz numer? Być może jest naszym stałym klientem. W takim wypadku mógłbym panu zaproponować zniżkę.
– Nikt nie dał mi tego numeru – dodał mężczyzna nieco już zirytowany. – Znalazłem go w paszporcie. Próbuję teraz znaleźć właściciela.
Roldán stracił nadzieję. To jednak nie był klient.
– Powiedział pan, że znalazł pan numer w paszporcie?
– Tak, znalazłem dziś w parku paszport jakiegoś mężczyzny. W środku była kartka z waszym numerem. Pomyślałem, że to może jego hotel. Chciałem mu oddać paszport. Pomyliłem się. Zostawię go na policji, po drodze na lotnisko…
– Perdón – Roldán przerwał mu nerwowo. – Czy mogę zaproponować lepsze rozwiązanie? – Dbał o dyskrecję. Wizyty na policji zwykle sprawiały, że klienci stawali się eksklientami. – Zastanówmy się. Jeśli ten człowiek miał w paszporcie nasz numer, to pewnie był naszym klientem. Być może mógłbym zaoszczędzić panu wyprawy na policję.
– Nie wiem – zawahał się mężczyzna. – Zapewne powinienem po prostu…
– Proszę się tak nie śpieszyć, przyjacielu. Muszę ze wstydem przyznać, że nasza policja w Sewilli nie jest tak sprawna jak na północy. Może minąć wiele dni, nim ten człowiek odzyska paszport. Jeśli powie mi pan jego nazwisko, postaram się, by zwrócić mu paszport jak najszybciej.
– Hm… to chyba nic złego… – Roldán usłyszał szelest przewracanych kartek. – Jakieś niemieckie nazwisko. Nie wiem, czy dobrze wymawiam… Gusta… Gustafson?
Roldán nie rozpoznał nazwiska, ale miał klientów z całego świata, którzy nigdy nie podawali prawdziwych nazwisk.
– Jak wygląda na zdjęciu? Może go rozpoznam?
– Hm… – mruknął mężczyzna. – Jest bardzo gruby, przynajmniej na twarzy.
Roldán natychmiast domyślił się, o kogo chodzi. Dobrze zapamiętał tę tłustą twarz. To facet, który umówił się z Rocío. Dziwne, że w ciągu jednego wieczoru zdarzyły się dwa telefony z pytaniami o tego samego człowieka.
– Pan Gustafson? – Roldán zaśmiał się z przymusem. – Oczywiście, dobrze go znam. Jeśli przyniesie pan paszport, z pewnością mu go oddam.
– Jestem w centrum i nie mam samochodu – przerwał mu tamten. – Może pan mógłby tu przyjechać?
– Niestety – odrzekł Roldán – nie mogę wyjść z pracy. – Lecz to naprawdę blisko, jeśli pan…
– Przykro mi, ale jest za późno, by włóczyć się po mieście. Tu niedaleko jest komisariat gwardii. Zostawię tam paszport; gdy zobaczy pan Gustafsona, proszę mu powiedzieć, że może odebrać swoje dokumenty.
– Nie, chwileczkę! – krzyknął Roldán. – Policja naprawdę jest tu zbyteczna. Powiedział pan, że jest w centrum, tak? Czy wie pan, gdzie jest hotel Alfonso Trzynasty? To jeden z najlepszych w mieście.
– Tak – powiedział mężczyzna. – Wiem, gdzie jest ten hotel. To tuż obok.
– Znakomicie! Pan Gustafson jest tam dzisiaj gościem. Zapewne jest w swoim pokoju.
– Rozumiem… – nieznajomy chwilę się wahał. – To chyba nie będzie żaden kłopot.
– Świetnie! Gustafson umówił się w hotelowej restauracji na kolację z jedną z naszych pracownic. – Roldán wiedział, że o tej porze Gustafson i Rocío są już pewnie w łóżku, ale nie chciał urazić nieznajomego, który najwyraźniej był dość delikatny. – Proszę dać paszport recepcjoniście, nazywa się Manuel. Proszę powiedzieć, że to ja pana przysłałem. Niech odda paszport Rocío. Rocío to pani, która umówiła się z Gustafsonem na dziś wieczór. Ona postara się, by paszport wrócił do właściciela. Może pan włożyć do środka kartkę z nazwiskiem i adresem. Być może pan Gustafson zechce panu stosownie podziękować.
– Świetny pomysł. Alfonso Trzynasty. Doskonale, zaraz tam pójdę. Dziękuję za pomoc.
David Becker odwiesił słuchawkę.
– Alfonso Trzynasty – uśmiechnął się do siebie. – Wystarczy wiedzieć, jak zapytać.
Kilka chwil potem jakaś cicha postać ruszyła w ślad za Beckerem Calle Delicias. Wokół zapadała andaluzyjska noc.