— Dokąd jedziemy? — zapytał.
— Niech pan wsiada — mruknęła. — Albo odjeżdżam.
Niechętnie okrążył samochód i otworzył drzwiczki.
Skoro tylko usiadł, Jada ruszyła, skręciła w prawo w ósmą Aleję, potem w lewo, w 204 Ulicę. Przez długie minuty jechali w milczeniu. Dzielnica była bezludna, pełna zamkniętych składów, terenów nie zabudowanych, walących się domów, nędznych baraczków, porzuconych samochodów, ograbionych do gołej karoserii.
Murzynka jechała powoli. Włączyła radio, a potem zwróciła się do Malka.
— Czy jest pan uzbrojony?
Nie leżało to w jego naturze. Potrząsnął głową i powiedział mimo wszystko nieco przyduszonym głosem:
— Dlaczego? Czyż powinienem?
Jada gwizdnęła i zerknęła na niego kątem oka.
Pomarańczowa sukienka zsunęła się, obnażając długie nogi, a gdy hamowała, Malko dostrzegł jasne majteczki.
Nie widać było, żeby przejmowała się tym zbytnio.
— Ma pani pieniądze? — zapytał. — Dokąd jedziemy?
— Dostanie je pan — odpowiedziała. — Mamy spotkanie za dwadzieścia minut. Na razie przejedziemy się trochę.
— Gdzie?
— Sam pan zobaczy.
W niczym nie przypominała zmysłowej dziewczyny, która tuliła się do niego w „Hippopotamusie”. Pałała prawie namacalnie nienawiścią. Malko uświadomił sobie nagle, że mokra od potu koszula przykleiła mu się do pleców. Serce waliło mu jak opętane...
Spacerek po Harlemie wydawał mu się raczej deprymujący. Zastanawiał się, co też robi Krisantem. Turek miał adres Jady, zdobyty przez Red Squadron i nic poza tym. Malko usiłował się uspokoić, myśląc o dziesiątkach policjantów rozlokowanych po całym Harlemie, aby go pilnować. W najgorszym razie szybko odnajdą jego ciało.
Przejechali wzdłuż muru rozległego cmentarza, skręcili raz i drugi, zagłębiając się coraz bardziej w Harlem. Od czasu do czasu Jada zwalniała. Dwukrotnie zatrzymała się niby to, żeby zapalić papierosa. Gdyby jakiś samochód ich śledził, zauważyłaby niewątpliwie.
Malko zerkał na nią kątem oka. Była zupełnie rozluźniona. Miał tylko nadzieję, że elektroniczne cacko FBI działało lepiej niż Apollo XXIII.
W każdym razie Murzynka nie miała przy sobie broni. I byli sami w cadiiiacu. Mijali sporo samochodów, ale tłoku na jezdni nie było. Nie było też prawie w ogóle domów. Tylko magazyny i długie, czarne mury. Pieszych ani śladu.
Jumbo-jet, startujący z Newark w New Jersey przeleciał bardzo nisko, zagłuszając radio. Malko zauważył w lusterku światła samochodu, który właśnie ich mijał.
Zrównał się z nimi i zwolnił. Zobaczył dwie czarne twarze spoglądające na niego wrogo. Biały w towarzystwie Murzynki w Harlemie stanowił prowokację do mordu.
— Dotrzemy tam wreszcie? — zapytał Malko.
— Już niedługo — enigmatycznie odpowiedziała Jada.
John Webster pełnił straż na budowie Colonial Concrete do siódmej rano. Spokojna praca. Nie było nic do ukradzenia, tylko olbrzymie betoniarki. Całe szczęście, bo magazyny znajdowały się na 145 Ulicy, w środku Harlemu. Wszystko, co można było ukraść, znikało.
John trzymał cały czas w pogotowiu swoją policyjną 38 i miał dość ładunków, żeby przetrwać oblężenie. Poza tym zamykał się w budce wartowniczej.
Nagle ktoś cicho zastukał w szybę. Wstał, kładąc dłoń na rękojeści. Kto mógł przyjść o dziesiątej wieczorem?
Poświecił latarką i poznał Chucka, jednego z kierowców betoniarek. Był to mniej więcej trzydziestoletni Murzyn.
John pomyślał od razu, że musiał coś zostawić w samochodzie.
John Webster odsunął zasuwkę i otworzył. Chuck pospiesznie wszedł, uśmiechając się do Johna. Nim ten otrząsnął się z zaskoczenia, dwaj inni Murzyni wśliznęli się do baraku. Nie znani Johnowi. Zmarszczył brwi. Mimo że miał przy sobie tylko pięć dolarów. Ale z tymi przeklętymi narkomanami nigdy nic nie wiadomo...
Przyjrzał się uważnie dwóm nieznajomym. Wyglądali na spokojnych i opanowanych, byli nawet dobrze ubrani.
— Dziwna pora na wizyty u mnie — zauważył z pozornym rozbawieniem. — I to z kumplami. Coś tu zawieruszyłeś?
Chuck potrząsnął głową.
— Nie, nie.
— No to co cię tu przyniosło?
John Webster ukrywał strach, jak mógł. Chuck, zdenerwowany, przestępował z nogi na nogę.
— Wezmę na chwilę ciężarówkę.
— Co takiego?
Webster sądził, że się przesłyszał. Co można w środku nocy robić z betoniarką? Śmierdziało mu to jakimś kantem. Chce pewnie opylić opony, silnik i wszystko, co się da wymontować.
Cofnął się, żeby mieć wszystkich trzech na muszce.
Jego stare serce waliło jak młot.
— Hej! To chyba żart?
Chuck pokręcił głową.
— Nie, biorę ciężarówkę.
Nagle John dostrzegł pistolet w dłoni jednego z Murzynów. Kolt 45 z odwiedzionym kurkiem był wymierzony w niego. Nie miał nawet czasu sięgnąć po broń.
Poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka.
— Chuck — jęknął zduszonym głosem.
Nie był w stanie oderwać oczu od czarnego otworu.
Murzyn pozostawał niewzruszony. John poczuł, że za chwilę zleje się w portki i zrozumiawszy to opadł ciężko na krzesło.
— Biorę wóz na godzinę, a potem odstawiam, masz moje słowo, człowieku — tłumaczył Chuck. — Wrócą wszystkie części. Tylko się trochę przejedziemy.
John Webster nic już nie rozumiał. Co to za pomysły ze spacerem? Przecież nie pojadą na podryw trzydziestotonową betoniarką!
Chuck wyszedł, zostawiając Johna sam na sam z dwoma czarnymi. Chwilę potem dobiegł ich warkot silnika.
Zgrzytnęły biegi, ciężki wehikuł szarpnął, wykręcił i podjechał pod wartownię Webstera. Chuck wychylił się z kabiny. Jeden z czarnych dołączył do niego.
— Na razie, John — krzyknął Chuck.
Trzeci Murzyn uśmiechnął się pogodnie.
— Zostaję z tobą, człowieku. Żeby ci żadne głupstwo nie przyszło do głowy. Kiedy Chuck wróci, zostawimy cię w spokoju.
John Webster rozumiał z tego coraz mniej. Może to oduczy szefa zatrudniać tych czarnuchów. W duchu przeklął: Dirty niggers!
— Zapalisz? — zaproponował Murzyn.
— Dojeżdżamy — oświadczyła Jada.
Stali pod światłami. Malko zaczynał mieć Harlemu powyżej dziurek w nosie. Można by pomyśleć, że Murzynka robi sobie z niego kpiny.
Światło zmieniło się na zielone. Jada ruszyła powoli.
Malko, spoglądając na Jadę dojrzał nadjeżdżający z lewej strony samochód. Myślał, że zatrzyma się na czerwonym świetle. Lekceważąc je jednak, samochód jechał prosto na cadiiiaca. Jada skręciła kierownicę w prawo, dodała gazu, mimo to jednak usłyszeli głuchy łoskot. Samochód zderzył się z nimi, uderzając w tylne drzwi i wyrzucając cadiiiaca na środek skrzyżowania.
— Tylko tego brakowało — pomyślał Malko.
Na szczęście uderzenie nie było zbyt silne. Jada wydała krótki okrzyk i przekręciła kluczyk w stacyjce.
— Niech się pan nie denerwuje — powiedziała. — Schlali się na pewno. To nic takiego. Spokojnie odblokowała drzwiczki.
Malko wysiadł. Gdyby nie nadzwyczajna pamięć, nie domyśliłby się niczego do ostatniej chwili. Ale w oka mgnieniu rozpoznał dwóch Murzynów, którzy przyglądali mu się wyprzedzając ich przed kwadransem.
Dwaj inni siedzieli jeszcze w samochodzie, który spowodował wypadek, starym szarym buicku. Jeden z mężczyzn uśmiechał się, jakby przepraszając.
— Mister, nie widziałem światła...
Nie odpowiedziawszy, Malko wskoczył do cadiiiaca.