Kontakt z zimnym metalem przywrócił Malkowi przytomność. Poczuł drganie i uświadomił sobie, że znajduje się w jadącym samochodzie. Ale zakneblowany i związany nie mógł zorientować się, gdzie dokładnie jest. Usiłował wstać, ale runął twarzą w płynne resztki cementu, wypełniające dno betoniarki. O mało się nie udusił, a mdły zapach cementu przyprawił go o nudności. Zdołał się z trudem wyprostować i z walącym jak młot sercem pozostał na klęczkach. Ogarnęła go panika. Gdzie właściwie był?
Samochód zwolnił, potem stanął. Usłyszał niewyraźnie czyjeś głosy, trzaśniecie drzwiczek.
Ocierając się o ścianę, próbował zerwać knebel, ale tylko otarł sobie policzek o szorstką powierzchnię. Ręce miał związane z tyłu, nogi spętane w kostkach. Udało mu się wstać, ale nadział się na coś wystającego i boleśnie skaleczył policzek. Po omacku usiłował zbadać kształt swojego więzienia. Mógł do woli wytężać wzrok — otaczały go nieprzeniknione ciemności.
Niewiele mógł zrobić ze związanymi rękami.
Próbował krzyczeć, ale z jego ust wyszedł jedynie słaby jęk. Próbował też walić głową w ścianę, ale tylko się poobijał: blacha była zbyt gruba, żeby drgnęła pod tym ciosem, który nie odbił się na zewnątrz najsłabszym nawet echem.
Stojąc tak w ciemnościach, z całych sił myślał o Aleksandrze i o tych wszystkich, na których spoczywał obowiązek zapewnienia mu ochrony. Otarłszy się o ścianę zauważył, że zgubił radio. Zdesperowany usiadł w ciemnościach.
Jada miała wrażenie, że coś ostrego rozdziera O jej gardło. Jakiś przedmiot uderzył ją po krzyżu z obezwładniającą siłą. Runęła ciężko w tył niezdolna nawet wydać okrzyku. W mroku korytarza nie mogła dostrzec napastnika. Leżąc na ziemi walczyła jeszcze ze wszystkich sił z dusicielem, kopiąc gwałtownie i próbując rozluźnić odcinającą jej dopływ powietrza obręcz.
Ale napastnik przygwoździł ją do podłogi, przycisnąwszy kolanem jej plecy. Po chwili straciła przytomność i stała się zupełnie bezwładna.
Elko Krisantem natychmiast poluzował garottę. W żadnym razie nie chciał zabić młodej Murzynki. W domu panowała nie zmącona cisza. Jakiś cień pojawił się nad nimi:
— Żyje?
Lo-ning, pełniąca straż z gotowym do użycia gazem, podniosła torebkę Murzynki. Elko przerzucił sobie ciało Jady przez ramię.
— Tak — powiedział. — Teraz możemy już tylko zawieźć ją do FBI.
Lo-ning otworzyła drzwi. 96 Ulica była wyludniona.
Elko pobiegł w stronę zaparkowanego przed budynkiem dodge’a, wrzucił Jadę na tylne siedzenie i usiadł za kierownicą. Miał nadzieję, że ktoś znajdzie dozorcę, związanego jak baleron i usadowionego za szybem windy. Cieszył się, że dopadł Jadę, ale wiele by dał, żeby dowiedzieć się jeszcze, gdzie jest Malko.
Po jego odjeździe czekał dziesięć minut i dopiero gdy Lo-ning, którą Malko przedstawił mu po południu, zastukała w pokrywę, wyszedł z bagażnika. Porozumieli się, wiedząc że FBI penetruje Harlem i w zasadzie trop w trop śledzi Malka dzięki nadajnikowi. To Krisantem wpadł na pomysł, aby poczekać na Jadę u niej w domu.
Na wszelki wypadek. I, w gruncie rzeczy, był bardzo zadowolony, że ma ze sobą Lo-ning, ponieważ w Nowym Jorku czuł się kompletnie zagubiony.
Unieszkodliwił z ogromną wprawą nocnego stróża na oczach młodej Chinki, wprawiając ją w zachwyt. Potem czekali, nie mając, prawdę powiedziawszy, zbyt wielkiej nadziei na powodzenie. Aż do chwili, kiedy przed bramą zatrzymał się czerwony cadiiiac.
— Znam lepsze miejsce niż FBI — powiedziała Loning nagle, kiedy Krisantem dojechał do Broadway’u.
— Moi przyjaciele w razie rozróby bez wątpienia okażą się bardziej skuteczni.
Elko Krisantem przystał na to z entuzjazmem.
Obdarzał bardzo umiarkowaną sympatią FBI w szczególności, a policję w ogóle.
Jada jęknęła i zaczęła się miotać na tylnym siedzeniu.
Lo-ning spokojnie sięgnęła po pojemniczek z gazem i spryskała nim leciutko nozdrza Murzynki. Wystarczyło, aby Jada stoczyła się na podłogę. Lo-ning wygodnie wyciągnęła nad nią nogi i powiedziała do Krisantema:
— Jedziemy na 61 Ulicę Wschodnią. Do doktora Shu-lo. Po drodze zatrzymamy się, aby go uprzedzić.
— Gdzie on jest?
Nim pytanie dotarło do Jady, minęła prawie sekunda.
Otworzyła oczy z nadludzkim wysiłkiem. Znajdowała się w pomieszczeniu o gołych ścianach, prawdopodobnie w suterenie, przywiązana do drewnianego krzesła, a silna lampa świeciła jej prosto w oczy. Lampa zgasła i wtedy Jada ujrzała człowieka, który zadał pytanie. To był Chińczyk o zdumiewającej twarzy. Górna część była typowo azjatycka — płaskie czoło, zaczesane do tyłu kruczoczarne włosy, skośne oczy; ale dolną można było przypisać równie dobrze rzymskiemu imperatorowi — usta miał duże, o wargach jak z kauczuku, zbyt czerwonych i rażących u mężczyzny, broda mała i tłusta.
Jada zadrżała. Ten człowiek budził jej fizyczny wstręt. Czuła przed nim strach niemal zwierzęcy, co dowodzi, że nie pozbawiona była instynktu. Doktor Shu-lo zostawił po sobie nie najlepsze wspomnienie w Formozie. Powiadano, że wszystkie domy sąsiadujące z jego willą wystawiono na sprzedaż ze względu na krzyki i jęki wydobywające się co noc z jej piwnic.
Poza tym, że zarządzał licznymi luksusowymi burdelami, doktor Shu-lo był szarą eminencją służb wywiadowczych Formozy, których siedziba znajdowała się w Taiwan Garnison Headquarters. Pekin wyznaczył za jego głowę nagrodę i przysięgał, że jeżeli dobry doktor wpadnie w jego ręce, oporządzony zostanie wedle przepisu na kaczkę po mandaryńsku: upieczony na wolnym ogniu, a potem obdarty ze skóry.
Doktor Shu-lo zdecydował się więc na naukową podróż do Nowego Jorku aby nastroje nieco ostygły. Afera z Mad Dogsami wprawiła go w zachwyt. Dzięki niej nie wyjdzie zupełnie z wprawy.
Znów zabłysła lampa. Przesłuchanie zaczynało się na dobre. Czas naglił. Stojący w rogu izby Elko zaczynał się już niepokoić. Lo-ning kontaktowała się z Alem Katzem. Malko zniknął bez śladu przed godziną... Kontrola samochodów w Harlemie nic nie dała. Jedyna nadzieja w Jadzie. Na razie FBI nie wiedziała, że dziewczyna jest w rękach Chińczyków. Pewnie nie pochwaliłaby tego, że przesłuchania dokonuje, nie mający żadnych legalnych uprawnień, doktor Shu-lo.
— Policja — bełkotała. — Chcę na policję. Nie macie prawa.
Doktor Shu-lo nawet się nie uśmiechnął. Spoglądał na nią jak entomolog na badanego owada uwięzionego w skalnym okruchu. Zamienił po chińsku kilka zdań z Lo-ning. W rogu pokoju stał jeszcze jeden ich rodak.
— Gdzie jest człowiek, po którego pani przyjechała?
— powiedział Shu-lo.
Jada zagryzła wargi. Była odważna, ale w najczarniejszych snach nie przewidziała tortur. Błagała niebo, by dało jej dość sił. Na szczęście, były rzeczy, o których nie wiedziała, więc nie mogła ich zdradzić. Nawet, gdyby siekano ją na kawałki.
Bez słowa potrząsnęła głową. Nie rozumiała, skąd się tu wzięła, kim byli ci Chińczycy. Lester musi ją z tego wyciągnąć.
Chińczyk zbliżył się do niej, tłumacząc cierpliwie:
— Mamy niewiele czasu. Będzie pani mówić, czy nie?
— Nie rozumiem, czego pan ode mnie chce — upierała się Jada. Proszę wezwać policję.
Krisantem zerknął na zegarek. Północ. Malko zniknął przed dwiema godzinami. Mógł już nie żyć.
Nerwowo bawił się spoczywającą na dnie kieszeni garottą. Nie lubił patrzeć, jak torturują kobietę, ale zdawał sobie sprawę, że to jedyna metoda. Legalnymi środkami niczego by nie osiągnęli.